Paulo Sousa - to nazwisko powinno kojarzyć większość kibiców, a już z pewnością ci, którzy dorastali w latach 90. Portugalczyk został selekcjonerem reprezentacji Polski, choć nie ma na swoim koncie zbyt wielu sukcesów trenerskich. Do tej pory lepsze wrażenie zawsze robił Sousa piłkarz, niż Sousa trener.
Było lato 1989 r., kiedy Portugalia zdobyła mistrzostwo świata U-20. W kadrze Carlosa Queiroza w środku pola grywał długowłosy pomocnik - Paulo Sousa, który później - obok m.in. Fernando Couto i Joao Vieiry Pinto - należał do złotego pokolenia portugalskiej piłki zwanego "generacion dorada". Do tego pokolenia zaliczali się również piłkarze dwa lata młodsi, jak Luís Figo czy Manuel Rui Costa (urodzeni w 1972), którzy także zdobyli młodzieżowe złoto mundialu (1991). Problem polegał na tym, że połączenie dwóch mistrzowskich ekip nie dało upragnionego sukcesu. Z Euro 96' wyeliminowali ich Czesi już na samym początku fazy pucharowej. Na mundial we Francji w ogóle nie pojechali, a podczas Euro 2000 odpadli w półfinale. Mistrzostwa w Korei i Japonii okazały się katastrofą. Portugalia wyprzedziła w grupie jedynie Polskę, a do fazy pucharowej przeszła Korea i USA. Sousa cały turniej w Azji przesiedział na ławce rezerwowych. Więcej w kadrze nie wystąpił, więc ominął srebrny medal z Euro 2004. W kadrze zagrał 53 razy. Ale sukcesy w piłce odnosił, tyle że głównie tej klubowej.
Sousa pewnie dobrze wspomina 1989 r., bo Benfica, której jest wychowankiem, wygrała wtedy Superpuchar Portugalii. On wówczas dopiero wchodził do pierwszej drużyny. Nigdy się tam jednak nie przebił na stałe, więc przygarnął go inny klub z Lizbony - Sporting. Tam jednak rozegrał jeszcze mniej meczów (6) niż w Benfice (11), więc zdecydował się na transfer do Włoch. Pierwszy raz kontaktowano się z nim w grudniu 1993 r. Na transfer do Romy namawiał go Lucciano Moggi, późniejszy prezes Juventusu uwikłany w korupcję. Piłkarz dogadał się z Romą, ale negocjacje ze Sportingiem utknęły w martwym punkcie, więc prezes Rzymian Francesco Sensi wysłał Moggiego, by ten osobiście nadzorował transfer. Tyle tylko, że Moggi już wtedy wiedział, że przejdzie do Juventusu, więc co prawda ściągnął Sousę do Włoch, ale do Turynu.
- Sensi został zdradzony przez Moggiego - pisała "La Gazzetta dello Sport". Portugalczyk nie mógł jednak wtedy zbytnio narzekać, bo w debiutanckim sezonie wygrał mistrzostwo i puchar kraju, a w kolejnym Ligę Mistrzów i Superpuchar Włoch. Po dwóch latach spędzonych w Turynie, obok takich osobistości jak: Alessandro Del Piero, Didier Deschamps czy Antonio Conte, odszedł do Borussii Dortmund za 3,6 mln euro. Sousa został sprzedany w wyniku konfliktu z Moggim, który obraził się na piłkarza, że ten zrezygnował z usług menedżerskich jego syna. - To ja się mogę czuć zdradzony. W Juventusie kwestie biznesowe górują nad zwykłym człowieczeństwem - skarżył się Sousa. Rok później zrewanżował się Moggiemu w najlepszy możliwy sposób, bo wygrał z Borussią Ligę Mistrzów, w finale pokonując Starą Damę.
Po dwóch latach spędzonych w Niemczech wrócił na Półwysep Apeniński i związał się z Interem. Z mediolańczykami niczego nie wygrał, ale rozegrał w jego barwach 40 meczów. Na więcej nie pozwolił trener Mircea Lucescu, który wyrzucił go z drużyny, po tym jak piłkarz skarżył się mediom na ukraińskiego szkoleniowca i dodawał, że zawodnicy nie wiedzą, jak mają grać. Następnie Sousa zwiedził jeszcze Parmę i Panathinaikos, a w 2002 r. skończył karierę w Espanyolu. Miał 31 lat, ale zdrowie nie pozwoliło na więcej.
Kontuzje sprawiły, że Sousa postawił na trenerkę. Zaczynał w kadrze Portugalii jako asystent Carlosa Queiróza. Następnie pracował na Wyspach, jednak ani w Queens Park Pangers, ani w Swansea, ani w Leicester nie osiągnął sukcesów. Najdłużej, czyli prawie rok, pracował w walijskim klubie. Tam też miał najwyższą średnią punktową na mecz. Ale nie oszukujmy się: średnia 1.47 pkt na mecz nikomu raczej nie imponuje.
Swoją pozycję trenerską musiał odbudowywać w mniej prestiżowych ligach. W latach 2011-13 pracował na Węgrzech w Videotonie, a następnie w Izraelu, gdzie z Maccabi Tel Aviv wygrał mistrzostwo w 2014 roku. 12 miesięcy później jego FC Basel wygrało ligę szwajcarską, dzięki czemu znowu stał się rozchwytywany. Wrócił do Włoch i pracował we Fiorentinie, którą w latach 2015-17 poprowadził niemal w stu meczach. I to do tej pory jego najdłuższa przygoda trenerska. Jak go wspominają we Florencji?
- Wspominam Sousę jako nowatorskiego i metodycznego trenera, któremu udało się nadać Fiorentinie odpowiedniego kształtu. Nie ograniczał się do jednej taktyki, czasem grał trójką obrońców w kadrze, a czasem czwórką. Pod jego okiem rozwinęło się wielu zawodników, szczególnie napastników, od których wymagał dużego zaangażowania przy kreowaniu akcji - mówi Sport.pl David Fabbri z fiorentinanews.com. - To właśnie on wydobył wszystko, co najlepsze z Nikoli Kalinicia (33 gole i 11 asyst w 84 meczach), który nigdy później, grając dla Milanu czy Atletico Madryt, nie mógł nawiązać do formy z Violi. Sousa nie bał się też odważnie stawiać na młodzież. To u niego zadebiutował Federico Chiesa. I to w meczu z Juventusem! Sousa dobrze pracuje z ofensywnymi piłkarzami, ale też wiele uwagi poświęca obrońcom. W grze defensywnej lubi stawiać na silnych fizycznie zawodników. Problemy zaczęły się, gdy przestał się zgadzać z władzami klubu w kwestii transferów, bo Portugalczyk nie ma łatwego charakteru.
Fabbri uważa, że Sousa ma szansę stać się dobrym selekcjonerem, ponieważ ma wielkie doświadczenie i naprawdę dużą wiedzę piłkarską. - Sousa błyskawicznie buduje grupę, z którą chce pracować i gdzie panuje zdrowy duch rywalizacji. Myślę, że może odpowiednio sterować poszczególnymi zawodnikami. Ma dobre wyczucie, kiedy dany zawodnik zasługuje na szansę. Nie można jednak zapominać o tym, że kadra go ogranicza, bo to jest trener, który lubił rozglądać się na rynku transferowym w poszukiwaniu wzmocnień.
Podczas przygody z Fiorentiną Sousa spotkał Jakuba Błaszczykowskiego i Bartłomieja Drągowskiego. Początkowo był podekscytowany współpracą z Kubą. Nie traktował go jako piłkarza wypożyczonego przez Borussię na przedwczesną emeryturę, a raczej jako gwiazdę po przejściach, niedawnego finalistę Ligi Mistrzów i mistrza Niemiec, który wciąż może dużo dać. Zastąpił Błaszczykowskim Joaquina i błyskawicznie wstawił Polaka do składu, a ten odpłacał się dobrą grą, niezależnie, czy występował jako ofensywny skrzydłowy, czy jako wahadłowy, obarczony większą liczbą defensywnych zadań. Tak było przez kilka tygodni, ale z czasem Błaszczykowskiemu zaczęły dokuczać kontuzje, a Sousa postawił superszybkich skrzydłowych, czyli na Federico Bernardeschiego, wówczas wielką nadzieję włoskiej piłki, i na Cristiana Tello, wychowanka Barcelony.
Trzeba jednak oddać Portugalczykowi i jego asystentom od przygotowania fizycznego, że choć wiosną Błaszczykowski był głównie rezerwowym, to na Euro 2016 Polak miał odpowiednio naładowane baterie i imponował swoją formą, choć trzeba pamiętać, że Kuba z reguły nie zawodził w kadrze.
We Florencji Sousa natrafił też na Drągowskiego, ale o ich współpracy trudno cokolwiek napisać, bo jedynką Violi był wtedy Ciprian Tatarusanu, nazywany wówczas "małym Buffonem" (dziś jest rezerwowym Milanu). Drągowski jest dziś pewnym punktem Fiorentiny, a wtedy miał jedynie łatkę młodego i zdolnego. Były bramkarz Jagiellonii dostał jedną szansę od trenera, a był to ostatni mecz sezonu, zremisowany 2:2 z Pescarą.
Po pracy w Serie A Sousę skusiły wielkie pieniądze z Chin i perspektywa zastąpienia Fabio Cannavaro, mistrza świata. I choć konto bankowe Portugalczyka na pewno się powiększyło po podpisaniu kontraktu z klubem Tianjin Tianhai, to gablota z trofeami wciąż była zapełniona tylko mistrzostwami Izraela i Szwajcarii. W Chinach Sousa trenował Axela Witsela, Anthony'ego Modeste i Alexandre'a Pato, ale jego drużyna nie zachwycała. Wygrała zaledwie jedną trzecią spotkań (12 z 36).
Niewiele lepiej było w Bordeaux. Od marca 2019 do marca 2020 zespół Sousy zwyciężył zaledwie 13 meczów z 42! 12 zremisował, a 17 przegrał. Ale problemem był przede wszystkim styl drużyny, a raczej jego brak.
- Z Sousą będzie tragedia – napisał na Twitterze Michał Bojanowski, komentator Ligue 1 w Canal+. - Panowie, on był w Bordeaux, widziałem to niemal co tydzień, mało która drużyna wywoływała u mnie fizyczny ból przy oglądaniu. Był to jeden z najgorszych szkoleniowców Bordeaux w XXI wieku. Drużyna grała strasznie topornie, bez polotu i pomysłu - choć jakość piłkarzy nie pomagała. Plus miał w kontrakcie zapisany procent od sprzedaży zawodników, co w ogóle jest jakąś paranoją - krytykował Bojanowski.
Na podstawie piłkarskiej kariery i trenerskiej przygody klubowej nie można stawiać zbyt odważnych tez, bo rola selekcjonera znacząco się różni od codziennej, metodycznej pracy klubowego trenera. Niedawno Paulo Sousa mówił na łamach "La Gazzetta dello Sport", że bardzo mu się podoba nowoczesny styl gry RB Lipsk, oparty na wysokim pressingu. Tyle tylko, że klub koncernu Red Bulla to projekt długofalowy, gdzie od kilku lat, dzień w dzień, najlepsi fachowcy z całego świata starają się wdrażać określoną filozofię. Sousa w kadrze Polski będzie miał zaledwie kilka treningów, zanim wystartuje, dlatego bardziej niż na taktyce, musi skupić się na odpowiedniej motywacji piłkarzy i zbudowaniu dobrej atmosfery. A to drugie nie zawsze mu wychodziło.