Szaleństwo Paulo Sousy, przyciąganie nieszczęść, ale pytanie od UEFA już nie brzmi szyderczo

To zgrupowanie było szaleństwem Paulo Sousy: w powołaniach, w przygotowaniach, w pomysłach, by uczyć piłkarzy w biegu tylu nowości. Jest w tym szaleństwie metoda. Ale było też przyciąganie nieszczęść. Teraz gra toczy się o to, by utrzymać w piłkarzach wiarę, że los ich w końcu polubi i warto w ten ogień skakać dalej.

Cofamy się do Wembley sprzed 48 lat, wierząc, że to ma jakiekolwiek znaczenie przed Wembley 2021. Więc co nam szkodzi cofnąć się do Polski sprzed roku. Jest 1 kwietnia 2020, a żartów nie ma. Trwa już pandemia, liga stanęła, przełożyli Euro, odwołali marcowe mecze towarzyskie z Finlandią i Ukrainą – ostatnie sprawdziany, zanim Jerzy Brzęczek wybierze kadrę na zgrupowanie przed mistrzostwami Europy. Michał Helik gra w Cracovii, Jakub Moder jest w Lechu za Karlo Muharem w kolejce do składu, Kamil Jóźwiak zagrał w reprezentacji pięć minut. Rafał Augustyniak gra dobrze w Rosji, ale gra za górami, a nie w Moskwie, i nie widać. Karol Świderski strzela w Grecji, ale to tylko Grecja, Kamil Piątkowski wchodzi na końcówki w Rakowie.  

Zobacz wideo Kontuzja Lewandowskiego. Jak duży problem ma Bayern?

Cofnijcie się tam, proszę, do 1 kwietnia 2020, i powiedzcie głośno: Helik za rok na Wembley wyjdzie w podstawowym składzie, bo Piątkowski był chory, Świderski zajmie w składzie miejsce Milika, Moder strzeli gola Anglii, Jóźwiak będzie Kubą Błaszczykowskim kadry, Augustyniak w ostatniej akcji meczu będzie miał okazję wyrównać, ale strzeli za wysoko, a Polska grając z Anglikami bez Roberta Lewandowskiego i Mateusza Klicha będzie się upierać przy pressingu, odrobi straty, będzie w drugiej połowie straszyć rywali i nawet po golu dla rywali na 2:1 w ostatnich minutach nie spuści głowy. Stworzy sobie szanse i odjedzie z poczuciem, że zasłużyła na remis.  

Sousa zapowiadał: błędy wliczam w koszty. Ale nikt nie chce być tym, który się wychyli

Zdarzyły się w środę na Wembley rzeczy, które jeszcze przed rokiem wydawałyby się kiepską fantastyką. I to jest dziś pewnie najmocniejsza namiastka jakiegoś założycielskiego mitu, którego Paulo Sousa bardzo potrzebuje, by pociągnąć piłkarzy za sobą. Zaczął w Polsce od papieskiego „Nie lękajcie się” i to jest dziś, po najbardziej szalonym zgrupowaniu ostatnich lat, największe wyzwanie: żeby piłkarze się nie lękali. Bo trener, jak widać, się nie boi. Nie bał się przy powołaniach, nie bał się przy układaniu wyjściowych składów, nie bał się zmieniać w biegu, nie bał się nie robić wielkich rotacji w składzie na mecz z Andorą, nie bał się mówić o błędach swoich i o błędach piłkarzy - po nazwisku. Ale piłkarze się jeszcze boją. Boją się – naturalne - podpaść nowemu szefowi, boją się, czy przyswoili wszystkie nowości, boją się czy trener nie jest za odważny, boją się pójść na całość, bo pół roku temu też im się wydawało, że już są gotowi powalczyć o coś więcej z mocnym rywalem, a skończyło się strasznym wstydem z Włochami w Reggio Emilia.  

Ta trema jest naturalna, gdy jest tyle nowości. Ale ma wysoką cenę. Gdyby zebrać wszystkie wykłady Roberta Lewandowskiego o strzelaniu goli, to wyszłoby, że zdobywa się je pewnością siebie, automatyzmami i luzem. Bez luzu nie ma wielkiego grania. A ten luz bił w marcu we wszystkich trzech meczach tylko od Lewandowskiego, Kamila Jóźwiaka i od – choć tu pewnie już będzie kolejka chętnych do zgłoszenia zastrzeżeń – Grzegorza Krychowiaka. Na drugim biegunie jest Kamil Grosicki, którego marcowe wyzwanie udowodnienia, że bez gry w klubie można coś zdziałać w kadrze, przytłoczyło jak nigdy wcześniej. Ale to jest przykład jaskrawy, a tu ważniejsza jest suma przykładów mniej rzucających się w oczy. Dyskutujemy od tygodnia o dużych błędach, które prowadzą do strat goli, ale mało rozmawiamy o tych drobnych zawahaniach, niezdecydowaniach, niedokładnościach, o braku przebojowości w stykowych sytuacjach. O tych drobiazgach, których suma czasami wywraca mecz na niekorzyść. A przynajmniej połowę meczu, jak na Wembley i w Budapeszcie. Bo przecież bramkę strzeloną Anglikom w taki sposób jak padła ta na 1:1: po założeniu agresywnego pressingu na wyprowadzających piłkę obrońców, a nie po czajeniu się na własnej połowie na kontrę, można też było sobie wyobrazić już w pierwszej połowie meczu na Wembley. Tam też był pressing, odbiory i przyspieszenia, a nawet ćwierćszanse. Ale a to się piłka źle odbiła Krzysztofowi Piątkowi, a to Karolowi Świderskiemu, gdy ją chciał  przepchnąć do Piątka, a to Bartoszowi Bereszyńskiemu odskoczyła na aut, a to ktoś znów był spóźniony o ułamek sekundy, jakby musiał przed zagraniem przeanalizować: czy ja to na pewno robię tak, jak się umawialiśmy. Sousa zapowiedział publicznie: błędy wpisuję w koszty nauki. Ale nikt nie chce być tym, który się pomyli. 

Drużyna przyciągała nieszczęścia. I trzeba je wyrzucić z głowy

Normalna sprawa przy tak dużych zmianach. W książce Martiego Perarnau o ewolucji Pepa Guardioli jest o tym ciekawy fragment, jak trener zirytował się na piłkarzy Bayernu, że ciągle mają z tyłu głowy: czy na pewno podałem tak, jak on lubi? Tylko że w piłce klubowej jest czas na zabicie tej tremy ćwiczeniem na pamięć. A w kadrze to już trzeba nadrobić czystą psychologią, bo nawet na zgrupowaniach przed turniejami na pamięciówkę może zabraknąć czasu. I dlatego tak ważny jest ten mit, jak 2:0 z Niemcami Adama Nawałki czy 2:1 z Portugalią Leo Beenhakkera. Jerzy Brzęczek tego mitu się nie doczekał przez całą kadencję, bo ani 1:1 w Bolonii z Włochami, którzy wystawili Mario Balotellego i grali przez to w dziesiątkę, ani 1:1 z Guimaraes bez Roberta Lewandowskiego, ale też bez Cristiano Ronaldo, nie miały takiej siły.  

1:1 z Wembley by miało. Ale nie ma mitu i trzeba szyć inaczej. Wstydu na pewno nie ma, ale punktów jest nie za wiele. A do tego dochodzi to wrażenie, że drużyna przyciągała w marcu wszystkie nieszczęścia. Pierwsze bramki z Węgrami i Anglią traciła po zgubieniu piłki w ofensywie. Po dyskusyjnych decyzjach sędziego. Po serii błędów i zawahań w Budapeszcie. Po, jak napisały „Guardian” i „The Times” „sprytnie zaaranżowanym”, „najdelikatniejszym z karnych”. Jeszcze przed meczami wypadł Mateusz Klich, po dwóch meczach Robert Lewandowski. I nawet gdy na Wembley Polska zaczęła przeważać, zbierać pochwały, była zupełnie niepodobna do siebie z pierwszej połowy, to gdzieś z tyłu głowy była myśl, że w obronie słabe punkty mamy jeszcze słabo zamaskowane i tu może być różnie.  

Budzimy się obolali, ale to był kawał przejażdżki. Pytanie od UEFA już nie brzmi szyderczo

Zostało do Euro dwa i pół miesiąca, dwa towarzyskie mecze z Rosją i Islandią, zgrupowanie w Opalenicy. Jeszcze trochę czasu, żeby podkręcić tempo w każdym zagraniu, lepiej się zrozumieć. I podtrzymać w piłkarzach przekonanie, że cofanie się to droga donikąd. Sousa ma niemało argumentów. Wyrównującego gola z Anglią dał wysoki pressing, a nie kontra zza wysokiej gardy. Zadziałały zmiany, jest w nich jakaś powtarzalność: w pierwszej połowie Polska raczej gra wąsko, dopiero rezerwowi nadają jej szerokości, wymiana ciosów zaczyna się dopiero przy pewnym progu zmęczenia, gdy w naturalny sposób pojawia się więcej wolnych przestrzeni. Mimo że to był trójmecz, a Sousa nie wyszedł na Andorę rezerwowym składem, piłkarzom w drugiej połowie na Wembley nie zabrakło sił.   

Budzimy się po tym trójmeczu obolali, pytań jest więcej niż odpowiedzi, ale to był jednak kawał przejażdżki. Ile można wiedzieć po trzech meczach? Po pierwszym zgrupowaniu Jerzego Brzęczka jeden z piłkarzy powiedział, że Adam Nawałka miał ładniejszy szaliczek, ale Brzęczek ma więcej pomysłów niż granie cały czas do Roberta Lewandowskiego. Leo Beenhakker po trzech meczach o punkty miał porażkę, remis i zwycięstwo, ale to było wymęczone 1:0 z Kazachstanem, w którym Mariusz Lewandowski został zdjęty  z boiska już po 30 minutach i wściekły odmówił podania trenerowi ręki. A potem został jego żołnierzem na wiele miesięcy.  

Tak się można sparzyć na wczesnych diagnozach. Czekając na więcej, zostajemy z czterema punktami, niedosytem, ale zaciekawieniem. Zmianą spojrzenia na kadrę. W przerwach meczów reprezentacji leci w bloku reklam krótki filmik UEFA z kampanii „Respect”. Pada w tym klipie pytanie: „Why do we love football?”. W przerwie marcowych meczów brzmiało dość szyderczo. Po ostatnim gwizdku już nie. I to już jest niemało.  

Więcej o: