Tego w kadrze nie było od lat! Brzęczek zasłaniał się rozsądkiem, a Sousa zaryzykował

Brzęczek przepychu z ataku nie lubił, Nawałka nie miał takiego bogactwa. A Paulo Sousa śmiało skorzystał z trzech napastników jednocześnie. System, którego nie było w kadrze od lat, pomógł Lewandowskiemu, ale i czasem plątał nogi Piątkowi czy Milikowi.

- Na boisku liczy się rozsądek - mówił Jerzy Brzęczek pytany, czy w którymś meczu w wyjściowym składzie reprezentacji Polski może postawić na Lewandowskiego, Piątka i Milka. To było stwierdzenie z lutego 2019 r., poparte dowodem boiskowym. W ilu meczach zagraliśmy dwójką napastników? - pytał dziennikarzy. - W trzech: z Irlandią, Portugalią i Włochami u siebie - odpowiadał. - A w których wypadliśmy najlepiej? Z Włochami i Portugalią na wyjeździe, gdzie graliśmy jednym napastnikiem - kontynuował. Brzeczek zresztą w dalszej fazie reprezentacyjnej misji mawiał, że polska ofensywa nie zależy od liczby napastników, tylko gry całego zespołu. Gra z jednym napastnikiem Lewandowskiemu jednak nie sprzyjała, a kibice tęsknili za jego hurtowo strzelanymi golami.

Zobacz wideo

Ostatnia taka trójka

Faktem jest, że były selekcjoner nie miał w kalendarzu meczów z najsłabszymi rywalami, w których mógł nieco z ofensywą poeksperymentować. Takie mecze miał za to Adam Nawałka, tyle że w jego czasach Piątek był graczem Zagłębia Lubin i Cracovii. Oprócz Milika jego ludźmi z ataku byli Łukasz Teodorczyk, Kamil Wilczek, Mariusz Stępiński lub Artur Sobiech, a krótko przed mundialem także Dawid Kownacki. Przed Sousą to właśnie Nawałka jako ostatni zdecydował się w jednym meczu na trzech napastników. To było cztery lata temu, w czerwcu 2017 r. Tyle że był to epizod, może nawet przypadek. Przez ostatnie dziewięć minut meczu z Rumunami, który Polacy wygrywali wówczas 3:1, po zmianach po boisku biegali razem Lewandowski, Milik i Teodorczyk. I to by było tyle jeśli chodzi o ostatnią futbolową historię Polski i jej trzech napastników. Czy Paulo Sousa chce na dłużej skorzystać z obfitości, jaką daje mu posiadanie w kadrze gwiazd Bayernu, Marsylii i Herthy? Przecież trójką z przodu graliśmy już w Budapeszcie, przez 24 minuty, gdy z 0:2 trzeba było odrabiać straty. Udało się je odrobić w tempie błyskawicznym. A dołączający na boisko do Lewandowskiego i Milika Piątek, od razu wpisał się na listę strzelców. 

Nadmiar w ataku

Ofensywne ustawienie biało-czerwonych, którzy mecz z Andorą zaczęli z trójką z przodu, było sygnałem, że Andorę Polacy zaatakują od pierwszych minut. To była też zagrywka psychologiczna, co Sousa przyznał na konferencji. Jednak trzy wystawione z przodu działa, przy agresywnych i wybieganych gościach, nie raziły ogniem od pierwszych. Pierwszy strzał na bramkę Andory po 10 minutach oddał obrońca - Bartosz Bereszyński. Na początku można też było odnieść wrażenie, że tłok w ataku powodował zakłopotanie. To strzelający z kilkunastu metrów Piątek trafił w ustawionego przed nim Milika, to z dośrodkowaną w pole karne piłką minęło się kilku graczy, w tym Piątkowski, a prezentem zaskoczony był nawet Lewandowski, od którego futbolówka tylko się odbiła i przeleciała obok słupka. Ale polujący na gole napastnicy mieli w tej momentami trudnej wymianie swoje sytuacje. Piątek mógł zdobyć bramkę z główki po dośrodkowaniu Bereszyńskiego, chwilę później Lewandowski znakomicie prostopadle zagrał do kolegi z Bundesligi. Gracz Herthy pędząc na bramkę, przestrzelił w dogodnej sytuacji. Jednak im więcej czasu mijało, tym gra z trójką z przodu wyglądała lepiej. Chociaż pierwszy gol Polaków padł po stałym fragmencie gry i dośrodkowaniu Macieja Rybusa do Lewandowskiego, to zamysł gry z trzema napastnikami zdawał się być formą odciążenia kapitana kadry. Sygnałem dla rywali, że na ich połowie trzeba opiekować się też innymi strzelcami. Uwaga obrońców gości przy Łazienkowskiej musiała być dzielona na trzy, choć to oczywiście pewne uproszczenie.

Lewandowski bez ciśnienia

Momentami można było jednak odnieść wrażenie, że rozgrywający w głębi pola Lewandowski nie musi przesadnie gnać do ataku, bo z przodu są Milik lub Piątek. Tak było chwilę przed jego drugim golem, kiedy snajper Bayernu wymieniał się podaniami na skrzydle z Rybusem. Chwilę potem był już w polu karnym i strzelał gola. Piątek skakał do dośrodkowanej przez Kamila Jóźwiaka piłki, ale przed bramką był tylko Lewandowski. I to starczyło. Przyjął, obrócił się, strzelił, było 2:0, a Polacy mogli kontrolować mecz. Ustawienie z trzema snajperami mogło mu służyć - nie musiał brać udziału w każdej akcji, partnerzy wiedzieli, że mają z przodu też inne opcje, a Lewandowski czekał przyczajony. Gwiazda Bayernu kończyła ten mecz z dwoma celnymi strzałami i dwoma golami. Lewandowski miał 35 kontaktów z piłką, dwa kluczowe podania, z boiska zszedł po godzinie gry i był raczej uśmiechnięty. W eliminacjach ma już trzy gole - o jednego mniej niż w pamiętnych kwalifikacjach Adama Nawałki do Euro 2016, kiedy został królem strzelców. Wtedy Polska zaczęła jednak od łatwego meczu z Gibraltarem i "czteropaku" Roberta. 

Milik jeszcze nie wszedł w system?

Czy skupiony na ofensywie Sousa znalazł sposób na ożywienie Lewandowskiego w reprezentacji? W każdym meczu trzema napastnikami grać nie będziemy, ale to wariant ciekawy i mający potencjał. Trudno powiedzieć, czy gorszy dzień z Andorą miała Arkadiusz Milik, czy jeszcze nie wyczuł systemu z Piątkiem i Lewandowskim biegającymi przed nim (w teorii). Lewandowski swoje okazje w tym meczu dostał, niewiele, ale wiele mu nie potrzeba. Był skuteczny, Piątek swoich sytuacji miał najwięcej, oddał trzy celne i trzy niecelne strzały. Miał więcej kontaktów z piłką i powietrznych pojedynków niż koledzy, ale piłki w siatce nie umieścił. Piątek jednak zagrał cały mecz. Milik zszedł po godzinie gry. Jego występ był najskromniejszy. Ustawiony za plecami wspomnianej dwójki gracz Marsylii oddał jeden niecelny strzał, piłkę przy nodze miał zdecydowanie rzadziej niż koledzy, w meczu był niewidoczny, choć uwagę obrońców gości skupiał.

Sousa na konferencji powiedział, że z trójki napastników był zadowolony, ale zaznaczył, że ich wspólna dobra gra wymaga czasu i zgrania.

Mimo że graliśmy z 138. drużyną rankingu FIFA, to jednak eksperyment Sousy należy uznać za ciekawy, a przynajmniej taki, który spełnił zakładany cel, i to w dobrym stylu. Ciekawe, ile trzeba będzie poczekać na kolejny mecz, gdy znów zobaczymy trzech nominalnych snajperów? 

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.