Sousa nerwowo machnął rękami i miał pretensje. Nie spełnił prośby kibiców

Dawid Szymczak
Stanisław Czerczesow ze złości kopał leżące przy linii reklamy, Paulo Sousa wciąż wychodził poza swoją strefę, by być jak najbliżej piłkarzy. Patrząc na zachowanie obu selekcjonerów nie dało się zgadnąć, że to tylko mecz towarzyski. O dobrą atmosferę zadbało ponad 19 tys. kibiców, którzy trzy razy wywoływali na boisko siedzącego na ławce Roberta Lewandowskiego. Bezskutecznie. Skończyło się wynikiem 1:1. Gola dla Polski strzelił Jakub Świerczok.

Przed stadionem kilka długich stołów, leje się piwo, czuć zapach grillowanej kiełbasy, kibice kupują koszulki reprezentacji tak chętnie, że cena zostaje podniesiona o dziesięć złotych. Znów kręcą się i nerwowo szukają bramki z biletu. - Byłem już tak spragniony oglądania meczów na żywo, z innymi kibicami, w większym tłumie, że nie mogłem przegapić tego meczu. Przyjechaliśmy spod Gdańska. Sześć godzin w samochodzie, ale pragnienie, żeby wspólnie pokrzyczeć i pośpiewać było wielkie. Zresztą, dzisiaj dzień dziecka, a dla tych dwóch szkrabów to pierwszy mecz reprezentacji w życiu - mówi nam spotkany pod stadionem kibic. - Mam nadzieję, że Polacy wygrają, bo po sobie wiem, że pierwszy mecz w życiu pamięta się na zawsze - uśmiecha się Piotr. 

Zobacz wideo Kamil Glik miał piłkę meczową! Polak absolutnie załamany [ELEVEN SPORTS]

Stadion we Wrocławiu wypełnił się w połowie, bo na tyle pozwalają obecne obostrzenia. Ponad 19 tys. kibiców wystarczyło, by pierwszy raz od listopada 2019 roku poczuć na meczu reprezentacji Polski prawdziwie meczową atmosferę. Wreszcie głos spikera wyczytującego skład reprezentacji Polski nie odbijał się od pustych ścian. On krzyczał imię, publiczność dopowiadała nazwisko. Najgłośniej kapitana - Grzegorza Krychowiaka

Na ciepłe przywitanie mógł też liczyć selekcjoner Rosji Stanisław Czerczesow. O ile na przedstawianie jego piłkarzy kibice w ogóle nie reagowali, to gdy na telebimach zobaczyli twarz trenera, którego pamiętają z pracy w Legii Warszawa, pojawiły się oklaski. Co innego podczas hymnu Rosji. Tu reakcje były podzielone. Gdy część kibiców próbowała zakłócić go gwizdami, inni odpowiadali brawami. 

Po meczu widać było, jak spragnieni dopingu są sami piłkarze. Zebrali się na środku boiska, a następnie podeszli do wszystkich ścian wrocławskiego stadionu. W tym czasie dwóch kibiców wbiegło na boisko. Nie byli ścigani przez porządkowych. Jeden z nich przybijał "piątki" z kilkoma piłkarzami. Drugi - przebiegł całe boisko oklaskiwany z trybun. W końcu - prawdopodobnie zmęczony - spacerem wrócił na swoje miejsce.

Na początek: "jeszcze jeden!"

Zaczęło się doskonale. Kibice nie zdążyli nawet krzyknąć „my chcemy gola", a już skandowali „jeszcze jeden!". W 4. minucie Mateusz Klich, dotychczas niesprawdzony w kadrze Paulo Sousy (podczas marcowych meczów przechodził koronawirusa), doskonale podał za plecy rosyjskich obrońców. Piłkę w polu karnym przejął Przemysław Frankowski, odegrał do lepiej ustawionego Jakuba Świerczoka, a ten zdobył swojego pierwszego gola w reprezentacji Polski. Selekcjonerowi bardziej niż samo wykończenie akcji spodobał się agresywny pressing i szybkie odzyskanie piłki. To zachowanie, na którym zależało mu już podczas sobotniej treningowej gry. Wtedy wielokrotnie krzyczał do piłkarzy: "wyżej, szybciej, vamos!".

Paulo Sousa chciał być jak najbliżej swoich piłkarzy

Do żywiołowych reakcji Paulo Sousy przy linii zaczynamy się już przyzwyczajać. We Wrocławiu wciąż przekraczał wyznaczoną strefę wokół ławki rezerwowych i deptał niemal po linii bocznej. Agresywnie ruszał w jej kierunku za każdym razem, gdy nie był zadowolony z tego, jak jego piłkarze zakładają pressing. Wskazywał ręką, kto powinien ruszyć do zawodnika z piłką, pobudzał oklaskami. Dużo uwagi poświęcał też środkowym obrońcom - Michałowi Helikowi, Tomaszowi Kędziorze i Kamilowi Piątkowskiemu. Czasem, gdy piłka znajdowała się na połowie Rosjan, nie spoglądał w kierunku akcji, tylko podpowiadał obrońcom. Pod koniec pierwszej połowy sędzia zwrócił Sousie uwagę, by nie wychodził poza wyznaczoną strefę. Na niewiele się to zdało. W jednej z akcji selekcjoner zderzył się z lewym obrońcą rywali - Fiodorem Kudriaszowem. Przeprosił go przy pierwszej okazji. 

U swoich piłkarzy doceniał poświęcenie. Gdy Przemysław Frankowski walcząc o pozycję, potknął się o stojące blisko linii reklamy, a po chwili z powrotem był na boisku i napędził akcję dobrym podaniem, Sousa nagrodził go długimi brawami. Podobnie jak Tomasza Kędziorę, który tuż przed nim zameldował się przytomnym wślizgiem i przerwał nieźle zapowiadającą się akcję.

Po straconym golu machnął rękami i wydaje się, że miał pretensje do Tymoteusza Puchacza o złe ustawienie w tej sytuacji. Wiaczesław Karawajew wbiegł za jego plecy i oddał strzał z dość komfortowej pozycji. 

Mateusz Klich największym wygranym meczu z Rosją

W pierwszej połowie wszystko, co groźne pod bramką Rosji wynikało z dobrej gry Mateusza Klicha. To on dograł piłkę przy golu Świerczoka na 1:0, on dopadł do bezpańskiej piłki na dwudziestym metrze i uderzył tuż nad poprzeczką, co tak rozwścieczyło Stanisława Czerczesowa, że ze złości kopnął w leżącą obok niego reklamę. Tuż przed przerwą mógł mieć asystę, bo dośrodkowanie na głowę Karola Świderskiego było wręcz idealne. Napastnik PAOK-u uderzył jednak prosto w bramkarza.  

- Bardzo chętnie pobiegam od pola karnego do pola karnego tak, jak robię to w klubie - deklarował Klich na konferencji kilka dni temu. Jak mówił, tak zrobił. Odbierał piłkę i po chwili napędzał akcję. - Selekcjoner wymaga ode mnie, żebym po przyjęciu piłki od razu odwracał się w kierunku bramki rywala i pchał grę do przodu - zdradził dziennikarzom. Z tego zadanie też się wywiązał i stworzył z Grzegorzem Krychowiakiem bardzo solidny duet w środku. Personalnie Klich wyrósł na największego zwycięzcę tego spotkania. Potwierdził tym samym przypuszczenia, że szybko odnajdzie się i wpasuje w system gry Paulo Sousy.

Robert Lewandowski wywołany trzy razy 

Gra Polaków - przede wszystkim na początku meczu i po przerwie - mogła się podobać. Widać było, że lepiej niż w marcu zrozumieli pomysł Sousy i zdążyli utrwalić część schematów. Szczególnie rzucało się to w oczy w fazach przejściowych. Gdy odzyskiwali piłkę, całkiem sprawnie zmieniali ustawienie. Na straty piłki reagowali znacznie lepiej niż w Budapeszcie, podczas zremisowanego 3:3 meczu eliminacji mistrzostw świata. A pamiętajmy, że przeciwko Rosji w pierwszym składzie wyszło wielu zawodników, którzy podczas mistrzostw prawdopodobnie usiądą na ławce rezerwowych.

Paulo Sousa na przedmeczowej konferencji prasowej kilka razy podkreślał, że zależy mu przede wszystkim na tym, by piłkarze przenieśli na boisko schematy i zachowania wypracowane na treningowych boiskach w Opalenicy. Dostępu do wszystkich zajęć nie mieliśmy, opieramy się głównie na tym, co widzieliśmy podczas sobotniej gierki. Na tej podstawie wydaje się, że selekcjoner będzie z tego meczu zadowolony. Polacy przez większość meczu byli agresywni, sprawnie doskakiwali do przeciwników, mieli pomysł na wyprowadzenie kontrataków, natomiast najczęściej brakowało im dokładności.

W pełni usatysfakcjonowani nie będą za to kibice. Wynik to jedno. Spora część z nich liczyła na choćby krótki występ Roberta Lewandowskiego. Pierwszy raz skandowali jego imię i nazwisko w 38. minucie. Ponownie ryknęli w 53. minucie, gdy realizator pokazał go na stadionowych telebimach i po godzinie gry, gdy Paulo Sousa wysłał na rozgrzewkę kolejnych piłkarzy. Kapitana reprezentacji w tej grupie jednak nie było. Lewandowski cały mecz przesiedział na ławce rezerwowych. Nie jest to zaskoczeniem, bo za nim wymagający sezon, w którym do końca ścigał się z Gerdem Muellerem, by pobić jego historyczny rekord goli. Na razie musi odetchnąć.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.