- Nie liczy się styl, liczy się wynik - mówił przed rozpoczęciem drugiego sezonu Ligi Narodów Grzegorz Krychowiak. Rzecz jasna to wypowiedź mocno uproszczona, ale właśnie taki był jej ogólny wydźwięk. Wydźwięk, który wszyscy piłkarze reprezentacji Polski wzięli sobie mocno do serca - Biało-czerwoni przegrali z Holandią (0:1). Pierwszy mecz po 10 miesiącach przerwy zagrali bez pomysłu, bez stylu, bez werwy i co najważniejsze - bez punktów.
O tym, że w piątek Polakom będzie trudno, wiadomo było nie od dziś. Wiadomo było tak naprawdę od momentu, w którym ogłoszono, że na wrześniowym zgrupowaniu nie pojawi się Robert Lewandowski. Bez Lewandowskiego Polska co prawda nie w każdym meczu po jego debiucie skazana była na porażkę, ale mało miała spotkań, w których potrafiła coś wykreować w ofensywie. I małe były szanse na to, że zmieni się to w piątek wieczorem w Amsterdamie. Szczególnie że Krzysztof Piątek i Arkadiusz Milik razem wzięci strzelili w ubiegłym sezonie dwa razy mniej goli, niż sam Lewandowski.
Można było mieć nadzieję, że Polacy bez lidera będą chcieli pokazać, że nie opierają gry tylko na nim. Że myślenie w stylu "podamy do Roberta, on coś na pewno wymyśli" wcale nie ma w kadrze miejsca. Ale chyba jednak ma, bo Biało-czerwoni od początku meczu nawet nie próbowali poważnie pograć w piłkę na połowie rywala. Zamiast tego postawili autobus i czekali. Tylko właściwie nie wiadomo na co, bo z przodu nie potrafili zrobić zbyt wiele. Być może byłoby łatwiej, gdyby czynny udział w grze ofensywnej brali pomocnicy, ale ci - przynajmniej większość z nich - raczej się do tego nie palili. Wymowne było zachowanie Jana Bednarka z 12. minuty, gdy mając piłkę przy nodze, zaczął wymachiwać do pomocników, by ci podeszli bliżej, bo nie ma jak im zagrać. Bednarek chciał, by pomocnicy podeszli, ale ci tego nie zrobili, dlatego - jak kilka razy wcześniej i kilkanaście razy później - piłka z obrony została przetransportowana prosto do ataku, gdzie Virgil van Dijk bezlitośnie, raz po raz poniewierał Krzysztofa Piątka, bezradnego w starciach siłowych z holenderskimi obrońcami.
Z pomocą problem był zresztą nie tylko taki, że nie pomagała w rozgrywaniu. Jej prawa strona, ta obsadzona przez Sebastiana Szymańskiego, właściwie nie pomagała w niczym. Piłkarz Dynama Moskwa niby na boisku był, niby ktoś o nim słyszał, ale nikt go na nim nie widział. Młody skrzydłowy schował się gdzieś skutecznie tuż po pierwszym gwizdku sędziego i ze swojej kryjówki nie miał zamiaru wychodzić. Nie dość, że nie podłączał się do ataku, to w obronie nie pomagał Tomaszowi Kędziorze - w pierwszej połowie większość akcji Holendrów szła więc właśnie naszą prawą stroną, bo szybko zauważyli oni, że to najsłabszy punkt Polaków. Właśnie przez słabą prawą stronę tuż przed przerwą Holendrzy dali Biało-czerwonym pierwsze poważne ostrzeżenie, strzelając w słupek.
Ostrzeżenie to niewiele jednak dało, więc po przerwie Holendrzy nadal atakowali tą samą flanką, aż w końcu dopięli swego. Hans Hateboer wykorzystał lukę w ustawieniu Polaków i dośrodkował piłkę w pole karne, gdzie najlepiej ustawiony był Steven Bergwijn, który wpakował piłkę do bramki.
W szeregu negatywów znajdzie się też pozytyw - Kamil Jóźwiak. Skrzydłowy Lecha Poznań w piątek zaliczył swój drugi występ w kadrze, ale występ poważny, trwający dłużej niż 4 minuty (tyle zagrał w debiutanckim meczu ze Słowenią (3:2)), zaliczył po raz pierwszy. I było to widać przez prawie cały pierwszy kwadrans - w nim 22-latek był "elektryczny" - tracił piłki, faulował i nie potrafił celnie dograć. Wszystko zmieniło się wtedy, gdy w 13. minucie Jóźwiak oddał strzał na bramkę Holendrów. Strzał niecelny, ale taki, który odblokował młodego zawodnika.
Po wspomnianym uderzeniu Jóźwiał złapał luz i zaczął grać dużo odważniej. Starł się kilka razy z największymi holenderskimi gwiazdami - Virgilem van Dijkiem, Frenkiem de Jongiem czy Memphisem Depayem. I z większości tych pojedynków wyszedł zwycięsko, co rozochociło go na tyle, że w 31. minucie rozpoczął dynamiczną akcję, którą - po dośrodkowaniu Tomasza Kędziory - groźnym strzałem, obronionym przez Jaspera Cillessena, kończył Krzysztof Piątek.
Poza wsparciem w ofensywie Jóźwiak wracał się do obrony, gdzie pomagał Bartoszowi Bereszyńskiemu. W skrócie - pracował na to, by piątkowy występ w reprezentacji nie był jego ostatnim. I chyba na to zapracował, choć nie wiadomo jaki plan ma na niego Jerzy Brzęczek. Szczególnie patrząc na to, co stało się w 71. minucie.
A co się stało we wspomnianej 71. minucie? Brzęczek zdecydował się na zmianę na skrzydle. Gdy przy linii bocznej pojawił się Kamil Grosicki, rozsądek podpowiadał, że Jóźwiak przeniesie się na prawą stronę boiska, a Grosicki zmieni niewidocznego Szymańskiego. Co się jednak stało? Szymański na boisku został, a na ławkę powędrował właśnie Jóźwiak. Zmiana co najmniej dziwna, szczególnie biorąc pod uwagę to, że to Jóźwiak dawał więcej w ofensywie, a w 71. minucie Polska już goniła rywali.
Brzęczek dokonał jeszcze dwóch innych zmian: Arkadiusz Milik zmienił Piątka, a Jakub Moder Piotra Zielińskiego. Ani jeden, ani drugi nie pokazali zbyt wiele i nie zmienili bezbarwnego obrazu gry Polaków.
Skoro reprezentantów Polski rzeczywiście nie interesuje styl, a tylko wyniki, to po piątkowym spotkaniu mogą mieć powody do zmartwienia. W Amsterdamie nie było bowiem ani stylu, ani wyniku. A w Lidze Narodów w rubryce punktów przy Polsce wciąż widnieje zero. Oczywiście, należy pamiętać, że to dopiero pierwszy mecz po 10 miesiącach przerwy. I można liczyć na to, że jeszcze wszystko się zmieni. Problem w tym, że nie zmienia się od lat - wyniki są, ale w większości na tle słabszych eliminacyjnych rywali. Stylu nie ma w ogóle. I może trzeba zacząć przełamywać pewne schematy i dążyć do tego, by rezultaty połączyć z dobrą grą. Wówczas zadowolone mogą być wszystkie strony - piłkarze, kibice i trenerzy.
Polska rozpoczęła w piątek kolejną długą drogę. Rozpoczęła ją zgodnie z planem... Holendrów. Teraz trzeba czekać, aż drużyna Brzęczka plany rywali będzie rozbijać, by realizować swoje.
Przeczytaj także: