Ten wynik oszukuje. Najlepszym barometrem jest mina Lewandowskiego. Wydawało się, że rozszarpie

Dawid Szymczak
Wracamy do dylematów znanych z kadencji Jerzego Brzęczka: styl czy wynik, tabela czy boisko, radość z Lewandowskiego czy smutek z mizernej gry reszty. Paulo Sousa był obietnicą czegoś więcej niż brzydkiego zbierania punktów, dlatego temu 4:1 z Albanią towarzyszy zawód. Tym bardziej że nic po tym meczu nie oszukuje bardziej niż wynik.

Najlepszym barometrem tej reprezentacji są miny Roberta Lewandowskiego i opinie kibiców o Grzegorzu Krychowiaku. Twarz kapitana na bieżąco recenzuje samą grę, a komentarze o defensywnym pomocniku mierzą poziom zaufania i zadowolenia kibiców. Co pokazują barometry po meczu z Albanią? Symboliczne były dwie sceny z Lewandowskim. W pierwszej przepycha się z kilkoma rywalami naraz, w końcu faulowany upada i ma olbrzymie pretensje do Pawła Dawidowicza, że ten stał i patrzył, zamiast mu pomóc. Po chwili ktoś wrzuca mema z polską budową - jeden pracuje, reszta odpoczywa. Trafia w punkt. W drugiej Lewandowski świeżo po golu na 2:1, schodząc do szatni na przerwę, przecząco kręci głową, zaciska usta i wydaje się, że rozszarpie każdego, kto stanie mu na drodze. Z kolei o Krychowiaku znów pisze się bardzo dużo i bardzo źle. Nawet strzelony gol na 3:1, który pozwolił kadrze wziąć pierwszy głębszy oddech w meczu z Albanią, nie poprawia jego notowań wśród kibiców. A stara prawda się nie zmienia: im lepiej gra reprezentacja, tym o Krychowiaku mówi się mniej.

Zobacz wideo "Paulo Sousa musi szyć, bo wciąż ma pecha do kontuzjowanych piłkarzy"

Z meczu o coś więcej - o odbudowanie zaufania, o naprawienie relacji po mistrzostwach, o pokazanie progresu i o wyeliminowanie najważniejszych błędów z Euro 2020 - Polacy wynoszą tylko trzy punkty. Zaufać po tym spotkaniu jest jeszcze trudniej, bo zabrakło kontynuacji tego, co było dobre na mistrzostwach. Błędy wciąż się powtarzały, a sama gra była za słaba, by już wybaczyć. Co jednak najgorsze - nie widać postępu. Są punkty, ale nie ma gry. Wcześniej była gra, ale brakowało punktów. To ważna wygrana, która pozwala spokojnie przeanalizować mecz i zastanowić się nad rozwojem drużyny. Jak za Jerzego Brzęczka - nie trzeba bardzo przejmować się tabelą, bo sytuacja Polski - wobec wysokiej porażki Węgrów z Anglikami - znacząco się poprawiła, ale należy pomyśleć, co dalej. Już za kilka dni na błędy Polaków nie będą odpowiadać 69. w rankingu FIFA Albańczycy, ale właśnie Anglicy, którzy przed chwilą strzelali karne w finale Euro. Wiele wskazuje też na to, że w barażach, o które walczymy (biorąc pod uwagę konsekwencję Anglii w drodze po pierwsze miejsce w grupie), rywale będą z najwyższej półki. Samo szczęście i Lewandowski - jak w meczu z Albanią - nie wystarczą.

Moment, o którym mówił Robert Lewandowski, nie nadszedł

Doszło do zaskakującego zwrotu akcji. Dobry trener bez wyników, dzielny pogromca Andory, wreszcie ma wynik. Okazały - 4:1. Zatem wszystko świetnie? Przeciwnie. Jego drużyna rozegrała bodaj najsłabszy mecz, odkąd jest selekcjonerem. Jeśli Paulo Sousa przez te kilka miesięcy czegoś próbował nas nauczyć, to właśnie nieocenienia meczów przez pryzmat samego wyniku. Selekcjoner po remisie 3:3 z Węgrami, po porażce 1:2 ze Słowacją i po 2:3 ze Szwedami na zakończenie Euro przekonywał, że jego zespół zasłużył na więcej. Najczęściej przytakiwaliśmy. Ale w czwartek było odwrotnie. Czasami proste określenia pasują najlepiej: spotkanie na Narodowym było po prostu dziwne. Albańczycy - piłkarsko teoretycznie ubożsi - grali w piłkę, a Polacy strzelali gole. Oddali pięć strzałów i po czterech piłka wpadła do siatki. To 80 procent skuteczności! Niemal nie do powtórzenia w kolejnych meczach. Polacy wygrali, bo po swojej stronie mieli nie tylko szczęście, ale i Lewandowskiego, który asystą przy trafieniu Krychowiaka zrobił rywalom jeszcze większą krzywdę niż strzelonym golem. Dopiero tym rajdem z 54. minuty odebrał im nadzieję. Pokazał, że pomysł, który mają na zatrzymanie reprezentacji Polski, nie obejmuje jego, bo on jako jedyny wznosi się ponad oczywiste rozwiązania. Który inny piłkarz minąłby bramkarza i podał wzdłuż bramki - jak on do Krychowiaka - zamiast uderzać?

Lewandowski w reprezentacji Polski to anomalia. Problem w tym, że im dłużej Paulo Sousa jest selekcjonerem, tym bardziej rozmywa się pomysł na to, jak systemowo mógłby być wspierany. Kontuzje podstawowych piłkarzy tłumaczą to tylko częściowo. Przeciwko Albanii brakowało środkowych pomocników, którzy w świadomy sposób dostarczyliby mu piłkę. Grzegorz Krychowiak i Jakub Moder grali bardzo blisko środkowych obrońców, więc do Adama Buksy, Przemysława Frankowskiego i właśnie Lewandowskiego mieli daleko - często nawet 50 metrów. Stąd tak dużo górnych piłek rzucanych ślepo do przodu. Co ciekawe, akurat ten element całkiem nieźle wyglądał podczas Euro. Tam miało się wrażenie, że polski zespół jest skonsolidowany i ofensywni piłkarze grają blisko siebie. Wtedy też na boisku robiły się dziury, ale w zupełnie innych miejscach niż przeciwko Albanii. Nie między pomocą a atakiem - jak w czwartek, ale między obroną a pomocą.

Oglądając mecz z Albanią cierpliwie wyczekiwałem tego momentu, w którym gra reprezentacji Polski wreszcie zaskoczy. Lewandowski przekonywał na konferencji prasowej, że on sam będąc na boisku czuje, że zespół zmierza w konkretnym kierunku i wie co ma robić. Jego zdaniem, pozostało tylko dopracować szczegóły. Dało się w to uwierzyć. Polska na Euro miała pomysł i styl, choć towarzyszyło temu nieodparte wrażenie, że zabrakło czasu na doszlifowanie szczegółów, co przełożyło się na słabe wyniki. Zastanawialiśmy się: może zmian za dużo, może pomysł zbyt ambitny, może gdyby było więcej czasu… Teraz doszły kolejne treningi, rywal nie przystawał do tych z Euro, a jednak z pomysłu przygotowanego na mistrzostwa zostało niewiele. Nie było charakterystycznego, bardzo agresywnego początku meczu. Był za to gol Lewandowskiego już w 12. minucie. I to po ciekawie rozegranym rzucie wolnym, podczas gdy na Euro nie stwarzaliśmy przecież żadnego zagrożenia po stałych fragmentach gry. Niestety prowadzenie w ogóle nie przełożyło się na zyskanie kontroli nad meczem. A to kadra też już potrafiła: strzelić, cofnąć się, skontrować. Tym razem po golu na 1:0 przyszedł najgorszy fragment meczu. Polacy oddali inicjatywę, znów bardzo nerwowo reagowali, gdy piłka trafiała w ich pole karne, aż w końcu środkowi obrońcy popełnili oczywisty błąd w ustawieniu, który wykorzystał Sokol Cikalleshi. 

Gdy było już jasne, że żadnego stylu, ani ciekawych pomysłów na to spotkanie wypatrywać nie należy, a Albańczycy dociskali Polaków, zaczęły padać kolejne gole. Buksa strzelił w debiucie, Krychowiak przytomnie podążał za Lewandowskim i wykończył jego fenomenalną akcję, a w 89. minucie po kontrataku trafił jeszcze Karol Linetty. I dopiero tutaj można dostrzec pewną prawidłowość: drużyna Sousy znów lepiej wyglądała po przerwie (bilans pierwszych połów za Portugalczyka to 2-2-5, a drugich 4-5-0) i kolejny raz dobrze spisali się zmiennicy - Linetty strzelił gola, przy którym asystował Karol Świderski. Dotychczas za kadencji Sousy zawodnicy wprowadzeni do gry w trakcie meczu mieli udział przy 8 z 18 zdobytych bramek.

Zadanie Paulo Sousy: nadać sens tej wygranej

Wygląda na to, że każdy cykl pracy Sousy jest oderwany od poprzedniego. Jesteśmy na początku trzeciego: po poznawaniu się podczas trzech marcowych meczów, przez rozwijanie się na zgrupowaniu przed Euro i w trakcie mistrzostw, po obecnie wyczekiwane osiągnięcie stabilizacji. Ale tej, mimo zwycięstwa z Albanią, kompletnie nie widać. Zalążki ciekawej kombinacyjnej gry gdzieś zginęły, idee z pierwszych ośmiu meczów Sousy - chwilami wręcz zbyt wzniosłe - zostały porzucone. Tym razem to rywal lepiej grał w piłkę, prowadził grę, oddał dwanaście strzałów na bramkę Wojciecha Szczęsnego, ale stracił punkty. W grze reprezentacji Polski znów rządził chaos, choć po Euro wydawało się, że nastanie czas porządku. W najlepszych fragmentach mistrzostw Polacy byli bardzo aktywni w odbiorze, Sousa wręcz się tego domagał, mówił o tym na wszystkich konferencjach prasowych, tymczasem z Albanią przez zdecydowaną większość meczu Polacy byli bierni. Zamiast kroku naprzód, mamy odwrót do czasów Jerzego Brzęczka - oby jednorazowy i niezamierzony. Wtedy też brzydko wygrywaliśmy, a selekcjoner starał się zasłonić boisko tabelą. Decyzja Zbigniewa Bońka o zmianie selekcjonera pokazała, że nie ma na to zgody. Była sygnałem, że taki minimalizm nie przejdzie, bo donikąd nie prowadzi.

To pierwszy tak oczywisty mecz za Sousy, w którym wynik jest lepszy niż gra. Ale tej brzydkiej wygranej można jeszcze nadać sens. Kluczowe będzie jednak niezadowolenie z gry w tym spotkaniu i poprawienie się w kolejnych, bo nawet tak osłabionej reprezentacji Polski nie przystoi w meczu z Albanią modlić się do stałych fragmentów i Lewandowskiego. Nawet jeśli kapitan chwilami ociera się w kadrze o boskość. Jeśli jednak Sousa urządzi się w brzydkim wygrywaniu, cofniemy się o dwa lata i wszyscy poczujemy oszukani, bo był obietnicą czegoś innego.

Więcej o:
Copyright © Agora SA