Po falstarcie ze Słowacją (1:2) przyszedł mecz, który dał nadzieję. Z Hiszpanią (1:1) do Paulo Sousy po raz pierwszy uśmiechnęło się szczęście, a na boisku błysnęli ci, którym Portugalczyk dał kolejną szansę: Kamil Jóźwiak i Bartosz Bereszyński. Liczyliśmy, że w ich ślady pójdzie Grzegorz Krychowiak. Nic z tego.
Po znakomitym występie Jakuba Modera na La Cartuja zastanawialiśmy się, czy jest sens, by Krychowiak w ogóle wracał do pierwszego składu. Bez zawieszonego pomocnika Lokomotiwu Polacy rozegrali jeden z najlepszych meczów ostatnich lat, a Moder popisał się kluczową akcją przy wyrównującym golu. Problem poniekąd rozwiązała kontuzja Modera, który z Hiszpanii wrócił ze stłuczonym kolanem. Sousa spotkał się z Krychowiakiem na murawie, długo rozmawiał z nim po poniedziałkowym treningu i ostatecznie wystawił go w podstawowej jedenastce. Miał jednak dla niego bardzo konkretne wskazówki.
– Grzegorz musi być szybszy – stwierdził Portugalczyk. – Musi zadbać o swoją mobilność, musi zajmować odpowiednie pozycje i podejmować szybsze decyzje. To inteligentny piłkarz, który wie, jak grać na tej pozycji. Może pomóc nam na wiele sposobów. On dobrze wie, jak grać – deklarował Sousa, który zwykł motywować piłkarzy, zapewniając im pewność siebie. Jedną kwestią jest jednak wiara w zawodnika i odwaga, którą trener pokazał choćby wpuszczając Kacpra Kozłowskiego na 35 minut z Hiszpanią. Czymś innym jest jednak wykorzystanie przez sportowca szansy.
Sousa uważa Krychowiaka za jednego z liderów reprezentacji i wie, że przy naszym potencjale ludzkim zawodnika tej klasy po prostu odstawić nie można. Tak samo nie można tak ważnego zawodnika skreślić po jednym nieudanym występie, tym bardziej że odpowieniej klasy alternatywy dla niego brakuje. Trudno nie mieć wrażenia, że w środku pola kadry Sousy dużą rolę odgrywa los. Po kontuzjach Jacka Góralskiego i Krystiana Bielika Sousa, chcąc odstawić 31-latka na boczny tor, musiałby postawić na nieopierzonego Kacpra Kozłowskiego albo Karola Linettego. Być może gdyby Moder był zdrowy, w Sankt Petersburgu Sousa wystawiłby identyczną jedenastkę jak w Sewilli. Ale to tylko gdybanie.
W meczu ze Szwecją Krychowiak nie zastosował się do poleceń Sousy. Po boisku poruszał się dość bezproduktywnie, szczególnie przed przerwą. Swoim ustawieniem nie ułatwiał kolegom wyprowadzania piłki. Grał wolno, jak w starciu ze Słowacją. Tomasz Weryński, dziennikarz RMF FM, w przerwie pokusił się o porównanie, że "Grzegorz gra tak, jakby dostał komunikat od trenera, że ma unikać piłki". I to niezłe podsumowanie występu 31-latka w pierwszej połowie, w której jego najbardziej pamiętnym zagraniem było zatrzymanie piłki po szalonej akcji z udziałem Roberta Lewandowskiego – napastnik oddał dwa strzały w poprzeczkę i szykował się do trzeciego uderzenia, ale wówczas futbolówka ugrzęzła w nogach gracza Lokomotiwu.
Po przerwie Krychowiak był bardziej agresywny. Starał się częściej brać udział w grze. Oddał niezły strzał z około 20 metrów, który z najwyższym trudem obronił Robin Olsen. Ta próba - na nieszczęście - wyraźnie go rozochociła. Akcja na 0:2 rozpoczęła się bowiem od niepotrzebnego, nieprzygotowanego uderzenia pomocnika Lokomotiwu. Uderzenie Krychowiaka zostało zablokowane, Szwedzi wyprowadzili kontrę, Polacy wracali w chaosie i nikt nie przypilnował będącego na szesnastym metrze Emila Forsberga. Najpoważniejsze błędy popełnili Jan Bednarek do spółki z Przemysławem Frankowskim, ale Krychowiak wniosków nie wyciągnął. Kilka minut później oddał kolejny nieprzygotowany strzał. Tym razem bez konsekwencji.
Sousa trzymał Grzegorza na murawie mimo jego słabej gry. Ale zdecydował się zareagować na kwadrans przed końcem, niedługo po tym, jak Polak obejrzał żółtą kartkę, choć równie dobrze mógł to być czerwony kartonik. Kto wie, może Portugalczyk chciał uniknąć scenariusza z meczu ze Słowacją, w którym 31-latek osłabił zespół? Fakt jest taki, że Krychowiak kończy Euro z większą liczbą żółtych kartek (trzy) niż występów (dwa), ale na jego usprawiedliwienie działa fakt, że w dwóch sytuacjach musiał ratować zespół po błędach kolegów, przerywając kontrataki.
Na papierze występ Krychowiaka nie wyglądał najgorzej. 34 na 44 celne podania. Cztery z siedmiu wygranych pojedynków. Trzy wybicia piłki. Jeden zablokowany strzał. Cztery przechwyty. Ale patrzenie na jego grę na podstawie suchych liczb byłoby mocno złudne. Tym bardziej że trudno nie odnieść wrażenia, że Polska bez Krychowiaka wyglądała po prostu lepiej. Widzieliśmy to w środę, gdy w końcówce polskie akcje nabrały tempa, czy w Sewilli, gdy Moder wziął na plecy trzech Hiszpanów i agresywnie, wręcz bezczelnie rozpoczął akcję zakończoną bramką Lewandowskiego. – Grzegorz grał pod presją, miał sporo do odkupienia. Kartka, szybka zmiana... To nie był ten Krychowiak, którego pamiętam ze swojej reprezentacji – powiedział Sławomir Peszko.
– Mój błąd w meczu ze Słowacją miał olbrzymie konsekwencje, więc biorę krytykę na klatę i ją akceptuję – deklarował nieco ponad tydzień temu Krychowiak, którego braku w starciu z Hiszpanią nie dało się zauważyć. Z kolei w środę jego obecność dało się zauważyć. Ale to dla 31-latka komplement nie jest. Przez ostatnie dni wiele osób z nadzieją mówiło, że po nieudanym występie w pierwszym spotkaniu na Euro zmotywowany Krychowiak zagra w Petersburgu mecz życia, ale daleko było mu do najlepszych występów w karierze.