Tak powinna grać reprezentacja Polski! Powiew optymizmu. Szkoda, że chwilowy

W meczu z Holandią nie chodziło o punkty, lecz o o odzyskanie twarzy po fatalnym spotkaniu z Włochami. Punktów nie ma, a Polska nie zachwyciła. Fragmentami pokazała jednak, jak powinna rozgrywać mecze z lepszymi od siebie. Ale z tej ścieżki niestety dość szybko zeszła.

Jerzy Brzęczek - wbrew podpowiedziom z zewnątrz - postawił na ludzi, którym najbardziej ufa. Do składu wrócili Tomasz Kędziora, Mateusz Klich i Piotr Zieliński, a zostali w nim krytykowani po ostatnich meczach Grzegorz Krychowiak i Arkadiusz Reca. Cała drużyna wyszła na boisko podrażniona, żądna zemsty po katastrofalnym występie z Włochami. Z Holandią zagrała lepiej - momentami nawet znacznie lepiej. 

Zobacz wideo Marek Koźmiński: Milik gaśnie, Krychowiak człapie

Początek pokazał, jak może grać reprezentacja Polski

Udany był przede wszystkim początek meczu. Polska atakowała odważniej, agresywniej i szybciej doskakiwała do rywali niż w niedzielę. Działały najprostsze rozwiązania - choćby wyprzedzenie przeciwnika przyjmującego piłkę. Robili to przede wszystkim środkowi pomocnicy: najlepiej Mateusz Klich, ale też Grzegorz Krychowiak i Piotr Zieliński, który bodaj w żadnym innym reprezentacyjnym meczu nie pracował tak ciężko w defensywie.

Lepszej gry Polaków nie można jednak tłumaczyć tylko ambicją czy zaangażowaniem. Oczywiście, porównujemy do fatalnego meczu z Włochami, ale było widać różnicę w organizacji pressingu. W poprzednim spotkaniu, gdy jeden z Polaków naciskał na przeciwnika, w tym samym czasie dwóch innych tylko na niego patrzyło, a kolejny biegł w zupełnie innym kierunku. Misz-masz. Przeciwko Holandii fragmentami miało to ręce i nogi.

Polska przede wszystkim w pierwszym kwadransie meczu i przez piętnaście minut po przerwie była znacznie bardziej spójna. Obrońcy współgrali z pomocnikami, sygnał wysyłał Klich - świetny w wywieraniu nacisku - a za nimi szła reszta. Obojętny pozostawał za to Robert Lewandowski. Dopóki Polacy grali w ten sposób, stwarzali zagrożenie pod bramką Holendrów. Gola strzelił Kamil Jóźwiak, w słupek trafił Przemysław Płacheta, potrafiliśmy przytrzymać piłkę i wymienić kilka podań na połowie Holendrów. Budowaliśmy akcje w oparciu o naturalny talent Zielińskiego i Lewandowskiego, wykorzystywaliśmy szybkość obu skrzydłowych. Szkoda jednak, że trwało to tak krótko.

Reszta meczu pokazała, jak grać nie powinna

Z biegiem minut Polacy opadali z sił, a energia, z którą wyszli na boisko, ulatywała. Holendrzy coraz wyraźniej dominowali, prostopadłymi podaniami dziurawili naszą defensywę, spychali coraz bliżej bramki, wygrywali pojedynki.

Jako kolejni po Włochach wytknęli nam te same błędy: że mamy wielki problem z wychodzeniem spod pressingu, że Reca słabo broni, a pod naciskiem rywala w końcu sami zrobimy sobie krzywdę. I zrobiliśmy - w 77. minucie tracąc gola z rzutu karnego.

I czynimy to w trzecim meczu z rzędu. Z Ukrainą w polu karnym sfaulował Paweł Bochniewicz, z Włochami Krychowiak, a z Holandią - Jan Bednarek. Trzy mecze, trzy karne, trzy faule. Dwa ostatnie bardzo podobne - nie za brutalne, nie wynikające ze spóźnionego ataku, a z przytrzymywania przeciwnika. A to oznacza, że panikujemy w kluczowych momentach. Grając w ten sposób - stawiając na niski pressing i koncentrując się na obronie pola karnego - prosimy się o kłopoty.

Przeciwko Holandii skuteczniej broniliśmy się 40 metrów od własnej bramki. Im bliżej podchodzili przeciwnicy, tym ich przewaga w wyszkoleniu technicznym bardziej rzucała się w oczy. Wtedy wyglądaliśmy na wystraszonych i bezradnych. Długo mieliśmy szczęście, bo rywale marnowali kolejne okazje, ale przez cały czas czuło się, że za chwile trafią do bramki. Nie pomyliśmy się - trafili dwa razy i wygrali 2:1.  

Kto nie gra w klubie, zawodzi w reprezentacji 

Ziścił się czarny scenariusz - po listopadowym zgrupowaniu jeszcze bardziej martwią problemy Arkadiusza Milika i Kamila Grosickiego z brakiem regularnej gry. Ten pierwszy zawiódł w meczu z Włochami, ale jego występ nieco ukrył się w szarzyźnie drużyny. Ale już w spotkaniu z Holandią różnica po wejściu  Grosickiego była ogromna. W porównaniu z wyróżniającymi się Płachetą i Jóźwiakiem, Grosicki wypadł fatalnie. Przez 20 minut nie miał żadnego udanego zagrania. Piłka odskakiwała mu od nogi, zawodziło przyjęcie, brakowało dokładności. W tej formie na Euro ani Milik, ani Grosicki nie dadzą drużynie tyle, ile mogliby.

Trzeba trzymać kciuki, że w styczniu zmienią kluby na takie, w których momentalnie zaczną grać. W październiku to jeszcze nie było tak oczywiste: mogliśmy liczyć, że samymi treningami i meczami reprezentacji zdołają utrzymać przyzwoity poziom, że Grosicki wykorzysta swoją szybkość bez względu na okoliczności, że Milika zawsze będzie stać na doskonałe uderzenie lewą nogą. Listopad brutalnie to zweryfikował.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.