"Wybija 23. Lewy prosi, by ściszyć muzykę. Czasem przestaje być robotem i krzyczy: Nie spać!" [OJCOWIE SUKCESU]

Dawid Szymczak
- Wybija godzina 23. Lewy prosi, by ściszyć muzykę. Idzie spać, my możemy jeszcze posiedzieć. Jest jedna zasada: gdy wstanie, ma być posprzątane - mówi Marek Kalitowicz, przyjaciel Roberta Lewandowskiego ze szkolnej ławki. Opowiada Sport.pl o życiu perfekcjonisty, który wiele wymaga od siebie i innych. - Ale i on czasem przestaje być robotem. I krzyczy: "Nie spać! Bawić się!".

"Ojcowie sukcesu" to cykl, w którym w związku z Euro 2020 na Sport.pl opisujemy gwiazdy reprezentacji Polski oczami ludzi, którzy towarzyszą im od lat: rodziców, żon, rodzeństwa, przyjaciół. Pokazujemy ich od codziennej strony, opowiadamy o drodze do sukcesu. O tym, czego w meczu nie widać, a jest dla nich najważniejsze. 

- Poznaliśmy się w liceum sportowym im. Generała Andersa przy Konwiktorskiej w Warszawie. Grałem w Polonii w koszykówkę, Lewy był wtedy w Varsovii i przechodził do Delty. Ja mieszkałem na Żoliborzu, on na Bielanach. Autobus 195 przejeżdżał przez plac Wilsona, zawsze jeździliśmy razem. Później Robert kupił pierwszy samochód, więc miałem podwózkę. Siedzieliśmy razem w ławce, mój dom zawsze był miejscem spotkań naszej paczki. I tak idziemy przez życie razem. Już piętnaście lat - mówi Marek Kalitowicz. "Nasza paczka", o której mówi, to grupa wsparcia najlepszego napastnika na świecie. Poza rodziną nie ma osób, którym Robert Lewandowski ufałby bardziej niż im.

Zobacz wideo Problemy Hiszpanów przed Euro 2020. "Przygotowania zostały storpedowane przez koronawirusa"

- Na początku było nas czterech: Lewy, Tomek Zawiślak, który dzisiaj jest jego menedżerem, Marcin Kulczyk zwany Szyną, który dziś podczas wizyt Roberta w Warszawie towarzyszy mu niemal na każdym kroku, jak ochroniarz. I ja. Lewy i Tomek grali w piłkę, ja z Szyną w koszykówkę. Poznaliśmy się w szkole, połączył nas sport. Później dołączyli do nas kolejni: mój brat Piotrek, Kamil Gorzelnik, Kuba Gorzelnik, Ryba i Rafi, czyli Robert Majchrzak i Rafał Majchrzak. Zawsze mamy spotkania po sezonie albo podczas świąt. Dołączyły do nas nasze drugie połówki. Doszły dzieci - mówi Kalitowicz. On i inni przyjaciele z paczki widzieli z bliska drogę Roberta Lewandowskiego na szczyt. Jeździli razem na mecze Znicza Pruszków i Lecha Poznań, dziś jeżdżą na Bayern. Wiedzą, co to naprawdę znaczy być popularnym jak Lewandowski i zawziętym jak Lewandowski. My podawaliśmy hasło, a Marek Kalitowicz otwierał nam drzwi do świata kapitana reprezentacji Polski

Robert Lewandowski z żoną i przyjaciółmi świętują udany sezon Bayernu MonachiumRobert Lewandowski z żoną i przyjaciółmi świętują udany sezon Bayernu Monachium archiwum Marka Kalitowicza

PERFEKCJONIZM. Łamigłówki i tryb zen 

- Robert ćwiczy mózg podobnie jak każdą inną partię ciała. Czasami, gdy my gramy na konsoli, on siada przy komputerze, przed takim dużym ekranem, włącza muzykę i zaczyna pracować nad skupieniem. Program, którego używa, przypomina gry komputerowe. Chodzi o to, by jak najszybciej rozwiązywać logiczne łamigłówki. Tryby są różne. W jednych ćwiczy się refleks, w innych koncentrację. Później przydaje się to na boisku. Oglądałem ostatnio dokument o Tigerze Woodsie. Jego ojciec przed uderzeniami zakłócał mu spokój. Kichał, szeleścił, klaskał, coś mówił. Golfowa etykieta tego zabrania, ludzie się wkurzali: "Po co to robisz?". Odpowiadał, że jego syn musi nauczyć się wchodzić w tryb zen i na to nie reagować. Lewy działa podobnie. Uczy się wyłączać wszystko, co się dzieje dookoła niego. Jest zadanie do wykonania, więc myśli tylko o tym. Przed meczami widać, jak wprowadza się w ten stan skupienia. Ma swoją rutynę przedmeczową. Później, już po meczu, pije sok pomarańczowy - to kolejny rytuał - i ta koncentracja z niego schodzi.

- Polecieliśmy na wakacje, piękne miejsce, Włochy, rano wstajemy i proponuję: "Lewuś, jakiś szampan do śniadania?". "Za chwilę, muszę stabilizację zrobić". Okazało się, że wziął ze sobą gumy. Zrobił trening i dopiero zaczął dzień. Miał tego dnia wolne, był na wakacjach, ale poczuł, że musi popracować. Pomyślałem sobie: "Kurde, za nim ciężki sezon, mógłby poleżeć na leżaku, odpocząć przed kolejnym". Ale on myśli inaczej: dzisiaj zrobi stabilizację, efekty poczuje za jakiś czas. Wystarczy spojrzeć na pierwszy sezon covidowy. Był bardzo trudny dla piłkarzy, a Lewy wyszedł z kwarantanny w doskonałej formie i wygrał Ligę Mistrzów. Pracował jak szalony w tym zamknięciu. W miesiąc zrobił to, na co normalnie potrzebowałby trzech miesięcy.

- Jesteśmy jego przyjaciółmi, doskonale go rozumiemy. Na nikim nie robi wrażenia, że jak wybija 23, to Robert prosi by trochę ściszyć muzykę, bo idzie spać. My nie mamy następnego dnia treningu czy meczu, więc sobie siedzimy dalej. Jest jedna podstawowa zasada: jak wstanie, ma być posprzątane. 

AMBICJA. "Po co karne ćwiczysz, jak jesteś daleko w kolejce?". "Spokojnie, jeszcze mi się przyda"

- Byliśmy kiedyś całą paczką przyjaciół u Roberta na porannym treningu. Pojechaliśmy tam z pustymi żołądkami, mieliśmy później wybrać się na śniadanie. Trening się skończył, wszyscy piłkarze zeszli, został tylko Lewy z rezerwowym bramkarzem. Strzelał mu karne, a później rzuty wolne. Dobre pół godziny. Krzyczeliśmy, żeby już kończył, bo jesteśmy głodni. Tylko się uśmiechnął, musiał swoje zrobić. Później trochę go ochrzaniliśmy: "Po co ty te karne ćwiczysz, skoro jesteś może czwarty w kolejce? Przed tobą jest Arjen Robben, Thomas Mueller i Frank Ribery". Odpowiedział: "Spokojnie, jeszcze się to przyda" - wspomina Kalitowicz. Przydało się. Od sezonu 2016-2017 to Lewandowski został w Bayernie pierwszym wykonawcą karnych.

- To był jeden z tych przyjemnych wieczorów spędzonych w gronie przyjaciół. Graliśmy w wyścigi samochodowe. Na jednej z tras barierą nie do przebicia okazało się 1:50. Próbowaliśmy wszyscy po kolei. Bezskutecznie. Aż sprawdzaliśmy w internecie, czy to w ogóle możliwe, by przejechać ją tak szybko. Byliśmy już na lotnisku, zdążyliśmy zapomnieć o tej grze. Zadzwonił Lewy i mówi, że przejechał ją w 1:40. Zapytaliśmy: "Jak? Niemożliwe!". Gdy odjechaliśmy, Robert wyszukał poradniki do tej gry, obejrzał przejazd rekordzisty trasy, przeanalizował, jak on wchodził w zakręty i próbował do skutku.

- Na przykładzie tych rajdów widać jego podejście. Nie ma tak, że czegoś nie da się zrobić. Jak są ograniczenia, to trzeba pokombinować, zastanowić się i znaleźć sposób. Przekładając to na piłkę: kiedyś nie był tak zbudowany jak teraz. W młodości był mniejszy od innych chłopaków i o wiele chudszy. Musiał znaleźć sposób, żeby z nimi rywalizować. Musiał być sprytniejszy. Wypracował wtedy nawyki, które do dzisiaj mu pomagają. Kilka lat temu doszły do tego mięśnie i stał się doskonałym napastnikiem. Zawsze ma w głowie cel, do którego dąży. Nauczyć się perfekcyjnie wykonywać karne? Odhaczone. Poprawić rzuty wolne? Odhaczone. Zostać królem strzelców Bundesligi? Odhaczone. Liga Mistrzów? Odhaczone. Przegonić Gerda Muellera? Odhaczone. Zaraz znowu coś wymyśli.

- Pamiętny mecz z Realem Madryt. Strzelił cztery gole, akurat w domu było sporo ludzi, więc czekaliśmy na niego z imprezą. Wchodzi, idę go wyściskać, a on tak spojrzał i się śmieje: "Maras, miałeś naczynia do zmywarki włożyć". I do Ani: "Kochanie, naleśniki bym zjadł". Mówię: "Chłopie, cztery gole Realowi strzeliłeś!". To nie była żadna poza. Wydaje mi się, że on po prostu sam był jeszcze w szoku i trochę nie ogarniał, co się dzieje. Później, już w środku nocy, powiedział, że w sumie to mógł piątą strzelić, bo miał dobrą okazję.

Robert Lewandowski z przyjaciółmiRobert Lewandowski z przyjaciółmi archiwum Marka Kalitowicza

- Jest też bardzo utalentowany sportowo. We wszystko gra dobrze. Zabraliśmy go kiedyś na golfa. Świetnie mu szło. Aż pytaliśmy, czy wcześniej już grał. Okazało się, że tylko raz. Łatwo przychodzi mu opanowywanie nowych dyscyplin, ma dryg. Myślę, że jak zakończy karierę, to Mariusz Czerkawski, Tomek Iwan i Jurek Dudek, miłośnicy golfa, będą mieli naprawdę mocnego konkurenta. 

POPULARNOŚĆ. "Panie Robercie, co mam zagrać?"

- Wieczór kawalerski Roberta we Francji. Byliśmy w takim olbrzymim aquaparku. I była taka najfajniejsza zjeżdżalnia, do której trzeba było z 5-10 minut postać w kolejce. Zjechaliśmy, idziemy się znowu ustawić. Stoją dzieciaki mniej więcej dziesięcioletnie. I już miały wchodzić na tę zjeżdżalnię, już się doczekały, ale wtedy zobaczyły Lewego. Nie wierzyły. Wyszły z tej kolejki, poszły za nami na koniec, żeby postać obok niego w kolejce i się poprzyglądać.  

- Dzięki Lewemu poznałem mojego idola. Siedzimy w restauracji w Monachium, a stolik dalej Kobe Bryant. Wiem, że Lewy sam nie przepada, gdy ktoś próbuje do niego zagadać podczas prywatnej kolacji. Ale tam siedzi Kobe! Porozmawiałem z jego ochroniarzem, bo tak najlepiej załatwiać takie sprawy, ale Kobe zdążył zobaczyć Lewego, pogadali, zrobiliśmy sobie wspólne zdjęcie. Dla mnie niesamowite wspomnienie.

- Wesele mojego brata. Didżejka nie grała takiej muzyki weselnej, tylko swoją ambitną, przy której trudno było się bawić. Jako świadek poszedłem raz poprosić o coś innego, drugi raz, trzeci. Nic. Mówię do Lewego: "Ja tego nie załatwię, idź ty". "Okej, okej, panie Robercie, co zagrać?". Lewy nie lubi załatwiać niczego nazwiskiem, ale wtedy naprawdę się to przydało. 

- Jak Robert jest w Warszawie, to o jego bezpieczeństwo dba Szyna, nasz przyjaciel z liceum. Ochroniarz to za duże słowo. Szyna to po prostu osoba, która jest przy nim, pomaga mu pozałatwiać różne sprawy na mieście. Jak jesteśmy gdzieś w restauracji czy klubie, staramy się, żeby Lewy nie szedł nigdzie sam. To już takie automatyzmy. Nie chodzi o to, że ktoś go uderzy. Chodzi o jakieś zaczepianie. Szczególnie ludzie po alkoholu myślą, że Lewy to ich przyjaciel, więc mogą podejść i uwiesić mu się na szyi. Jak jest obok niego postawny facet, to trochę się obawiają. To bardziej profilaktyka niż działanie. Jesteśmy po to, żeby Robert miał trochę oddechu. Co innego wyjście do kibiców. Lewy lubi rozmawiać z kibicami, podpisać się, zrobić zdjęcie. Ale w wyznaczonych porach. Nikomu nie jest przyjemnie, jak ktoś zagląda mu do zupy. W Monachium kibice bardzo rzadko podchodzą czy zaczepiają, wiedzą że piłkarze mają czas prywatny i jak są na spacerze z rodziną, to niespecjalnie jest to czas na pozowanie do zdjęć. 

REPREZENTACJA. Mundial, którego nie dało się wymazać z pamięci

- Rosja 2018 zabolała go najbardziej. Balonik przed mundialem był napompowany, oczekiwania wielkie, sam słyszałem ekspertów, którzy przekonywali, że grupa z Senegalem i Kolumbią jest słaba. Byliśmy w pierwszej dziesiątce FIFA, ale ten ranking nie oddawał rzeczywistej siły. Mieliśmy kontuzjowanych piłkarzy, inni grali mniej niż dwa lata wcześniej. I pewnie Robert to wszystko wiedział, ale jako kapitan reprezentacji sam liczył na zdecydowanie więcej. Miał swoje oczekiwania, dlatego przeżywał, bolało. Przegrany finał Ligi Mistrzów 2013 wymazał z pamięci znacznie szybciej. Do porażek w półfinałach i ćwierćfinałach Ligi Mistrzów z Bayernem Monachium też nie wracał. A mundialu jednak mu się nie udało tak wymazać.

- W kadrze daje z siebie 110 procent. My widzimy, jak pracuje. Daje więcej niż w klubie. Dlatego bolały go gwizdy czy buczenie kibiców, gdy nie trafiał do bramki. Pamiętamy ten gest, gdy zatykał uszy po golu. Później dużo zmieniła opaska kapitana. Jeszcze bardziej się zaangażował, poczuł się jeszcze bardziej odpowiedzialny za tę kadrę, za młodych piłkarzy. Lubi dzielić się z nimi wiedzą: przedmeczową rutyną, przygotowaniem fizycznym, dietą, wiedzą taktyczną. Pracował z Kloppem, Guardiolą i Ancelottim. Dużo widział, dużo zapamiętał. Inaczej dzisiaj patrzy na piłkę, ma doświadczenie w pracy z najlepszymi trenerami na świecie. Adam Nawałka lubił z nim porozmawiać i dowiedzieć się, co myśli o grze. Ale nie tylko z Lewym. Mamy w kadrze Wojtka Szczęsnego, Kamila Glika czy Arka Milika, którzy też pracowali ze świetnymi trenerami.

- Adam Nawałka miał coś takiego, że od razu wzbudzał u ciebie respekt. Pamiętam, jak polecieliśmy na Euro do Saint Etienne na mecz ze Szwajcarią. Robert był wtedy przyblokowany. Nawałka chciał, żebyśmy my z nim pogadali, trochę go wyluzowali, odciągnęli myśli od gry. Inny trener mógłby powiedzieć: żadnych kumpli przed meczem. A on czuł, czego piłkarz potrzebuje. Widział w tym szansę. Tomek Iwan też wykonywał świetną robotę. Rozumiał piłkarzy. 

Robert Lewandowski i Marek Kalitowicz po finale Pucharu Niemiec w 2019 r.Robert Lewandowski i Marek Kalitowicz po finale Pucharu Niemiec w 2019 r. archiwum Marka Kalitowicza

NORMALNOŚĆ. "No co chłopaki, nigdy pizzy nie jedliście?"

- Moim zdaniem Robert zrobił tak wielką karierę dzięki temu, że na żadnym etapie nie przestał być normalny. Nie odleciał. W liceum mieliśmy w klasie dwóch czy trzech piłkarzy, którzy grali w Polonii. Wielkie gwiazdy, głowę nosili wysoko. A Lewy był normalny. Później mogło mu przecież zaszumieć w głowie, jak trafiał z pierwszej ligi do Lecha Poznań. Nagle wielki klub, świetny stadion, kibice, cała otoczka. Nie wpłynęło to na niego. Poszedł do Borussii Dortmund, zaczęło się robić poważnie: Bundesliga, europejskie puchary, coraz lepsze wyniki. On nadal był normalny. Teraz: Bayern, Liga Mistrzów, nagrody dla najlepszego piłkarza na świecie. On nadal jest normalny. Rozwinął się jako mężczyzna i sportowiec, poszedł do przodu, zmienił się, ale gdzieś w środku pozostał taki sam. Normalny. Jest tu, gdzie jest. Osiągnął to, co osiągnął, a gadamy ze sobą tak samo, jak na przerwach w ogólniaku.

- Nie obnosi się ze złotymi łańcuchami, nie nosi pierścieni z brylantami. Nie ten styl. Nie lubi tego. Robert wie, że jest zamożny, ale nie rozrzuca pieniędzy. 50 tys. euro to bardzo dużo pieniędzy za zegarek? Tak, ale w środowisku Lewandowskiego, na Zachodzie, to na nikim nie robi wrażenia. Nie nosi przecież świecących błyskotek, byle się pokazać. Lewy długo miał problem, żeby kupić sobie coś drogiego. Powtarzaliśmy mu, żeby korzystał z tego, co ma. Co z tego, że ktoś w internecie napisze, że mu odwaliło? Jeśli powiedziałyby to bliskie mu osoby: Ania, mama, siostra albo my, powinien się zastanowić. Ale zadręczać się opiniami obcych ludzi, którzy go nie znają i nie do końca rozumieją sytuację? LeBron James bierze swoich ziomków i lecą prywatnym samolotem do Miami pograć w golfa. W USA nie robi to takiego wrażenia. Zarabia, chce pograć, więc leci.

- Raz była taka historia, jakoś po sezonie, że Ani nie było w domu, a my akurat przyjechaliśmy. Lewy rzucił: "To co panowie, może jakąś pizzę zamówimy?". Mówię: "Słucham?!" "No co, chłopaki, nigdy pizzy nie jedliście?". I zamówiliśmy. Każdy czasami potrzebuje wyluzować. A kiedy, jak nie z przyjaciółmi? To nie jest tak, że Lewy zawsze jest robotem. Jest nim prawie zawsze. Wyjątki zdarzają się rzadko, ale bywa tak - zwykle po sezonie, jeśli następnego dnia nie ma nic zaplanowane - że my wszyscy jesteśmy zmęczeni, bo już środek nocy, a on jeszcze muzykę podkręci i jeszcze potańczy. Krzyczy: "Nie spać! Bawić się!".

WIĘŹ. "On nigdy nie siedzi w domu sam. Zawsze jest albo Ania, albo mama, albo my"

- "Chłopaki, a jak to będzie teraz?" - pytał nas przed przeprowadzką do Poznania. Brzmiał tak, jakby przenosił się na drugą półkulę. Mówiliśmy, że nic się nie zmieni. I faktycznie, bardzo często jeździliśmy wtedy do niego do Poznania, żeby go wspierać. Czasami spontanicznie. Siedzieliśmy na nudnych wykładach, ktoś rzucał, że dzisiaj jest mecz w Poznaniu, więc po chwili byliśmy w pociągu. 

- Pamiętam, jak jeździliśmy na jego mecze do Pruszkowa. Byliśmy jeszcze w liceum, nie mieliśmy prawa jazdy, więc zabieraliśmy się z mamą Roberta - Iwonką. Braliśmy kocyk, kiełbaski, robiliśmy piknik w Pruszkowie, a trzy lata później biegaliśmy po murawie w Poznaniu, ciesząc się z jego mistrzostwa Polski. To był impuls: jupitery, muzyka, radość na tym stadionie. Mama Roberta bardzo chciała być jak najbliżej niego. Zeszliśmy na dół trybuny, ochroniarz nie bardzo chciał nas dalej przepuścić, ale akurat przechodził kierownik Lecha Marek Pogorzelczyk. Jakoś go przekonaliśmy, że mama Lewego chce do niego biec, że my jesteśmy jego braćmi. Nie patrzyliśmy na konsekwencje, wbiegliśmy na tę murawę i lecieliśmy do Lewego. On w szoku, że tu jesteśmy. Wyściskaliśmy się. Do Szyny, chłopaka z Warszawy, z Bemowa, zadzwonił znajomy: "Co ty robisz na boisku Lecha?! W telewizji cię widać!"

- Bliskość rodziny i przyjaciół jest dla niego bardzo ważna. Ile było takich historii, że nawet bardzo dobry piłkarz jechał w jakieś odległe strony, nie ciągnął za sobą rodziny i się tam załamywał? Forma do niczego, a do tego ucieczka w jakieś używki. Lewy ma wsparcie Ani, ma nas. Ania zawsze chciała być przy nim. Nawet jak nie byli zbyt długo razem, ona miała swoją karierę zawodniczki karate, studia w Warszawie, a i tak przeniosła się z nim do Poznania. Każdy piłkarz ma cięższe dni i jak siedzi sam w czterech ścianach, to różne głupoty mogą mu przyjść do głowy. Lewy nigdy nie siedzi sam. Albo jest Ania, albo mama, albo my. W Dortmundzie też nie było mu łatwo: nowy kraj, dużo lepsza liga, bariera językowa. Dlatego byłem w szoku, że jak przyjechałem do niego po 2-3 miesiącach, to on już całkiem sprawnie porozumiewał się po niemiecku. W knajpie spokojnie się dogadał. W Niemczech rozwinął się jako piłkarz i jako człowiek. Łukasz Piszczek i Kuba Błaszczykowski pomogli mu na początku, mieszkali po sąsiedzku, ale Lewy nawiązywał też relacje z innymi kolegami z drużyny.

- Sportowcy lubią mieć bliskie osoby przy sobie, żeby znaleźć jakąś odskocznię, móc się zrelaksować, trochę mniej skupiać się na grze. Poznaliśmy chociażby Rafinhę, Brazylijczyka, wokół którego zawsze było mnóstwo kuzynów, przyjaciół i kumpli. Właśnie Brazylijczycy i Hiszpanie, z którymi Lewy grał, zawsze byli najbardziej otwarci i serdeczni. I to z nimi zazwyczaj łapał najlepszy kontakt. To poczucie luzu ma podobne do nich. Przypomina mi się pierwsze mistrzostwo w Bayernie. Wspólna kolacja dla rodzin, zaczęły się tańce. Poszła piosenka Michaela Jacksona. Ojciec Boatenga, którego często spotykaliśmy w różnych klubach w mieście, zaczął tańczyć. Lewy też bardzo lubi Jacksona i ma nawet przećwiczony układ do jednej piosenki. Odnajduje się w tańcu, fajne ma ruchy. Zaczęli we dwóch tańczyć na środku parkietu. Wszyscy zrobiliśmy wokół nich kółko, a oni w środku się popisywali. Wyszła taka spontaniczna wojna na lepszy układ. Lewy wygrał. 

SUKCES. "Na naklejce gumy turbo mu się Audi R8 trafiło. Marzył o nim. Fajnie było patrzeć, jak to spełnia"

- W pewnym momencie miarą sukcesu i majętności staje się to, ile przekazujesz innym. Taki Warren Buffett rozdał połowę majątku. Lewy jeszcze dzisiaj nie ma wiele czasu, żeby zajmować się filantropią, ale i tak często wspiera różne fundacje, WOŚP czy akcje charytatywne, przekazał z Anią milion euro na walkę z covidem. Zazwyczaj robi to po cichu, wpłaca pieniądze anonimowo. 

- Zadzwoniła do mnie mama i powiedziała, że widziała w TVN reportaż o blind footballu. Chłopcy nie mieli pieniędzy, żeby pojechać na mistrzostwa świata. Na Lewym zrobili wielkie wrażenie, chciał im pomóc. "Ogarnę to, ale nikomu nie mów". Ale jak te chłopaki się dowiedziały, że Lewy im pomoże, to zapytały, czy mogą się tym pochwalić, żeby mogli wizerunkowo trochę na tym zyskać. Robert nie chciał robić tego medialnie.

- Lewy nie jest biernym inwestorem, który daje na coś pieniądze i się tym nie zajmuje. Jak ma możliwość wchodzi w temat, dowiaduje się. Spodobała mu się aplikacja "Samuraj", która wykorzystuje sztuczną inteligencję, żeby chronić dzieci w internecie. Aplikacja na razie działa w języku angielskim, jest wprowadzana w szkołach w USA, ale warunkiem Lewego przy inwestowaniu było to, żeby kiedyś działała też po polsku. Dzisiaj działa to tak: ktoś napisze na mnie komentarz na social mediach, poczuję się dotknięty, więc go zgłoszę. Administrator przeanalizuje i usunie komentarz, ale to nie zmienia faktu, że ja już zostałem obrażony i mnie to boli. "Samuraj" działa tak, że ktoś pisze obraźliwy komentarz i od razu ten komentarz jest blokowany. Nie pojawia się. Wszystko zależy od przyjętych ustawień administratora strony. Może być też tak, że takiej osobie pokaże się komunikat: "Ten komentarz jest obraźliwy. Na pewno chcesz go dodać?". Ważną funkcją aplikacji jest wykrywanie myśli samobójczych, bo "Samuraj" rozumie sens zdań, więc może ostrzec rodziców.

- Dla mnie, jako fana motoryzacji, miarą jego sukcesu zawsze były auta, którymi jeździł. To jego wspinanie się po kolejnych modelach. Zaczęło się od hondy civic. Szyna już wtedy podbierał ojcu seicento, więc urwaliśmy się z lekcji i pojechaliśmy na parking Obi na Okęciu. To był 2007, może 2008 rok. Dużo było rdzy na tym samochodzie, więc nie kupiliśmy. Lewy znalazł sobie fiata bravo i to było jego pierwsze auto. W miejscu na papierośnicę zamontowaliśmy kubeczek i zawsze robiliśmy zrzutkę na paliwo, jak jeździliśmy do szkoły. W Dortmundzie już miał audi RS5, dwieście razy droższe niż ten fiat bravo. Później był mercedes, jeszcze później ferrari. Pamiętam, że takim wymarzonym samochodem Lewego, też fana samochodów, było audi R8. Jedliśmy gumy turbo i na naklejce któregoś razu mu się to audi trafiło. A po latach już je miał naprawdę. Fajnie jest obserwować, jak mu się spełniają marzenia.

Więcej o:
Copyright © Agora SA