Do tej pory cykl pracy selekcjonerów w Polsce był jasny: rozstanie po zawalonych eliminacjach lub po zawalonym wielkim turnieju. Zwolniony we wtorek Jerzy Brzęczek wpasował się w niszę i może na tym skorzystać. Ale po kolei.
Miał wprowadzić Polskę na mistrzostwa Europy - wprowadził. Miał odmłodzić kadrę - odmłodził. Miał utrzymać reprezentację w dywizji A Ligi Narodów - utrzymał (choć najpierw pomogła mu decyzja Komitetu Wykonawczego UEFA).
Jerzy Brzęczek niczego w polskiej kadrze spektakularnie nie zawalił. Sumiennie wykonywał swoją pracę i realizował kolejne cele. Z trudem, siermiężnie, ale realizował. - To były trudne dwa lata, z prawie roczną przerwą od grania spowodowaną pandemią koronawirusa. Oczywiście trener zostaje, bo to nie jest czas na skalpel, tylko na rozmowy. Gdy masz w życiu problem, to się siada, by go rozwiązać - mówił jeszcze w listopadzie 2020 r. Zbigniew Boniek, prezes PZPN. Niecałe dwa miesiące później po skalpel już sięgnął. I to w szokujących okolicznościach, bo choć wielu tej dymisji chciało - a wręcz oczekiwało - to prawie nikt nie spodziewał się jej w tym momencie.
- Ale co to za różnica, czy to rozstanie byłoby przed świętami, czy po świętach? Czy w listopadzie, czy w styczniu? Nic się w międzyczasie wielkiego nie stało, nikt nikogo nie pobił, nikt nikomu nic nie zrobił. Po prostu przeanalizowałem pewne rzeczy, próbowałem sobie odpowiedzieć na pytanie, czy ta reprezentacja, czy ci piłkarze mogą grać lepiej. To jest moja decyzja, ja w związku odpowiadam za zatrudnianie i zwalnianie selekcjonerów. I biorę za tę decyzję odpowiedzialność - tłumaczył Zbigniew Boniek. Jerzy Brzęczek w roli selekcjonera był jego autorskim pomysłem. Boniek zaryzykował, koniecznie chciał postawić na Polaka, a kandydatura byłego trenera Wisły Płock przekonała go na tyle, że powierzył mu misję rekonstrukcji kadry po kompletnie nieudanych mistrzostwach świata w Rosji.
I początek Brzęczka był obiecujący. Były już selekcjoner często powtarzał, że od początku był źle odbierany przez kibiców, zwłaszcza tych udzielających się w internecie. Ale to nieprawda. Potwierdzają to komentarze pod jednym z pierwszych wywiadów Jerzego Brzęczka w roli selekcjonera:
W końcu trener, który mówi konkretnie i jasno. Z całym szacunkiem, ale Nawałka mówił ciągle to samo.
Takie odpowiedzi to mi się podobają.
Spoko typek się wydaje, niezależnie od wyników będę go szanował, bo widać, że jest szczery i otwarty.
Ten moment, kiedy podczas jednego wywiadu nowego trenera słyszysz więcej merytorycznych treści niż przez całą kadencję poprzedniego.
W końcu konkretny trener, a nie Nawałka i komnata tajemnic.
Później był dobry, a nawet bardzo dobry mecz z Włochami w Lidze Narodów, i wydawało się, że Zbigniew Boniek trafił z wyborem Brzęczka tak, jak udało mu się to w przypadku Adama Nawałki. Jednak oczekiwania rosły, kolejni piłkarze zaczynali odgrywać fundamentalne role w swoich klubach, a Jerzy Brzęczek zaczął się motać. Przyszły trzy porażki z rzędu (z Portugalią, Włochami i Czechami), kombinowanie z ustawieniem (trzech środkowych pomocników, brak skrzydłowych) i zaczęła się krytyka. Momentami bolesna, z której Jerzy Brzęczek z czasem zaczął budować strategię oblężonej twierdzy. Lecz cele wciąż realizował.
W jakim stylu? To zupełnie inny temat. Polacy trafili na jedną z najsłabszych grup eliminacyjnych do Euro 2020, a i tak w niektórych meczach męczyli się niemiłosiernie. Ogólne wrażenie było słabe, a coraz więcej osób zaczęło dostrzegać, że kadra z Jerzym Brzęczkiem za sterem nie zmierza w żadnym konkretnym kierunku. Realizuje cele, bo ma dobrych piłkarzy, którym selekcjoner niekoniecznie pomaga. Reprezentacja przestała cieszyć Polaków, a oglądanie większości jej meczów nie było przyjemne. - Też chciałbym, żebyśmy grali lepiej, piękniej, odważniej. Jest wiele elementów do poprawy - mówił Boniek, ale cały czas bronił i trzymał na stanowisku Brzęczka. Aż do 18 stycznia, kiedy wrócił po urlopie i zakomunikował selekcjonerowi, że to koniec, choć jeszcze kilka tygodni wcześniej razem snuli plany na mistrzostwa Europy i zastanawiali się nad wyborem hotelu na marcowe zgrupowanie.
Nic więc dziwnego, że Jerzy Brzęczek ma prawo być rozgoryczony, nawet wściekły, ale paradoksalnie decyzja o zwolnieniu go z PZPN może mu pomóc w dalszej karierze trenerskiej. Do tej pory cykl pracy selekcjonerów w Polsce był jasny: rozstanie po zawalonych eliminacjach lub po zawalonym wielkim turnieju. W ostatnich latach złamał go tylko Adam Nawałka, a sukces na Euro 2016 od razu wywindował go na czoło najbardziej pożądanych polskich trenerów. Już po rozstaniu z kadrą interesowały się nim kluby z Chin, a mówiło się także o Dynamie Kijów. To ewenement, bo choćby przykład Waldemara Fornalika pokazuje, że nieudana przygoda z reprezentacją może na bardzo długo przykleić łatkę fachowca, który pewnego poziomu nigdy nie przeskoczy.
Jerzy Brzęczek jest gdzieś pośrodku. Ani nie osiągnął nic wielkiego, ani nic spektakularnie nie zawalił. Dlatego decyzja Zbigniewa Bońka może mu wręcz pomóc w dalszej karierze, bo gdyby źle zaczął eliminacje do mundialu, a później zawalił przełożone mistrzostwa Europy, to być może nie odkleiłby już tej łatki. A tak odchodzi z kadry jako trener, który realizował cele, współpracował z Robertem Lewandowskim, Piotrem Zielińskim, Grzegorzem Krychowiakiem czy Wojciechem Szczęsnym. A w przypadku 49-letniego trenera, który wciąż ma wiele lat pracy przed sobą, to ogromny kapitał. Oczywiście jeśli wyciągnie z tej współpracy odpowiednie wnioski.