"Polacy jak zwykle powiedzą, że Anglia jest faworytem, a stadion Wembley jest wspaniały i przytłaczający przeciwnika. Dodadzą, że są zdrowi i liczą na dobry rezultat. A potem w meczu będą robić wszystko, żeby zremisować, ale tradycyjnie przegrają" - prorokowali dziennikarze "Daily Telegraph". I trafili w dziesiątkę. Chociaż 22 lata temu kadra Janusza Wójcika jechała na Wembley pełna oczekiwań, to po bardzo słabym meczu przegrała 1:3 i przywróciła Anglikom nadzieję na awans na Euro 2000.
Przed eliminacyjnym meczem w Londynie reprezentacja Polski była w dużo lepszej sytuacji w grupie 5. Po zwycięstwach 3:0 z Bułgarią w Burgas i Luksemburgiem w Warszawie drużyna Wójcika miała komplet punktów i prowadziła w grupie przed Szwedami, którzy też wygrali dwa mecze. Anglicy zdobyli tylko cztery punkty, mimo że rozegrali o jedno spotkanie więcej. Kadra Glenna Hoddle'a eliminacje zaczęła od porażki ze Szwecją (1:2) w Sztokholmie i remisu z Bułgarią (0:0) na Wembley. Po słabym starcie przyszło obowiązkowe, wyjazdowe zwycięstwo z Luksemburgiem (3:0).
Sytuacja wokół reprezentacji Anglii była gorąca nie tylko ze względu na rozczarowujące wyniki. Niewiele ponad miesiąc przed meczem z Polakami doszło do zmiany selekcjonera, a Hoddle'a zastąpił Kevin Keegan. Dotychczasowy trener Anglików nie stracił jednak pracy za złe wyniki, a za kontrowersyjną wypowiedź, jakiej udzielił w "The Times".
- Ty i ja mamy po dwie ręce i nogi oraz sprawny mózg. Nie wszyscy jednak mogą się tym cieszyć. Uważam, że niepełnosprawność jest karą za grzechy, jakie popełniliśmy w poprzednim wcieleniu. Karma wraca - powiedział Hoddle.
Na selekcjonera spadła ogromna krytyka, a jego słowa potępili wtedy m.in. brytyjski minister sportu Tony Banks oraz premier Tony Blair. Chociaż znaleźli się też tacy, którzy Hoddle'a bronili, powołując się na wolność słowa, to ostatecznie selekcjoner stracił pracę. Decyzję poparło 90 proc. ankietowanych BBC.
Kiedy Anglicy spierali się o selekcjonera i obawiali się o drużynę narodową, w Polsce panowała atmosfera wyczekiwania i nadziei na historyczny, pierwszy awans na mistrzostwa Europy. W marcu 1999 roku czekały nas dwa bardzo ważne mecze: z Anglią na Wembley i ze Szwecją w Chorzowie. Przynajmniej jedno zwycięstwo bardzo zwiększyłoby nasze szanse na wyjazd na holendersko-belgijski turniej.
- W kraju robi się z tego spotkania wielką rzecz, a my wiemy, że na Wembley można nawet przegrać. Za to cztery dni później w Chorzowie za wszelką cenę należy pokonać Szwedów - mówił przed meczami Wojciech Kowalczyk.
- To wielkie wyzwanie, żeby zagrać dwa tak ciężkie i ważne mecze w cztery dni. Czujemy oczekiwania kibiców, ale zachowujemy zimny spokój. Nie nazywałbym tych spotkań nawet meczami roku. Być może o awansie do mistrzostw Europy będzie decydował dopiero jesienny rewanż Polska - Anglia - tonował oczekiwania Wójcik.
Te były jednak ogromne. Najlepiej świadczy o nich wizyta premiera Jerzego Buzka na sparingu z czwartoligową Olimpią Warszawa, który był ostatnim testem przed meczem z Anglikami. Reprezentacja Polski wygrała to spotkanie 3:0 po samobóju oraz golach Andrzeja Juskowiaka i Kowalczyka, których w wyjściowej jedenastce na Wembley ostatecznie jednak zabrakło. Tak samo jak Tomasza Kłosa i Radosława Michalskiego, którzy z Olimpią zagrali od początku.
Po sparingu Buzek wręczył Wójcikowi nietypowy prezent. - Niech to ułańskie czako spowoduje, że z fantazją zagracie na Wembley - mówił premier.
Wójcikowi fantazji nie brakowało w przedmeczowych wypowiedziach. - W sobotę my też przekażemy Anglikom kilka pocałunków. Tylko w inny sposób - żartował selekcjoner, gdy po przylocie do Londynu spytano go o stan murawy na Wembley. Dwa dni wcześniej na stadionie odbył się bowiem koncert zespołu rockowego Kiss.
Znacznie poważniejsi byli piłkarze, którzy chętnie wracali do poprzedniego meczu na Wembley. 2,5 roku wcześniej kadra Antoniego Piechniczka przegrała w Londynie w eliminacjach mistrzostw świata 1:2, choć zagrała zaskakująco dobrze. Już w 7. minucie prowadzenie dał nam Marek Citko, jednak o zwycięstwie gospodarzy zdecydowały dwa gole Alana Shearera.
- Mieliśmy Anglików "na widelcu", ale zabrakło koncentracji. Głupie, pojedyncze błędy doprowadziły do porażki. Tak naprawdę wtedy wszyscy zagrali świetny mecz. Wspominając to spotkanie, zawsze mam niedosyt. Tam coś się wtedy działo. My graliśmy, przynajmniej na początku, a oni za nami biegali - wspominał Michalski w rozmowie z "Gazetą Wyborczą".
I dodał: Nie cofnęliśmy się, nie daliśmy im narzucić sobie ich stylu gry. Nie było tego, co Anglicy kochają, czyli wrzutek z boku i "zadymy" w polu karnym. Graliśmy dużo piłką, po ziemi, dokładnie, spokojnie. Wembley nas nie przeraziło i teraz też nie będzie mowy o strachu. Zagramy na większym luzie psychicznym. Oni muszą, my możemy.
- Oni na pewno na nas ruszą. Teraz nas nie zlekceważą. Jestem tego pewien. Zagrają zdecydowanie, agresywnie, ostro. Będą w innej sytuacji niż trzy lata temu, kiedy zaczynały się eliminacje. Teraz oni mają nóż na gardle. I będą chcieli nas stłamsić. Będzie walka o każdy kawałek boiska. W ruch pójdą nogi i ręce - także w rozmowie z "Wyborczą" przewidywał Jacek Zieliński.
Można odnieść wrażenie, że bardziej niż rywali, Polacy obawiali się sędziego. Mecz na Wembley prowadził Portugalczyk Monteiro Coroado. Cztery lata wcześniej, w eliminacjach Euro 96, w meczu ze Słowacją w Bratysławie (1:4) ten sam sędzia wyrzucił z boiska Romana Koseckiego i Piotra Świerczewskiego.
Złe wspomnienia z Coroado miał też Juskowiak, któremu ten arbiter pokazał czerwoną kartkę w meczu ligi portugalskiej, gdy nasz napastnik był jeszcze zawodnikiem Sportingu CP. - Pokazałem mu, żeby kupił sobie okulary. On jest strasznie uczulony na takie gesty - wspominał Juskowiak.
Przed meczem na Wembley ówczesny prezes PZPN Marian Dziurowicz chwalił się, że związek zrobił wszystko, żeby piłkarzom "nie brakowało ptasiego mleka". PZPN zorganizował piłkarzom nawet spotkanie z Michałem Listkiewiczem, który znał Coroado. Były sędzia międzynarodowy mówił zawodnikom, jak mają zachowywać się na boisku.
- Mam nadzieję, że Coroado nie pamięta już meczu w Bratysławie. Teraz jednak po ewentualnym "przestępstwie" trzeba położyć piłkę i uciec z miejsca wypadku - opowiadał Świerczewski.
Chociaż angielska prasa wieszczyła łatwe zwycięstwo drużyny Keegana, to w obozie naszych rywali humory nie były tak jednoznaczne. Mimo że nowy selekcjoner miał być dla Anglików szansą na ponowne otwarcie, to brak kontuzjowanych Michaela Owena, Robbiego Fowlera, Darrena Andertona i Chrisa Suttona nie ułatwiał Keeganowi zadania.
Ogromne problemy ze zdrowiem mieli też bramkarze. Z powodu urazów przeciwko Polakom mieli nie zagrać David Seaman oraz Nigel Martyn. Wiele wskazywało na to, że w meczu na Wembley wystąpi ówczesny bramkarz Tottenhamu, Ian Walker.
- Nic nie wiem o polskich piłkarzach, nawet jak się nazywają. Ale znam jedno świetne nazwisko z przeszłości - Puszkin. Nie, Puskas. To był Węgier? O, przepraszam. Do następnego spotkania lepiej się przygotuję - mówił na łamach "Wyborczej" Walker.
Polakami nie przejmował się też Keegan, który na przedmeczowej konferencji prasowej przyznał, że nie zna żadnego z naszych piłkarzy. Selekcjoner reprezentacji Anglii powiedział, że nie rozpracowywał gry drużyny Wójcika, którą oglądał tylko przez 25 minut w trakcie otwartej części treningu na Wembley.
Keegan miał za to inne zmartwienia. Narzekał, że nie wszyscy jego piłkarze chcą śpiewać hymn narodowy. - Przecież to by ich zjednoczyło - mówił na konferencji prasowej. - Nigdy nie śpiewałem, nie będę śpiewać i koniec. Nikt nie może kazać mi na siłę być dumnym, że reprezentuję Anglię. Jestem i bez tego - kontrował swojego trenera Gary Neville.
Wójcik, w swoim stylu, na konferencji prasowej rzucał żartami. - Musimy przestraszyć ich już w tunelu - mówił, gdy spytano go o sposób na pokonanie Anglików. Selekcjoner zapewniał też, że jego drużyna zagra w ustawieniu 4-4-2, czyli tak jak w sparingu z Olimpią Warszawa.
Rzeczywistość okazała jednak inna, zdecydowanie bliższa proroctwom angielskich mediów. W podstawowym składzie na mecz na Wembley znalazło się aż sześciu obrońców! W wyjściowej jedenastce byli nie tylko Jacek Zieliński, Tomasz Łapiński, Tomasz Hajto i Krzysztof Ratajczyk, którzy zagrali z Olimpią, ale też Rafał Siadaczka i Jacek Bąk.
- Czy Wójcik to wcześniej testował? Ha, ha. Czy powiedział nam wcześniej o tym pomyśle? Wie pan, co mówił selekcjoner. "Kiełbasy w górę" i wiadomo co - śmieje się dziś w rozmowie z nami Bąk.
Plan Wójcika kompletnie nie wypalił i po 22 minutach przegrywaliśmy już 0:2. Najpierw Shearer popisał się prostopadłym podaniem do Paula Scholesa, który uprzedził Adama Matyska i sprytnym strzałem otworzył wynik. Niedługo później z prawej strony dośrodkował David Beckham, a Scholes po raz drugi pokonał Matyska. Chociaż początkowo wydawało się, że pomocnik Manchesteru United strzelił gola głową, to powtórki wyraźnie pokazały, że Anglik uderzył piłkę ręką.
- Nie mam pojęcia, jak padła druga bramka. Piłka trafiła do mnie, nie wiadomo skąd i nie jestem pewny, czym ją uderzyłem. To mogła być ręka. Tak, chyba była - mówił po meczu Scholes.
Chociaż w 28. minucie po ładnej akcji Mirosława Trzeciaka kontaktowego gola strzelił Jerzy Brzęczek, to komentujący mecz Dariusz Szpakowski nie miał wątpliwości: "To była bardzo słaba pierwsza połowa. Polacy wyszli spięci, sparaliżowani" - mówił.
Po przerwie nie było lepiej. Ale trudno, żeby było, gdy mimo niekorzystnego wyniku Wójcik w przerwie zdjął z boiska Świerczewskiego, a w jego miejsce wprowadził Kłosa, czyli kolejnego obrońcę. Polacy nie potrafili zagrozić bramce Seamana, który ostatecznie na Wembley zagrał. Raz jeszcze skrzywdził nas za to Scholes.
W 72. minucie piłkę z autu w nasze pole karne wrzucił Neville, zagraniem głową podanie przedłużył Shearer, a Scholes, również strzałem głową, po raz trzeci pokonał Matyska. - Co tu dużo gadać, strasznie wtedy zawaliłem. Do dzisiaj nie wiem, jak Scholes mógł mnie przeskoczyć - wspomina po latach Bąk, który jest wyższy od Anglika aż o 20 centymetrów. - Za Scholesa odpowiadałem ja i Jacek - kajał się po meczu Brzęczek.
- Nasi piłkarze są po prostu za słabi. Spodziewałem się porażki, ale jestem zawiedziony postawą naszej drużyny. Momentami obrońcy nie wiedzieli, kogo pilnować - mówił współkomentujący mecz w TVP Włodzimierz Lubański.
- Polacy to dobra drużyna. Nasi napastnicy byli pilnowani indywidualnie, co prawie się nie zdarza w Premier League. Cały czas miałem respekt przed rywalem i nawet przy prowadzeniu 2:0 nie byłem spokojny. Tym bardziej, że po drugiej naszej bramce Polacy zaczęli nam sprawiać kłopoty. Tak obejrzeliśmy kawał przyzwoitej piłki - po meczu Keegan komplementował zespół Wójcika.
- Za żadnego z goli nie ponoszę winy - tłumaczył Adam Matysek. - Wystarczy prosta statystyka: cztery interwencje i trzy razy wyjął piłkę z siatki - kontrował go publicznie Wójcik.
- Anglicy nas rozjechali - przyznał bez zawahania Świerczewski. - Za łatwo traciliśmy gole. Brakowało nam luzu, zbyt kurczowo trzymaliśmy się swoich pozycji, nie było wymienności miejsc na boisku - dodał Tomasz Iwan.
Niezadowolony był też Zbigniew Boniek. - Mieliśmy grać z kontry, ale kto miał te kontry wyprowadzać? Przecież nie zrobią tego obrońcy. My nie jesteśmy Niemcami czy Włochami, nie słyniemy z żelaznej defensywy. Taka gra nie leży w naszej mentalności. Przecież w 1973 roku na Wembley grało trzech napastników: Lato, Gadocha, Domarski - mówił "Wyborczej".
Obecny prezes PZPN uderzył w taktykę Wójcika, która nie zdała egzaminu. Cztery dni później w Chorzowie przeciwko Szwedom Polacy zagrali odważniej. Selekcjoner dokonał czterech zmian w składzie, wymieniając m.in. Matyska na Kazimierza Sidorczuka i postawił na dwóch napastników.
Zmian było sporo, ale efekt ten sam. Polacy przegrali 0:1 po golu Fredrika Ljungberga, a sytuacja w grupie z korzystnej zmieniła się w złą. Drużyna Wójcika traciła sześć punktów do Szwedów i jeden do Anglików. Szansę na awans na Euro 2000 mieliśmy jednak do ostatniego meczu w Sztokholmie. Pomogli nam w tym sami Anglicy, którzy nie tylko nie pokonali nas (0:0) w Warszawie, ale wcześniej tylko zremisowali u siebie ze Szwedami (0:0) i na wyjeździe Bułgarami (1:1).
My jednak szansy nie wykorzystaliśmy, przegrywając kluczowy mecz z pewną awansu Szwecją 0:2. Grupę 5. zakończyliśmy na 3. miejscu z taką samą liczbą punktów co Anglicy. Z uwagi na lepszy bilans w dwumeczu to zespół Keegana zagrał w barażach, a potem na Euro. My znów musieliśmy obejść się smakiem i na pierwszy awans na mistrzostwa Europy czekaliśmy kolejne osiem lat.