Paulo Sousa od początku konferencji przewracał oczami. Nie bił już z niego ten entuzjazm, który bił na wszystkich poprzednich konferencjach. Ale trudno się dziwić, bo Polska w poniedziałek na stadionie w Petersburgu rozpoczęła Euro 2020 od porażki 1:2 ze Słowacją. Jeśli już coś dziwiło, to właśnie ta jego wcześniejsza wiara w możliwości naszych piłkarzy. Niepoparta niczym konkretnym, bo przecież za kadencji Sousy wygraliśmy tylko jeden mecz. Jeden z sześciu - w marcu, 3:0 z Andorą.
- Jestem rozczarowany i wynikiem, i sposobem gry. Nie możemy tracić bramek w takich okolicznościach. Nie możemy też w taki sposób przegrywać - mówił Sousa na pomeczowej konferencji. - Musimy być znacznie bardziej efektywni przy ostatnim podaniu. Na początku drugiej połowy mieliśmy dobre momenty, ale później zgubiliśmy krycie przy Skriniarze, a ten zwyczajnie to wykorzystał. A ostrzegałem naszych piłkarzy przed tym - dodawał Portugalczyk.
Po czym zdradził, co przekazał piłkarzom w przerwie: - Żeby zmienili sposób gry, bo środek pola grał zbyt daleko od Roberta Lewandowskiego. Przez to tworzyły się kłopoty. I nad tym też pracowaliśmy, uczulaliśmy piłkarzy, że muszą mocniej naciskać na rywala, kiedy ma piłkę. No i momentami to rzeczywiście robiliśmy, nasza analiza Słowaków była trafna. Niestety nie udało się tego za bardzo przenieść na boisko - tłumaczył Sousa.
A kiedy zapytany został o to, czy wciąż wierzy w awans, odparł: - Tak, wierzę. Wszyscy musimy wierzyć. Mamy jeszcze sześć punktów do zdobycia. Ale by je zdobyć w meczach z Hiszpanią (19 czerwca, godz. 21) i Szwecją (23 czerwca, godz. 18) wszystko musi działać, jak należy - zakończył Sousa.