Lwy, tatuaże i wielki talent To na niego muszą uważać najbardziej polscy piłkarze

To najgroźniejszy i najciekawszy holenderski piłkarz. "Bad boy" wśród grzecznych chłopców. Holenderski futbol wyprowadził Memphisa Depaya na prostą, by po latach role się odwróciły i to on prowadził holenderski futbol z powrotem na szczyty.

- Ronald zostawia mi wspaniałą spuściznę - mówi Dwight Lodeweges, selekcjoner Holendrów, który zadebiutuje w meczu z Polską. Najcenniejszy w tym testamencie zostawionym przez Koemana jest zapisany na środku ataku Memphis. Brał udział w zdobyciu ostatnich sześciu bramek reprezentacji, w dwunastu meczach u Koemana strzelił osiem goli i asystował przy pięciu. Cieszył się swobodą: oddał najwięcej strzałów i stworzył kolegom najwięcej sytuacji. Selekcjonerowi rozwiązał problem z obsadą napastnika, a przy okazji sam się odbudował i zaczął dążyć do osiągnięcia celów, które nakreślił w jednym z wywiadów: "Grać w Realu Madryt. Zwyciężyć w Lidze Mistrzów. Zdobyć Złotą Piłkę dla najlepszego piłkarza na świecie. Mieć 100 milionów euro na koncie po zakończeniu kariery. Tworzyć rap. Kreować modowe trendy. Zagrać w firmie. Założyć rodzinę. Pomóc ludziom w Ghanie i innych krajach. Osiągnąć szczyty, których jeszcze nie znam" - z tym zastrzeżeniem, że zamiast w Realu, może zagrać w Barcelonie, bo tam chce go ściągnąć Ronald Koeman.

Zobacz wideo

Miał dwanaście lat, gdy zaczął pić alkohol. Trochę podrósł i wziął się za narkotyki

Kibice mają do niego mieszane uczucia - uwielbiają go Francuzi, bo dla nich rapujący piłkarz nie jest już wielką sensacją, a do obwieszania się drogą biżuterią też zdążyli już przywyknąć. Poza tym, dla Olympique Lyon Memphis grał bardzo dobrze i szybko został jego kapitanem. Inaczej jest w Holandii, gdzie fani przyzwyczaili się do grzecznych piłkarzy wychowanych w akademiach, gdzie tak ważne, jak postępy na boisku, są piątki w dzienniku. W materiale "ESPN" pada nawet teza, że gdyby Memphis zamiast do akademii PSV trafił do szkółki Ajaksu, po miesiącu zostałby wyrzucony. Był niegrzecznym chłopcem. Ojciec odszedł od rodziny, gdy Memphis miał trzy lata, dlatego ten do dziś unika nazwiska Depay i gra z imieniem na koszulce. Z czasem jego mama zakochała się w sąsiedzie, ale tam, gdzie ona odnalazła szczęście, zaczął się jego największy koszmar. Przyrodnie rodzeństwo biło go dzień w dzień. - Zacząłem traktować uderzenie jako coś prawie normalnego - tłumaczy w najbardziej wstrząsającym fragmencie swojej książki. 

Był poniewierany. Zamknął się w sobie i nienauczony mówienia o uczuciach zaczął o nich rapować. Uciekał na ulicę, a tam czekało już towarzystwo z alkoholem i narkotykami. Miał dwanaście lat, gdy zaczął pić. Trochę więcej jak sam rozprowadzał towar. Dzisiaj jednym z jego około 80 tatuaży są anielskie skrzydła. Powtarza, że w życiu spotkał prawdziwego anioła - Joosta Leendersa, trenera mentalnego, którego akademia PSV oddelegowała, by się nim opiekował. Do dzisiaj są przyjaciółmi.

Memphis długo wydawał się zbyt zuchwały na Holandię. Ludzi denerwowało, że jeździ Rolls-Roycem, a nie dojeżdża na boisku. Czuli, że umiejętności nie nadążają za jego ego. Rapowanie, zamiłowanie do biżuterii i pozowania na Instagramie w kurce za 20 tys. euro dzisiaj są ciekawostką, ale wtedy oburzały i wydawały się przyczyną słabej gry. Tłumaczono, że rozprasza go zainteresowanie modą. Znamy to zresztą z polskiej reprezentacji, bo gdy Grzegorz Krychowiak gra dobrze, to jego pozaboiskowe pasje nikomu nie przeszkadzają. Wszystko zależy od postawy na boisku - wielki na całe plecy tatuaż lwa, który Memphis pokazał w 2017 roku po przegranym meczu z Włochami, wtedy wydawał się kibicom niepotrzebny i głupi. Dzisiaj piszą, że jest piękny. Na pewno jednak symboliczny: - Całe dzieciństwo spędziłem w dżungli i udało mi się z niej wyjść. Musiałem być silny jak lew - tłumaczy. Nawet wspomnianą autobiografię zatytułował: "Serce lwa". 

Ego za wielkie na Old Trafford

Kluczowy był dla niego pobyt w Manchesterze United. W Holandii od kilku lat wszystko układało się znakomicie: był nastolatkiem, gdy został włączony do pierwszej drużyny. Szybko zadebiutował, a starsi koledzy otoczyli go opieką. Został wybrany najlepszym zawodnikiem ligi, zdobył mistrzostwo i puchar, pojechał na mundial w 2014 roku. Miał dwadzieścia lat, a mógł przebierać w ofertach. Odrzucił Tottenham, bo "nie był na liście absolutnie topowych klubów”. Wybrał Manchester United. "Byłem przekonany, że mogę dodać coś, czego im brakowało: kreatywność, śmiałość i szybkość” - pisze w książce. Twierdził, że Manchester United jest jednym z największych klubów na świecie. Ale z nazwy, bo przez lata grali piłkę, która go usypiała. Słowem: gdy wychodził na Old Trafford istniała obawa, że jego ego nie zmieści się na stadionie. Wynajął rezydencję od Phila Neville’a, wziął "siódemkę" i miał być kolejnym po Beście, Cantonie i Cristiano Ronaldo. Z drużyny odchodził akurat Robin van Persie, którego Depay szczerze nie lubił - z wzajemnością zresztą - więc zamierzał grać tak, by po sezonie nikt już o van Persiem nie pamiętał.

Memphis poświęcił starszemu koledze kilka zdań w swojej książce. Opisał początek ich znajomości, jak to na treningu reprezentacji Holandii ośmieszył go wymyślnym zwodem na oczach kolegów. Van Perise od razu wykrzyczał młodemu, żeby sobie nie pozwalał, bo na razie jest nikim. - Tego samego dnia po południu siedziałem na ubikacji. Usłyszałem pukanie do drzwi i chociaż właściwie jeszcze nie skończyłem, szybko wytarłem tyłek, wybiegłem z łazienki, otworzyłem drzwi i oczywiście: Robin. Przyszedł przeprosić - Memphis tak zbudował narrację, by pozostawić czytelnika z wątpliwościami, czy ich pogodzenie zostało przypieczętowane uściśnięciem dłoni.

Wracając do Manchesteru. Media zamiast zachwycać się Memphisem, kpiły z jego drogich ubrań. Wciąż był powoływany do zawodzącej reprezentacji, ale swoją grą tylko potęgował kryzys i irytował kibiców. Mniej niż o grze, pisało się o jego dużym czarnym kapeluszu, w którym przyjechał na zgrupowanie. Memphis stawał się błaznem. I wiedział o tym, ale winą obarczał wszystkich tylko nie siebie. Narzekał na Louisa van Gaala, a później na Jose Mourinho. Skarżył się swojemu agentowi, Mino Raioli, że dostaje zadania niemożliwe do spełnienia i trenerzy ograniczają jego potencjał taktycznymi ramami. Nie polubił się też z Ryanem Giggsem, któremu ewidentnie przeszkadzał jego ekstrawagancki styl.

- Po treningu wracałem do domu i nie chciałem nikogo widzieć. Psychicznie to był bardzo zły okres, a z dnia na dzień robiło się coraz gorzej. Ktoś patrzył z zewnątrz i myślał, że mam super życie: willa z basenem, gra w jednym z największych klubów na świecie, Rolls Royce. A ja byłem totalnie niezadowolony ze swojego życia. Teraz wiem, jaki był mój największy problem. Zaniedbałem swoją wiarę w Boga: to był prawdziwy powód, że w Manchesterze poczułem się samotny. Sam się pogubiłem i tylko siebie mogę winić za to, że nie pokazałem nawet połowy swoich umiejętności - pisał w biografii.

Wtedy zaufał Bogu i matematyce. W 53 meczach dla United strzelił zaledwie siedem goli i sześć razy asystował, więc klub oddawał go bez żalu. Mimo że wciąż miał tylko 23 lata wydawał się piłkarzem do zezłomowania. Wiedząc o tym, chciał świadomie wybrać kolejny klub. Zgłosił się do firmy SciSports, która w oparciu o analizę danych pomaga piłkarzom się udoskonalać. Algorytmy podpowiedziały, które zespoły będą najlepsze, żeby mógł pokazać pełnię swoich możliwości. Zależało mu na swobodzie w ataku, ograniczeniu zadań w defensywie, szybkim stylu atakowania, wakacie na lewym skrzydle, by z marszu zaczął grać. Wyników wyszukiwania było pięć. Olympique Lyon był jednym z nich.

Matematyka nie zawiodła i Memphis rzeczywiście się odbudował. Zmienił pozycję, stał się bardziej wszechstronny. - Gra bez Depaya, a z Depayem, to dwie różne gry - mówił niedawno trener Rudi Garcia. Memphis przestał kozaczyć tylko poza boiskiem. W 1/8 finału, w meczu z Juventusem, podszedł do rzutu karnego i zuchwale uderzył w sam środek bramki podcinką, tuż obok rzucającego się Wojciecha Szczęsnego. Dzięki temu golowi Lyon awansował do ćwierćfinału, gdzie sprawił kolejną sensację eliminując Manchester City. Odpadł dopiero w półfinale z Bayernem Monachium. Ale nie było czasu tego rozpamiętywać, bo już dziewięć dni później grali pierwszy ligowy mecz. Memphis strzelił trzy gole i poprowadził zespół do pewnego zwycięstwa z Dijon 4:1. Kto wie, czy nie był to hat-trick na pożegnanie z klubem. Koeman chce z nim pracować w Barcelonie i wierzy w niego tak bardzo, że bez żalu pożegnał Luisa Suareza trzyminutową rozmową przez telefon. 

Memphis i Koeman - duet idealny

Memphis i Koeman stworzyli w reprezentacji duet idealny. Selekcjoner miał pomysł, w który piłkarz uwierzył. To wzajemne zaufanie było kluczowe, by Memphis znów zachwycał i w zespole głodnym sukcesów, młodym, bez ugruntowanych gwiazd (nawet kapitan Virgil van Dijk ma zaledwie 26 rozegranych meczów), stał się przywódcą i punktem odniesienia w ataku. To jego szukają podaniami Georginio Wijnaldum i Frenkie de Jong. Z Quincym Promesem nagrywa rapowe piosenki, a później rozbija przeciwników. Wreszcie Memphis czuje się w pełni zaakceptowany. Koeman bardzo się o to troszczył, więc gdy jego ulubieniec wydawał swoją książkę, na premierę przyszła cała delegacja federacji z selekcjonerem na czele.

Koeman zwolnił go z większość zadań w defensywie, uwolnił przesuwając na pozycję fałszywej dziewiątki. Kazał strzelać i dryblować. Nie przejmować się pudłami, próbować dalej. A reszta miała na niego grać, dostarczać mu pikę, by miał jak najwięcej okazji. Po każdej bramce, Memphis zatyka uszy, po czym wskazuje na niebo. To gest dla dzieci, które mają tak trudne dzieciństwo jak on, by nie słuchały obelg i wierzyły w boga. Takie było początkowe wytłumaczenie tej cieszynki, ale gdy Memphis założył fundację, która pomagała głuchoniemym niewidomym dzieciom z Afryki, doszło kolejne. Każdy gol to teraz dedykacja również dla nich. Tak się z nimi umówił, gdy spotykali się w Ghanie, kraju pochodzenia jego ojca.   

Często lubimy dzielić piłkarzy na to co "na boisku" i "poza boiskiem". Styl Memphisa jest jednak niezwykle spójny: wszędzie chce wyrażać siebie. Szybkimi samochodami, ekstrawaganckimi ubraniami, drogą biżuterią, zdjęciami z małym lygrysem na ramieniu, odwagą na boisku, przebojowością w dryblingu, strzałami podcinką w środek bramki. Taki jest - Memphis lwie serce.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.