Granice żenady zostały przekroczone. 200 procent reprezentacji Polski

Jakub Seweryn
Robert Lewandowski strzelił 70., a Adam Buksa pierwszego gola dla reprezentacji Polski, która pokonała Albanię 4:1. Powrót kadry na Stadion Narodowy okazał się szczęśliwy, ale po takim meczu ani Paulo Sousa, ani piłkarze i kibice reprezentacji w pełni zadowoleni być nie mogą. Na szczęście mamy Roberta Lewandowskiego.

Mecz z Albanią był dla reprezentacji Polski pierwszym od nieudanego dla drużyny Paulo Sousy Euro 2020. O powrót na dobre tory i drugą wygraną za kadencji Portugalczyka Polacy musieli sobie radzić w mocno przetrzebionym składzie - bez Mateusza Klicha, Piotra Zielińskiego, Krzysztofa Piątka, Arkadiusza Milika, Sebastiana Szymańskiego, Kacpra Kozłowskiego czy bardzo poważnie kontuzjowanych od dłuższego czasu Krystiana Bielika i Jacka Góralskiego. Trzy punkty dla polskiej kadry były obowiązkiem w kontekście walki o awans na mundial w Katarze, ale Albania, mająca w swoim składzie kilku liczących się zawodników z włoskiej Serie A, od pierwszych minut pokazała na murawie stadionu Narodowego, że wcale nie zamierza Polakom ich zadania ułatwić. 

Zobacz wideo "Zmieniła się mentalność albańskich piłkarzy. Mają większe apetyty i chcą awansować na MŚ"

"70" Lewandowskiego, debiutanckie trafienie Buksy

A zaczęło się przecież zgodnie z planem. Świetnie rozegrany stały fragment gry sprawił, że po kilkunastu minutach gry Polacy prowadzili 1:0. Gola strzelił niezawodny kapitan - Robert Lewandowski, który trafił do siatki po raz 70. w narodowych barwach w 123. spotkaniu dla reprezentacji. 

Podczas gdy "Lewy" jest jednym z 10 najlepszych strzelców dla europejskich reprezentacji w historii (lider tej klasyfikacji Cristiano Ronaldo ma 111 trafień), znakomicie swój debiut będzie wspominał drugi z napastników - Adam Buksa. Snajper New England Revolution przez cały swój występ był mało widoczny, ale to on tuż przed przerwą precyzyjnym strzałem głową zdobył debiutancką bramkę. Bramkę na 2:1 i bramkę "do szatni", która koniec końców okazała się kluczem do zwycięstwa w tym zaskakująco trudnym spotkaniu. 

Wynik dużo lepszy niż gra

Pierwsza połowa w wykonaniu Polaków, to poza korzystnym wynikiem (a jest on przecież w sumie najważniejszy) katastrofa. Granice żenady zostały przekroczone, gdy nie najsilniejszy zespół albański w pełni dominował na murawie Stadionu Narodowego, co kilka chwil zagrażając bramce Wojciecha Szczęsnego.

Polaków uratowało tylko to, że ich skuteczność tego dnia wynosiła nie 100, a można powiedzieć, że nawet 200 proc. Biało-czerwoni oddali cztery celne strzały na bramkę Albańczyków i każdy przyniósł gola. Ale przede wszystkim Polacy mieli Roberta Lewandowskiego. Stwarzając jedną groźną sytuację przez 45 minut i oddając dwa strzały, schodzili na przerwę z prowadzeniem 2:1, a drugą część spotkania rozpoczęli od absolutnie genialnego rajdu "Lewego", który będąc wściekłym na nieporadność całego zespołu w ofensywie ruszył na przebój prawą stroną boiska, demolując po drodze jednego z obrońców rywala i po efektownej przekładance wyłożył piłkę Grzegorzowi Krychowiakowi tak, że nawet on, będąc tak słabo dysponowany, nie mógł tego zmarnować. 

Ale mimo zwycięstwa to nie był dobry mecz reprezentacji. Środek pola nie istniał, bo Jakub Moder dostosował się poziomem do bardzo kiepskiego Krychowiaka, z przodu poza Lewandowskim Polacy w eksperymentalnym zestawieniu z Buksą i Frankowskim nie mieli żadnych argumentów, a obrona popełniała wciąż te same, szkolne błędy. 

W końcówce gości dobił po efektownym kontrataku Karol Linetty, ale mimo wyniku 4:1 to rywale byli lepsi we wszystkich statystykach tego spotkania. Ta najważniejsza, całe szczęście, pozostała jednak na korzyść Biało-Czerwonych, którzy sięgnęli po bezcenne trzy punkty.

Narodowy szczęśliwy także dla Sousy

Reprezentacja Polski po dwóch latach przerwy wróciła na Stadion Narodowy i był to powrót bardzo szczęśliwy pod każdym względem, bo oprócz zwycięstwa na brak szczęścia Polacy narzekać nie mogli. Koniec końców, 38 tysięcy kibiców obejrzało ich cztery gole i wygraną, a to jest w tym wszystkim najważniejsze.

Narodowy ponownie okazał się talizmanem dla kadry, która tu jeszcze zmierzy się z Anglią, San Marino i Węgrami. Wystarczy powiedzieć, że po raz ostatni Biało-Czerwoni w meczu o punkty na tym stadionie przegrali w marcu 2013 roku, gdy selekcjonerem reprezentacji był Waldemar Fornalik. Wówczas trzy punkty wywiozła Ukraina, która wygrała 3:1. To była ich jedyna porażka o punkty, a w sumie z 28 spotkań Polacy przegrali jeszcze tylko raz - w meczu towarzyskim ze Szkocją w 2014 roku (0:1). Ogólny bilans na Narodowym to 18 zwycięstw, 8 remisów i 2 porażki.

Ale mimo okazałego zwycięstwa, przebieg meczu przypominał raczej wymęczone wygrane za kadencji Jerzego Brzęczka, a na pewno nie zdecydowane zwycięstwa z czasów, gdy selekcjonerem był Adam Nawałka. I choć w perspektywie najbliższego meczu wyjazdowego z San Marino problemem to być nie powinno, to jednak gdy za sześć dni przyjedzie tu Anglia, która właśnie rozbiła na wyjeździe Węgry 4:0, wszystkie braki drużyny Paulo Sousy mogą zostać bardzo boleśnie podkreślone.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.