Okrutna lekcja dla Hiszpanów. "Nie dziwcie się nam. Straciliśmy wszystko, co kochamy"

Jakub Kręcidło
Strach nie odszedł. Widać go nadal. Hiszpanie, naród lekkoduchów i wiecznych dzieci, przez ostatnie półtora roku wydorośleli, spoważnieli. Pandemia była okrutną lekcją.

Korespondencja z Sewilli

Będąc dziennikarzem opisującym hiszpańską LaLiga, Półwysep Iberyjski traktuję praktycznie jak drugi dom. W Hiszpanii łatwo się zakochać. W krajobrazach, jedzeniu, serdeczności ludzi, którzy nawet jeśli nie znałeś języka, robili wszystko, żebyś poczuł się u nich jak u siebie. Ale dziś to inny kraj. Ludzie, pod maseczkami, dalej się uśmiechają i próbują udawać, że wszystko jest dobrze. Ale nie jest. 

Zobacz wideo "Hiszpanie szukają kozła ofiarnego. W Sewilli nie ma atmosfery piłkarskiego święta"

Hiszpanie mentalnie wciąż nie wyszli z pierwszego lockdownu. "Boimy się"

– Jako społeczeństwo w związku z pandemią kompletnie się zmieniliśmy – przyznają zgodnie Hiszpanie, z którymi rozmawiamy. Jedni argumentują, że to przez siejące panikę media. Inni twierdzą, że to wina ogólnokrajowej głupoty. Kolejni przyznają: "Po prostu spanikowaliśmy". Ale chwilę później dodają: – Nie dziwcie się nam. Przez pandemię straciliśmy praktycznie wszystko, co kochamy.

Po wybuchu epidemii Hiszpanie przez dwa miesiące nie mogli opuszczać domu bez wyraźnej potrzeby. Jeśli zakupy, to tylko w najbliższym sklepie. Jeśli sport, to tylko w domu. O kontaktach rodzinnych można było zapomnieć. I do dziś nie wróciła tu normalność. Wielu Hiszpanów swoich dziadków nie widziało od początku pandemii. Inni z wizytą czekają, aż się zaszczepią. – Boimy się – podkreślają. – Mentalnie wciąż nie wyszliśmy z pierwszego lockdownu. Siedzą w nas obrazki przepełnionych szpitali i trumien. Ludzi, którzy nie mogli pożegnać się z bliskimi. Policji, która bezlitośnie ograniczała możliwości poruszania się. Jeszcze długo się tego nie pozbędziemy – mówi Maria Isabel, która wiozła nas na La Cartuję na mecz Hiszpania – Szwecja (0:0).

Wraz z pandemią Hiszpanie posmutnieli. Stracili charakterystyczną radość i spontaniczność

Dużo mówi się tu o zmęczeniu pandemią i wszechobecnymi restrykcjami. Ale te restrykcje są przestrzegane. Hiszpanie jako naród spoważnieli. Stali się bardziej pokorni i nauczyli się cieszyć z małych rzeczy. Gdy obowiązywała godzina policyjna, ulice były puste. Gdy ją zdjęto, ludzie płakali ze szczęścia. Kraj obiegały zdjęcia z dużych miast, gdzie spotykano się w wielkich grupach i imprezowano, ale to krajobraz metropolii. Na prowincji nie było takiej brawury. Prawo pozwala na spotykanie się w grupach złożonych maksymalnie z sześciu osób. Ale te spotkania też są inne. 

Kochający siedzenie po nocach Hiszpanie musieli zmienić swoje plany. Restauracje i bary zamykają się o północy, przy czym o północy drzwi muszą być już zamknięte – tak mówią lokalne przepisy. Dyskoteki, w zależności od regionu, mogą być otwarte do 1, 2 lub 3. Zwykle o tej porze imprezy w Hiszpanii dopiero się rozkręcały. Zresztą, w klubach tańczyć nie można. Dozwolone jest jedynie stanie przy stoliku, picie, jedzenie, rozmawianie. Oczywiście w grupie maksymalnie sześciu osób. Gdy poszedłem do jednego z klubów na mecz Francja – Niemcy (1:0), dwóch ochroniarzy nieustannie kontrolowało, by przy stoliku było maksymalnie sześć osób i by nikt nie stał w przejściach. Gdy po golu dla Trójkolorowych kibice wpadali sobie w ramiona, smutni panowie w czarnych koszulkach rozdzielali ich, przypominając o obowiązujących regułach. 

Wielu mieszkańców kraju zmieniło swoje przyzwyczajenia. Mniej jest spontanicznych wypadów, puby podczas Euro świecą pustkami, co w normalnych czasach byłoby nie do pomyślenia. O przeżywaniu mistrzostw tak jak w Rosji czy na Węgrzech, gdzie - jak śmieją się miejscowi - koronawirusa nie ma, Hiszpanie mogą tylko pomarzyć, tak samo jak o strefach kibica. Dziś, zamiast socjalizacji, jest izolacja. A nie jest powiedziane, że strefy kibica zapełniłyby się, gdyby je jednak utworzono. Wiele osób, z którymi rozmawialiśmy, przyznaje, że ze względu na bezpieczeństwo swoje i bliskich po prostu nie czułoby się komfortowo w towarzystwie dziesiątek czy setek innych ludzi.

Noszenie maseczek weszło Hiszpanom w krew. "Tyle wycierpieliśmy, by odzyskać choć część dawnej normalności, że nie chcemy ponownie wszystkiego stracić"

W Sewilli osób nienoszących maseczek praktycznie nie spotkamy, a jeśli są, to w większości są nimi turyści. Zgodnie z obecnymi przepisami, maski można ściągać przy stoliku w restauracji czy barze, ale nie widać ludzi przemykających do toalety bez maski. – Po prostu weszło nam to w krew – argumentuje David, kelner w jednej z sewilskich restauracji. – Tyle wycierpieliśmy, by odzyskać choć część dawnej normalności, że teraz nie chcemy ponownie wszystkiego stracić. A tak było latem ubiegłego roku. Po pandemii, w sezonie turystycznym, otworzono praktycznie wszystko, a jesienią nadeszła kolejna fala. Był to dla nas piekielnie trudny czas – mówi. 

W Hiszpanii antyszczepionkowców praktycznie nie ma. Kto może, ten się szczepi

Sposobu na powrót do normalności Hiszpanie upatrują w szczepieniach, których program jest w kraju realizowany dobrze. Albo, jak na kraj znany z chaosu, zdumiewająco dobrze. Dotychczasowe cele zakładane przez rząd były wypełniane z łatwością. Teraz władze chcą, by przed końcem tygodnia w pełni zaszczepionych było 15 milionów ludzi, czyli ok. 30 proc. społeczeństwa. Przynajmniej jedną dawkę przyjęły już blisko 22 miliony osób (46 proc.). To liczby dość podobne do tych w Polsce (odpowiednio 41 i 26 proc.), z tym że gdy u nas szczepieni są nawet dwunastolatkowie, w Hiszpanii nie dotarli jeszcze do czterdziestolatków. – U nas praktycznie nie ma antyszczepionkowców. Jeśli masz możliwość zaszczepienia się, to po prostu się szczepisz. I nikt z tym nie dyskutuje, przeciwnie: każdy czeka na swoją kolej – przekonuje Isabel. 

Praktycznie wszyscy Hiszpanie powyżej 70. roku życia są zaszczepieni, tak samo jak zdecydowana większość sześćdziesięciolatków. Kilka regionów powoli otworzyło zapisy na szczepienia trzydziestolatków, ale ci najbliższe terminy dostaną dopiero na kolejny miesiąc. Młodsi muszą jeszcze poczekać. Kraj szykuje się też do szczepienia preparatem Johnson & Johnson kluczowych pracowników sezonowych: zbieraczy owoców, kelnerów, personel hotelowy, itd., a od lipca Hiszpanie chcą dać obywatelom możliwość zaszczepienia się w dowolnym miejscu, bo spora część mieszkańców ruszy na urlopy.

Luzowanie obostrzeń? Tak, ale... Hiszpanie działają wyjątkowo ostrożnie

Te urlopy, co oczywiste, też będą inne. I nie zapowiada się, by sytuacja się zmieniła. Oczywiście, jak to w każdym kraju, Ilu ekspertów, tyle opinii na temat luzowania restrykcji. Jedni przestrzegają: "Pamiętajcie, co zdarzyło się przed rokiem!" i rekomendują zmianę przyzwyczajeń najwcześniej od września, gdy zaszczepionych ma być ponad 70 proc. obywateli. Inni apelują: "Ściągajmy maseczki już teraz i wracajmy do normalności". Na razie przedstawiciele ministerstwa zdrowia zachowują ostrożność. Profesorowie, których cytuje "El Pais", są zdania, że "nadmierne poluzowanie obostrzeń może negatywnie wpłynąć na społeczeństwo". – Moim zdaniem obowiązek noszenia maseczek powinien być ostatnim zdjętym obostrzeniem – twierdzi prof. Alberto Infante. 

Nikt nie chce powtórki sprzed roku, ale, z drugiej strony, trzeba zarabiać. Do poziomu PKB z 2019 roku Hiszpanie spodziewają się wrócić w 2023 roku. Wtedy też do kraju wrócić mają tłumy turystów. W tym roku lokalne władze spodziewają się mniej więcej połowy normalnej liczby odwiedzających, nawet mimo rozpoczętej niedawno kampanii zachęcającej Niemców do odwiedzenia Hiszpanii. Zwykle miejscowi starali się skusić Brytyjczyków, ale ich tak odstrasza obowiązek kwarantanny po powrocie do kraju, że skierowano się ku Niemcom, gdzie - jak podawał "El Pais" - zainteresowanie wyjazdami na Półwysep Iberyjski wzrosło o ok. 60 proc. po informacji, że do przekroczenia granicy potrzebny będzie już "tylko" test antygenowy (w Niemczech są one darmowe), a nie kosztujący ok. 100 euro test PCR. Inną sprawą jest jednak to, jak turyści zostaną przyjęci przez bojących się zagrożenia Hiszpanów.

O tym, że do Hiszpanii warto przyjechać, nie trzeba nikogo przekonywać. Nawet w czasie pandemii. W Sewilli turystów jest sporo. Ona ma, jak mówią miejscowi, swój wyjątkowy kolor. Można to rozumieć i dosłownie (bladopomarańczowy odcień, który pokrywa miejskie zabytki, jest zarejestrowany jako kolor Sewilli, jego barwę opisuje się jako #FFAB60), i w przenośni. Atmosfery Euro co prawda nie czuć w ogóle, ani w mieście, ani na kompletnie nieprzygotowanym do mistrzostw stadionie, ale kto by się takimi szczegółami przejmował?

Więcej o:
Copyright © Agora SA