Maciej Rybus: Nawet nie miałem siły podejść do rzutu karnego. Cierpiałem

Ostatni rok był dla Macieja Rybusa bardzo trudny. Piłka przestała sprawiać mu przyjemność. Bez przerwy trzymały się go problemy zdrowotne. Jeśli nie eliminowały z gry, ból w okolicy pachwiny doskwierał na tyle, że obrońca nie mógł grać na sto procent możliwości. - Ruszałem się jak z dwudziestokilogramowym balastem. Cierpiałem - przyznaje w rozmowie ze Sport.pl.

Grudniowa operacja uleczyła ciało i głowę. W ostatni dzień 2019 r. wykonał pierwszy trening z obciążeniami, po którym pojawił się uśmiech na twarzy. Ból minął. W nowy wszedł z czystą kartą. Chce pojechać na Euro 2020 i przedłużyć kontrakt w Lokomotiwie Moskwa.

Tomasz Włodarczyk: Po grudniowej operacji napisał pan: "W Nowym Roku wracam z nowymi siłami".

Maciej Rybus: Zaczęliśmy przygotowania do drugiej części sezonu 14 stycznia. W Marbelli zostajemy do 27. Po kilku dniach sprawa wygląda bardzo dobrze. Przez pierwsze dwa dni jeszcze odczuwałem lekki dyskomfort, zwłaszcza przy treningach wymagających zwrotności, ale ciało szybko przyzwyczaja się do obciążeń. Po zabiegu minął dopiero miesiąc. Muszę jeszcze się wzmocnić, ale już teraz jest naprawdę dobrze. Jestem szczęśliwy, że mogę biegać i kopać piłkę bez bólu. Moja praca znów sprawia mi ogromną przyjemność. Wcześniej męczyłem się na każdym treningu. Przede wszystkim mam wreszcie przekonanie w głowie, że mogę dać z siebie wszystko i nic mnie nie hamuje.

Na czym polegał pana problem?

Był na tyle skomplikowany, że lekarze długo nie mogli zdiagnozować, co właściwie mi dolega. Wydawali sprzeczne opinie. Okazało się, że mam problem z nerwem w okolicy przywodziciela. Niby mogłem grać, ale gdy nerw się odzywał, wpływał nie tylko na pachwinę, ale też wywoływał ból w okolicach brzucha czy pośladka. Promieniował na całą prawą stronę. W Niemczech wytłumaczono mi, jaki jest problem – nerw musiał zostać usunięty. W połowie grudnia podałem się operacji. Wreszcie mogę normalnie funkcjonować. Ostatni rok to ciągłe zmaganie się z bólem - raz mniejszym, raz większym. Szczególnie, kiedy graliśmy co trzy dni uraz dawał się mocno we znaki. Im dalej w mecz, tym większe miałem problemy z grą na sto procent. We wrześniu ubiegłego roku zagrałem 120 minut w Pucharze Rosji przeciwko Baltice Kaliningrad. W dogrywce ledwo biegałem. Nawet nie miałem sił podejść do rzutu karnego. Cierpiałem.

Dlaczego tak długo zwlekano z operacją?

Najpierw ze względu na niejasną diagnozę. Gdy wreszcie ustalono, co mi dolega, pierwszy termin zabiegu wyznaczono na czas tuż po meczu reprezentacji Polski z Łotwą w Rydze (3:0), w którym w drugiej połowie miałem już duże kłopoty i zszedłem z boiska w 80. minucie. Po meczu poleciałem do Monachium. Operacja miała odbyć się dzień później. Klub ostatecznie wydał opinię, żeby zabieg zrobić w grudniu, gdy skończymy rundę jesienną i będę miał miesiąc wolnego. Chcieli, żebym dał z siebie wszystko do końca. Okej, przyjąłem to do wiadomości. Nie miałem żalu. Grałem. Nie na sto procent, ale trener Jurij Siomin był zadowolony. Były mecze w których czułem się dobrze, w innych gorzej i trzeba było wspomagać się lekami przeciwbólowymi. Na szczęście to już za mną. Mam nadzieję, że odgoniłem od siebie wszelkie problemy zdrowotne.

Ma pan ważny kontrakt z Lokomotiwem jeszcze tylko przez pół roku. W Rosji pojawiły się plotki, że klub mógłby się pana pozbyć już zimą.

Czytałem te doniesienia. Wypowiadał się jakiś rosyjski agent piłkarski, który nie ma ze mną nic wspólnego więc to dziwna sytuacja, żeby wypowiadał się na mój temat.

Zobacz rozmowę Pawła Wilkowicza z Maciejem Rybusem:

Zobacz wideo

Jak przedstawiają się fakty?

Kontrakt kończy się po sezonie. Wstępne rozmowy były przeprowadzone na początku grudnia, gdy graliśmy u siebie z Dynamo. Na razie nie ma konkretnych decyzji. Zobaczymy. Myślę, że w mojej sytuacji ważne są dwie sprawy. Klub chce mnie zobaczyć, jak będę prezentował się po operacji, a na to jeszcze potrzeba czasu. Druga rzecz? Od przyszłego sezonu wchodzą w życie nowe przepisy ograniczające do ośmiu obecność zagranicznych piłkarzy w kadrach zespołów. Obecnie w Lokomotiwie jest trzynastu obcokrajowców (trzech ma rosyjskie obywatelstwo – przyp. red.). Pięciu z nich, w tym mnie, kończą się umowy. Co dalej? Nie wiem. Na razie trzeba postawić nade mną znak zapytania.

Chciałby pan zostać?

Tak. Czuję się dobrze w Rosji, w Lokomotiwie, w Moskwie. Czekam spokojnie na rozwój spraw. Na razie nie zaprzątam sobie głowy kontraktem. Przede wszystkim chcę dobrze przygotować się do drugiej części sezonu. Jeśli będę zdrowy i formie, dam sobie większe szanse na pozostanie w klubie. To naturalne. Jeśli jednak władze podejmą inną decyzję, nie będzie to dla mnie wielka tragedia. Takie jest życie piłkarza. Znajdę sobie innego pracodawcę. W tym momencie to jednak drugoplanowa sprawa, którą będzie zajmował się mój agent - Mariusz Piekarski. Z klubem nie daliśmy sobie żadnego czasu na podjęcie decyzji.

W pełni zdrowy Maciej Rybus to dobra informacja dla Siomina, ale także dla Jerzego Brzęczka.

Zabieg był robiony również z myślą o Euro 2020 – powalczeniu o swoje miejsce w składzie. Cztery lata temu kontuzja wykluczyła mnie z tej fajnej przygody (Rybus doznał kontuzji barku podczas przygotowań w Arłamowie – przyp. red.). Otwiera się kolejna szansa, żeby pojechać na mistrzostwa Europy. Jeśli będę zdrowy, zrobię wszystko, żeby pomóc kadrze.

Selekcjoner miał Was odwiedzić w Hiszpanii, gdzie przebywał na obozie Talent Pro organizowanym przez PZPN.

Tak, przyjechał w niedzielę. Porozmawialiśmy chwilę po treningu. Wieczorem jeszcze mamy spotkanie w hotelu, żeby dłużej podyskutować. Cieszę się, że interesuje się moim losem. To motywuje do pracy. W poniedziałek gramy pierwszy sparing. Trener zostaje do wtorku, także będzie okazja, aby wymienić kilka uwag.

Na razie jest pan trochę z boku tej reprezentacji. Przez półtora roku zagrał w niej tylko 100 minut.

Zgadza się. Przede wszystkim przeszkadzały urazy. Po mundialu, gdy pojawił się nowy selekcjoner, przez kilka tygodni leczyłem kontuzję pachwiny. Nie grałem przez ponad dwa miesiące. Kadra budowała się na nowo. Beze mnie. Gdy przyjechałem na zgrupowanie po raz pierwszy, prawie po roku przerwy, trzon drużyny był już wykształcony. Trener poukładał sprawy po swojemu – między innymi linię obrony. Oczywiście to rozumiałem. Mogłem tylko przekonać go do siebie pracą. Chłopaki od razu spostrzegli, że na treningach jest coś ze mną nie tak. Przez dyskomfort biegałem inaczej niż do tej pory – jakbym wrzucił sobie na plecy dwudziestokilogramowe obciążenie. Wreszcie jednak pozbyłem się tego balastu. Jest nowy rok i nowe nadzieje. Czysta karta. Zaczynam od początku.

Hiszpania, Szwecja i któraś z drużyn barażowych. Co pan sądzi o czerwcowych rywalach reprezentacji?

Jeśli trafimy na Irlandię, grupa będzie bardzo trudna. Gospodarze będą mieli za sobą cały stadion. To zawsze jakaś dodatkowa motywacja. Hiszpania? Nie trzeba o nich za wiele mówić. Jeden z najlepszych zespołów świata, choć na dużych turniejach przeżywał ostatnio kryzys. Hiszpanie chyba już z niego wyszli i znów będą bardzo groźni. Jedni z faworytów do zwycięstwa w Euro 2020. Szwedów porównałbym do nas. Twardzi, mogą zaskoczyć silniejszy zespół, na pewno potrafią grać w piłkę, co udowodnili na ostatnim mundialu. Mecz z nimi będzie bardzo trudny i może potoczyć się w każdą stronę.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.