Krnąbrny dzieciak z bydgoskiego Londynka, który w kadrze Brzęczka gra za dwóch

Cztery lata temu w Polsce panowała pazdanomania, za rok może zapanować góralomania. - Jacek Góralski każdym występem w kadrze tylko się do tego przybliża. To coraz mocniejsza karta w talii Jerzego Brzęczka - uważa Robert Podoliński.

Kiedy w poniedziałek kadra zaczęła treningi na Stadionie Śląskim, na murawę wyszedł jako pierwszy. Nie było po nim widać zmęczenia. A mogłoby, bo Góralski, aby dostać się na zgrupowanie reprezentacji Polski, ma do przebycia najdłuższą drogę ze wszystkich. Ałmaty, dawną stolicę Kazachstanu położoną w południowo-wschodniej części kraju, czyli de facto już w Azji, dzieli od Warszawy ponad 5 tys. km. Bezpośrednich połączeń brak. Taka wyprawa to przynajmniej 10 godzin w podróży, często znacznie więcej. Jak choćby przed wrześniowym zgrupowaniem, kiedy Góralski do Polski leciał ponad dobę.

Zobacz wideo Lewandowski strzelił dwa gole, ale po chwili zwątpił. Wymowna reakcja [ELEVEN SPORTS]

Ale on akurat często miał pod górkę. Od czasów gry w swoim ukochanym Zawiszy, czyli klubie, na który chodził (i jeździł) jako kibic i jako dziecko zaczął w nim trenować. - Nabory były od trzeciej klasy podstawówki, ale Jacek zawitał do nas w drugiej. W pakiecie z Dawidem, czyli o rok starszym bratem. Na pierwszy trening przyprowadził ich tata - wspomina Marcin Maćkowiak, pierwszy trener braci Góralskich w trampkarzach Zawiszy.

- Jacek od początku się wyróżniał, ale jeszcze wtedy wślizgami nie grał - śmieje się Maćkowiak, u którego Góralski trenował przez kilka lat, aż do gimnazjum. - Radził sobie dobrze i na boisku, i w towarzystwie. Był rezolutnym dzieckiem. A na pewno głośniejszym od Dawida, który był spokojniejszy, bardziej ułożony. Nie ciągnęło go również aż tak bardzo do przodu. To Jacek bardziej chciał się kiwać, grać w ataku, strzelać gole. Był prawonożny, ale od początku próbował kopać też lewą nogą. Choć nie zawsze mu to wychodziło, nie bał się ją podawać czy strzelać - dodaje.

Góralski, charakterny od małego

Po kilku latach wspólnej gry, Dawida zastopowała kontuzja kolana, a Jacek trafił do kolejnych trenerów w Zawiszy: Roberta Tomczaka i Roberta Wójcika. - Przejąłem Jacka w juniorach starszych. W sezonie 2009/2010, po którym odszedłem do reprezentacji Polski - mówi Wójcik. - Zawisza miał wtedy bardzo dobrą drużynę. Bez większych problemów wygrał ligę wojewódzką i awansował do baraży o mistrzostwo Polski. Tam zagraliśmy w dwóch rundach. W pierwszej wyeliminowaliśmy Lechię - 2:0 i 2:2 - mocny zespół, w którym większość piłkarzy grała wówczas w Młodej Ekstraklasie. A potem trafiliśmy na jeszcze mocniejsze Zagłębie Lubin - m.in. z Damianem Dąbrowskim, Damianem Primelem, Kornelem Osyrą. W pierwszym meczu na wyjeździe wygraliśmy 1:0, ale u siebie przegraliśmy 1:2. I odpadliśmy różnicą bramek, a Zagłębie później zdobyło złoty medal, zostało mistrzem Polski.

- A sam Jacek? - dopytujemy Wójcika. - Zawsze przygotowany do zajęć i mega pracowity. No i taki, jak teraz sam o sobie mówi, czyli charakterny, może nawet trochę krnąbrny. Nie mogę powiedzieć, że był super łatwy w prowadzeniu, ale ja lubię takich zawodników, którzy jak coś się dzieje na boisku, sami potrafią potrząsnąć kolegami z drużyny. W tamtym zespole miałem dwóch takich chłopaków: Jacka i Kamila Krajewskiego, kapitana i środkowego obrońcę. Oni trzymali zespół w ryzach. Jeżeli chodzi o motywację, to my - trenerzy - w zasadzie nie byliśmy potrzebni, bo oni potrafili to zrobić za nas - mówi Wójcik.

I dalej wspomina tamtą drużynę: - To nie był zespół, w którym ktoś odstawił nogę, odpuścił krycie albo nie pobiegł za piłką. Zawsze była walka. Czyli to, co teraz widzimy w grze Jacka w reprezentacji Polski. On już wtedy był twardym chłopakiem, bardzo twardym. Ale poza boiskiem też był bardzo fair: uczciwy i wobec szkoleniowców, i wobec kolegów. Wiadomo: miał przy tym ten swój charakterek, który mógł się komuś nie podobać, ale zawsze - jeśli rzeczowo przedstawiłeś mu sytuację - docierały do niego argumenty trenera, akceptował je. Słowem: dobry człowiek i zawodnik. Wywodzący się z trudnego środowiska, bo przecież dorastał na bydgoskim Londynku - dzielnicy owianej złą sławą, gdzie też musiał walczyć o swoje.

Wślizgiem na połowie rywala

I Góralski walczył. Przede wszystkim na boisku, gdzie charakteryzowała go niesamowita determinacja i bardzo duża skuteczność w odbiorze piłki. - Czy grał wślizgami? Tak, już w juniorach ich nadużywał - mówi Wójcik. - Robił je nawet na połowie przeciwnika, gdzie sytuacja tego nie wymagała. Ciężko mu było to wyperswadować, ale on bardzo rzadko za te wślizgi dostawał kartki, bo przeważnie trafiał w piłkę. To nigdy nie był zawodnik, który specjalnie grał faul. Zawsze w kontakcie z przeciwnikiem był bardzo mocny, nieustępliwy, twardy, ale nigdy nikogo bez sensu nie powalał, nie chciał zrobić krzywdy. A nie chciał dlatego, że on przede wszystkim grał w piłkę. W ofensywie nie był słabym zawodnikiem. A nawet więcej: w mojej drużynie był jednym z tych, od których zaczynało się ustalać skład. Piłkarsko się bronił - przekonuje Wójcik.

W juniorach Góralski czuł się doceniony. Tomczak i Wójcik dopominali się o szansę dla niego w pierwszym zespole, ale wtedy w drugoligowym Zawiszy pojawił się Radosław Osuch. Nowy właściciel to nie była dobra wiadomość dla Góralskiego, ale też dla innych wychowanków. - Nie jest przecież żadną tajemnicą, że część trenerów skreślała go też jeśli chodzi o warunki fizyczne. Ja tego nie rozumiałem. Tym bardziej że on w juniorach był taki sam jak teraz [Góralski ma 172 cm wzrostu]. Fizycznie bardzo się nie zmienił. Już wtedy odbijali się od niego zawodnicy po metr dziewięćdziesiąt - mówi Wójcik.

Odtrącony przez ukochany klub

Góralski w Zawiszy nigdy nie zadebiutował. W sezonie 2010/2011, kiedy ukończył wiek juniora, wylądował na wypożyczeniu w Victorii Koronowo, czyli trzecioligowym klubie, oddalonym o 25 km od Bydgoszczy. I choć spędził tam tylko pół roku, nie ukrywa, że to właśnie był moment, w którym odżył. Do dziś w wielu wywiadach wspomina trenera Zbigniewa Stefaniaka, którego spotkał w Victorii. - Po przyjściu do Koronowa Jacek nie był w najlepszym stanie psychicznym. To był młody chłopak i widać było, że mocno przeżywa to odtrącenie z ukochanego Zawiszy. Czuł się fatalnie. Zresztą zdarzało się, że podwoziłem go z Bydgoszczy do Koronowa, więc mieliśmy czas, by się bliżej poznać. By porozmawiać ze sobą nie tylko o piłce, ale też o życiu, o tych wszystkich jego rozterkach. Naprawdę poważnych rozterkach, bo pamiętam, że zastanawiał się nawet, by rzucić to wszystko w cholerę - mówi Stefaniak.

- Ja mu powtarzałem, że nie może z tym skończyć, że na pewno będzie grał wyżej. Byłem tego pewien, a może nawet bardziej byłem zaskoczony, że taki chłopak trafił do trzeciej ligi, że gra na tak niskim poziomie. Musi mi pan uwierzyć na słowo: on naprawdę miał wrodzony talent do odbioru piłki. Wiadomo, że pewne rzeczy w tym elemencie można wypracować, ale nigdy nie będzie się doskonałym. A Jacek był doskonały. Miał to wyczucie dystansu, przeciwnika, piłki. To była jego największa siła. Do dzisiaj jest. Ale dziś dołożył do tego jeszcze rozegranie. Aż się dziwię, jaki pod tym względem zrobił postęp. Wiem, że największy w Łudogorcu, bo sam mi o tym mówił, że w tym elemencie znacząco poprawił się właśnie tam. Że wiele nauczył się od Brazylijczyków, których sprowadzono do klubu, by odpowiadali za ofensywną grę. Opowiadał mi, że ich podgląda. I po jego występach w kadrze teraz doskonale widać, jak bardzo na tym skorzystał.

Zanim jednak Góralski trafił do reprezentacji, czekała go jeszcze długa wspinaczka. Po dobrym okresie w Koronowie zaledwie pół roku później przeniósł się do Wisły Płock. Spędził tam cztery sezony, ale choć był blisko, nie awansował z zespołem do ekstraklasy. Grał na zapleczu. Aż przyszedł lipiec 2015 r., kiedy jak wspominał w rozmowie z "Przeglądem Sportowym", zobaczył na wyświetlaczu kilka nieodebranych połączeń z nieznanego numeru. To był numer Michała Probierza, wówczas trenera Jagiellonii. - Znałem się z Michałem, współpracowaliśmy ze sobą wcześniej [m.in. w Widzewie] i już kiedy byłem w Koronowie, mówiłem Jackowi, że jak będzie dobry, to kiedyś do niego trafi, że na pewno zagra w ekstraklasie. Wiadomo, że to był wtedy dla niego trudny moment, ale ja naprawdę wierzyłem w tego chłopaka - mówi Stefaniak.

No i zagrał. Właśnie w Jagiellonii, która przed sezonem 2015/16 wykupiła Góralskiego z Wisły za 400 tys. złotych. Po roku gry w klubie z Podlasia doczekał się też pierwszego powołania do reprezentacji Polski. Od Adama Nawałki, który powołał go na mecze z Rumunią (3:0) i Słowenią (1:1). Debiut zaliczył w tym drugim, zszedł z boiska po godzinie. Podobnie, jak w ostatnim meczu z Ukrainą. - Ma jeszcze dużo do poprawy, pracujemy ciężko, by nawyki w środku pola miał jeszcze lepsze. Futbol nie znosi próżni, on nie może się zadowolić jednym powołaniem. Trenując z Robertem Lewandowskim i Grzegorzem Krychowiakiem zobaczy, jaki to jest poziom i na pewno będzie do niego dążył. Jest ambitny - przekonywał wówczas Probierz.

Niesprawiedliwa łatka brutala

Środowy mecz z Ukrainą był jego 16. występem w kadrze. Grał do 61. minuty. Nie wypadł tak efektownie, jak w spotkaniach z Bośnią i Hercegowiną, ale i tak był jednym z lepszych, o ile nie najlepszym na boisku. - W pierwszej połowie na pewno był najjaśniejszą postacią. Kolejny raz pokazał, że potrafi nie tylko wciskać hamulec albo ostry gaz, ale też trzymać w rękach kierownicę. Oprócz woli walki i ambicji na 110. proc., które zawsze go cechowały, widać było, że ma pomysł na wyprowadzenie piłki, że jest wszechstronny, a w odbiorze też nie jest wcale aż tak jednowymiarowy, jak niektórym może się wydawać, bo te jego wejścia i wślizgi nie tylko zatrzymywały akcje rywali, ale też od razu napędzały nasze - mówi Robert Podoliński, trener i komentator TVP Sport.

Góralski już na poprzednich zgrupowaniach, we wrześniu i październiku, kiedy wystąpił w dwóch meczach przeciwko Bośni i Hercegowinie, udanie odklejał od siebie łatkę przecinaka - piłkarza zdolnego tylko do przeszkadzania, który jedyne, co potrafi, to włożyć nogę między drzwi, a łokcie między żebra. - Ta łatka brutala, która się do niego przykleiła, od początku była absolutnie niesprawiedliwa. Ale ja sam bardzo długo traktowałem go jako zadaniowca. Długo, bo dopiero ostatnimi występami w kadrze wyraźnie zmienił moje postrzeganie - dodaje Podoliński.

Szczęśliwy w Kazachstanie

Dziś Góralski na kadrę nadal ma daleko, ale to już nie jest żadna przenośnia, bo z każdym występem jego pozycja w tej drużynie tylko rośnie. Też dzięki grze w klubie. - Jest jednym z najlepszych graczy Kairatu. A z pewnością jednym z najlepszych defensywnych pomocników w całej kazachskiej Premier League - mówi Sport.pl Alexandr Strelnikow, dziennikarz serwisu sports.kz.

W Kairacie, gdzie Góralski przeniósł się na początku roku - po 2,5 latach spędzonych w Łudogorcu - wystąpił w tym sezonie w 15 meczach, tylko trzy razy nie grając od deski do deski. - To jeden z najlepszych transferów Kairatu od lat, a przecież w zespole nie brakuje gwiazd, gra tutaj choćby Wagner Love - zachwala Góralskiego lokalny dziennikarz Anuar Abdrahmanow.

Na trwające zgrupowanie Góralski doleciał już jako mistrz Kazachstanu. Kairat odzyskał tytuł po 15 latach. Także dzięki świetnej postawie Polaka.

"Nigdy nie widziałem takiej bazy treningowej, jaką mamy w Kairacie" - chwali się słowami Góralskiego oficjalna strona klubu. Reprezentant Polski wypowiedział je w programie "Foot Truck" przyznając, że miał oferty z ligi tureckiej i MLS, ale do wyjazdu do Kazachstanu na początku roku przekonała go osoba trenera Alaksieja Szpileuskiego. Młodego, 32-letniego trenera z przeszłością w akademii RB Lipsk. - Wiadomo, że Góralski to gracz, który przede wszystkim odpowiada za destrukcję, ale Kairat gra miły dla oka, ofensywny futbol. Dlatego tutaj też ma szansę uczyć się kreatywności, gry do przodu - mówi Strelnikow.

Umowa Góralskiego z Kairatem obowiązuje do 2023 r. - Z tego, co się orientuję, Jacek czuje się u nas bardzo dobrze. Po co zmieniać miejsce, gdy jest się szczęśliwym? Dlatego nie boję się, że odejdzie do mocniejszej ligi - dodaje.

W reprezentacji Polski gra za dwóch

Gladiator, kocur, prawdziwy lider. To tylko niektóre określenia, jakie w kontekście Góralskiego padają w mediach społecznościowych po jego występie z Ukrainą. Swoją grą i usposobieniem zyskuje w oczach kibiców. Już teraz niektórzy go uwielbiają, a za chwilę może rozkochać też całą resztę. Jak cztery lata rozkochał Michał Pazdan. On wtedy miał swoje mecze z Niemcami i Portugalią na Euro 2016, po których w kraju wybuchła pazdanomania. Góralski takich meczów jeszcze nie ma, ale zaczyna dawać sygnały, że może stać się kolejnym bohaterem nieoczywistym, piłkarzem z drugiego szeregu, który za nieco ponad pół roku rozkocha w sobie cały kraj.

- Każdym występem w kadrze tylko się do tego przybliża. To coraz mocniejsza karta w talii Jerzego Brzęczka - uważa Podoliński. - Oby mu tylko zdrowie dopisywało i żeby teraz regularnie grał w klubie, bo to chłopak, który musi mieć rytm meczowy, by utrzymać moc. By mieć wytrzymałość do tych elementów eksplozywnych - odbioru, wślizgu, doskoku - które są u niego wybitne. Ale wierzę, że będzie grał, że to utrzyma. A nawet, że jeszcze bardziej się rozwinie i że za pół roku zadzwoni pan do mnie znowu i znowu będziemy go chwalić. Tak, jak chwalimy teraz, kiedy czytam, że gramy nie w jedenastu, a w dwunastu, bo Jacek w tej kadrze gra za dwóch - kończy Stefaniak.

Pobierz aplikację Sport.pl LIVE na Androida i na iOS-a

Sport.pl LiveSport.pl Live .

Więcej o:
Copyright © Agora SA