- Witamy państwa na Stadionie Śląskim, na meczu Polska - Ukraina. Cieszymy się, że są państwo z nami - mówił spiker. Chyba bardziej z obowiązku niż przekonania, bo brzmiało to ironicznie. Mówił to przecież do góra kilkudziesięciu dziennikarzy, ośmiu chłopców do podawania piłki, kilku stewardów, kilkunastu sanitariuszy i kilkudziesięciu osób przygotowujących transmisje.
Jeszcze w październiku, gdy kibice mogli być na trybunach, w starciu z Finlandią kadrze kibicowało niemal trzy tysiące osób. Mecz z Włochami na żywo oglądało ich prawie 10 tys. Kiedy kadra ostatnio grała bez widzów? Aż trudno sobie przypomnieć. Cisza na Śląskim była taka jak w 2009 r., gdy bojkotowana przez fanów kadra przegrała ze Słowacją 0:1. Wtedy mecz przy padającym śniegu oglądało jednak niemal 4 tys. fanów, w tym duża grupa gości. Z gola miał się kto cieszyć. W środę w meczu z Ukrainą na trafienia Krzysztofa Piątka i Jakuba Modera odpowiadała cisza.
Cisza na meczu raz na jakiś czas jest jednak ciekawa. Wtedy lepiej słychać głównych aktorów widowiska. Bardziej wygadani czy też komunikatywni w środowy wieczór wydawali się jednak goście. W polskiej ekipie, co nie dziwne, najwięcej do wykrzyczenia miał Łukasz Skorupki. Z tym że po pierwszym kwadransie, gdy rywale po faulu Pawła Bochniewicza dostali rzut karny, nasz bramkarz najczęściej donośnie przypominał swoim kolegom: "nie fauluj". Dużo było też "wyżej, wyżej", by nasi nie dawali rywalom tyle pola do gry. To nasz bramkarz też najczęściej mobilizował piłkarzy do ataków. Z przodu swoje uwagi nieco skromniej (albo ciszej) przekazywał kapitan kadry Arkadiusz Milik.
Co do Skorupskiego – gdy ten schodził po pierwszej połowie, podszedł do niego Łukasz Fabiański. Pogratulował dobrej roboty i poklepał po plecach. Zawodnik Bolonii w pierwszej połowie kilka razy rzeczywiście ratował nas przed stratą gola. Obronił trzy lub cztery trudne strzały. Po przerwie również był przez rywali kilka razy sprawdzany, w tym raz po atomowym uderzeniu pod poprzeczkę. Skorupskiego w środę wyróżniał się nie tylko najbardziej donośnym głosem, ale i znakomitą grą.
Pewnie mógł mieć kilka uwag do grającego drugie spotkanie w kadrze Bochniewicza. Wjazd w 12. minucie w nogi wbiegającego w pole karne rywala nie był szczęśliwym wyjściem, tym bardziej że Ukrainiec wcale nie stwarzał wielkiego zagrożenia. Nie była to zresztą jedyna słabsza interwencja zawodnika Heerenveen, choć trzeba przyznać, że już po przerwie wyglądał on zdecydowanie lepiej.
Jeśli Brzęczek szuka alternatywy dla Kamila Glika, to po meczu z Ukrainą pewnie cieplej myśli o Sebastianie Walukiewiczu. Choć i on w drugiej połowie nie ustrzegł się niepewnej interwencji, czy złego podania, które spowodowało znakomitą sytuację dla gości.
Co do polskiej obrony - na brawa zasługiwała jej gra pod presją. Gdy atakowani niemal w swoim polu karnym Polacy wymieniali kolejne piłki, szybko i precyzyjnie, często na jeden kontakt, Ukraińcy odpuszczali, bo gra równie płynnie przerzucana była w środkowe strefy boiska.
Od początku meczu z Ukrainą wystąpił Piotr Zieliński. Dla gracza Napoli to był ważny występ. Po koronawirusowej chorobie pierwszy tak długi. W czterech ostatnich meczach swego klubu Zieliński zagrał łącznie 36 minut, ani razu nie spędził w nich na boisku więcej niż 14. Teraz zagrał całą pierwszą połowę. Biegał w niej dużo, zarówno z piłką i bez niej. Często wchodził w dryblingi, był kreatywny. To on zaliczył asystę przy pierwszym golu. Gdy niemal na środku boiska wyszedł do niego bramkarz gości, Zieliński przytomnie podał do Krzysztofa Piątka.
Napastnik Herthy nie bardzo miał z kim celebrować gola. O swojej cieszynce jakby przez chwilę zapomniał. Zrobił ją w końcu do telewizyjnej kamery. Bez Zielińskiego druga część spotkania nie wyglądała tak dobrze, choć Polska po zmianie stron szybko strzeliła gola. Trochę szczęśliwego, ale po składnej akcji. Piłkę do bramki gości wbił Jakub Moder, który kilkanaście sekund wcześniej wszedł na boisko. Chociaż Ukraińcy drugiej połowie wyraźnie przeważali, Polacy utrzymali korzystny rezultat do końca. Wygrali 2:0 i zebrali skromne brawa od garstki widzów. Andrij Szewczenko zasłużenie gratulował Jerzemu Brzęczkowi. Mecz ciszy w narodowe święto dla Polski.