Żadnego piłkarza Sousa nie rugał tak często. To nam coś przypomniało

Bartłomiej Kubiak
55 minut. Tyle trwały nerwy Paulo Sousy, który do czasu drugiego gola Roberta Lewandowskiego w meczu z Andorą (3:0) wychodził z siebie przy bocznej linii. Krzyczał, denerwował się i rozkładał ręce niemal za każdym razem, kiedy któryś z jego piłkarzy zagrał piłkę do tyłu albo do boku.

Różnicę było widać od razu

45 minut przed meczem cała drużyna Andory była już na rozgrzewce i przemierzała kolejne okrążenia na swojej połowie. Po przeciwnej stronie boiska leniwie rozgrzewało się wtedy trzech polskich bramkarzy: Wojciech Szczęsny, Łukasz Fabiański i Karol Niemczycki. Zawodnicy z pola dołączyli do nich na pół godziny przed meczem. A razem z nimi znany z meczów kadry "Welcome To The Jungle", czyli kawałek Guns N' Roses, który od lat witał polskich piłkarzy wybiegających na rozgrzewkę po drugiej stronie Wisły, czyli na PGE Narodowym w Warszawie.

Zobacz wideo "Kadra Sousy jest w stanie dawać nam emocje. Są powody do optymizmu"

W niedzielę rozgrzewka była inna, bez kibiców, na pustym stadionie, na którym kadra nie grała od blisko dziewięciu lat (od 4:0 z Andorą przed Euro 2012). Ale choć Polacy nie rozgrzewali się tak długo i intensywnie jak rywale, to i tak od razu było widać różnicę - w jakości, w wyszkoleniu technicznym, w tym, że są po prostu lepszymi piłkarzami. Chyba najbardziej widać to było podczas gry w dziadka, w którego trakcie nasi rywale ani razu nie wymienili ponad 20 podań.

Zbigniew Boniek gościem specjalnym "Sekcji Piłkarskiej! Oglądaj teraz!

 

Z jednej strony nerwy...

Kiedy zaczął się mecz, Polacy też wymieniali podania. Paulo Sousa najpierw włożył ręce do kieszeni i stanął przy bocznej linii, ale po kilku minutach zaczął nimi machać i wybiegać z wyznaczonej strefy, denerwować się i krzyczeć. Powód? Jego zawodnicy, zamiast zagrywać piłkę do przodu i przesuwać się pod bramkę Andory, zaczęli podawać do tyłu albo do boku.

Zaczął absolutny debiutant Kamil Piątkowski, a po chwili to samo zrobił absolutny weteran Grzegorz Krychowiak. A potem kolejni. Słowem: dostawało się wszystkim, którzy spowalniali grę. Ale najczęściej Piątkowskiemu, bo przed przerwą Sousa do nikogo nie miał aż tylu uwag i pretensji. W zasadzie za każdym razem, kiedy Piątkowski był przy piłce, Portugalczyk coś do niego krzyczał i często też rozkładał ręce. Aż przypomniał nam się inny Portugalczyk, który całkiem niedawno pracował przy Łazienkowskiej. Ricardo Sa Pinto, który prowadził Legię od sierpnia 2018 do kwietnia 2019 r., był równie ekspresyjny, by nie pisać, że bywał wściekły.

... z drugiej radość i duma

Zadowolony zdawał się być selekcjoner Andory Koldo Alvarez. On już w czwartej minucie prawie wbiegł na boisko z zaciśniętą pięścią, wydzierając się wniebogłosy, kiedy dwóch piłkarzy - Christian Garcia Moises i San Nicolas - w polu karnym powstrzymało Roberta Lewandowskiego. Co istotne: zrobili to bez faulu, co zawodnikom Andory wcale się w niedzielę tak często nie zdarzało (22 faule przy ośmiu Polaków).

Ale o tym, że Andora będzie grać agresywnie, mówił sam Sousa już w sobotę przed meczem. - Łapią wiele żółtych kartek, więc kluczowe będzie dla nas, by odpowiednio kontrolować emocje, ale też grać szybko po odbiorze piłki i samemu prowokować błędy przeciwnika: tworzyć sobie tym przestrzeń do gry i nie bać się pojedynków - tłumaczył.

Miał być najmocniejszy skład, a były zmiany

Szczęsny i Lewandowski. To dwa nazwiska, które Sousa zdradził na konferencji prasowej. - Z reguły tego nie robię, ale powiem wam, że oni zagrają od pierwszej minuty - przyznał selekcjoner reprezentacji Polski. Dodał jednak, że bez względu na to, jaki wystawi skład, ten będzie najmocniejszy z możliwych. - Musimy wygrać. I to musimy wygrać już przed meczem: odpowiednim nastawieniem - mówił w sobotę.

Ale o braku odpowiedniego nastawienia mówił już w czwartek po spotkaniu z Węgrami (3:3). I to otwarcie, po nazwiskach. Nie bał się punktować Szymańskiego, Recy, Modera. - Szymański i Reca wyszli na boisko zdenerwowani. Dwa nieudane błędy sprawiły, że się wystraszyli i schowali. Moder grał za daleko, często tyłem do bramki i też popełniał błędy. W przyszłości wszyscy muszą być bardziej pewni umiejętności - diagnozował.

A z tej jego diagnozy wynikło to, że w niedzielę na ławce usiedli Reca, Szymański i Moder. A Sousa w porównaniu do meczu z Węgrami zrobił aż pięć zmian, bo na trybuny odesłał jeszcze Helika, a na ławkę Bednarka.

Gol, który uspokoił Sousę

Czy skład, na który postawił w niedzielę, faktycznie był najmocniejszy? Na pewno był bardzo odważny, ofensywny, bo Jerzemu Brzęczkowi - poprzednikowi Sousy - nie zdarzyło się od początku posłać do gry trzech napastników, czego przecież wielu się od niego domagało. Jeszcze nigdy Lewandowski, Piątek i Milik nie zaczynali razem meczu w reprezentacji Polski. Efekt? Dwa gole Lewandowskiego, który i tak w niedzielę częściej niż w ataku, cofał się po piłkę do pomocy. Czyli znowu robił to, czego sam robić nie chciał i czego już miał nie robić. I coś, do czego w kadrze już przywyknął, bo robił to i jesienią w Lidze Narodów, i wcześniej równie często w eliminacjach do Euro 2020, kiedy Polsce często zdarzało się przecież grać na jednego napastnika.

Drugi gol Lewandowskiego w 55. minucie (pierwszego strzelił w 30., a w 88. wynik meczu na 3:0 ustalił debiutant i rezerwowy Karol Świderski) jednak uspokoił Sousę. Zaraz po nim Portugalczyk nawet na chwilę przysiadł na ławce. A jak po chwili wstał, już nie krzyczał. A na pewno nie tak często, jak wcześniej. Bo wcześniej złościło go niemal wszystko - każde podanie do tyłu albo do boku. Albo ustawienie linii obrony, której zdarzało się zostawać z tyłu i nie skracać odstępów między pomocnikami, kiedy była bez piłki.

Po dwóch meczach widać, że Portugalczyk tego właśnie wymaga. Ale widać też, że nie wszystko jeszcze funkcjonuje tak, jak należy i że takie ustawienie drużyny - wysokie, ofensywne, z trójką obrońców - za trzy dni w meczu z Anglią może skończyć się klęską. Ale chyba Sousa o tym wie. A przynajmniej to sugerował jeszcze przed Węgrami, kiedy mówił, że nie w każdym meczu będzie wymagać od piłkarzy, by dominowali i prowadzili grę. Przekonamy się w środę.

Więcej o: