Łukasz Piszczek zakończył karierę reprezentacyjną tak, jak chciał! Z trudem powstrzymywał łzy

Łukasz Piszczek zakończył swoją reprezentacyjną karierę tak jak chciał, czyli z uśmiechem na ustach. Ale nie w 30. minucie meczu Polska - Słowenia, tak jak było planowane przed spotkaniem, a w doliczonym czasie gry pierwszej połowy.

Była 30. minuta meczu Polska - Słowenia, czyli ta w której Łukasz Piszczek miał zakończyć swoją reprezentacyjną karierę. Takie były ustalenia pomiędzy nim a selekcjonerem Jerzym Brzęczkiem. Nie ma pewności, czy zmieniła je kontuzja Kamila Glika, czy po prostu Brzęczek chciał dać więcej minut 34-letniemu obrońcy. Ale jedno jest pewne. Łukasz Piszczek został pożegnany po mistrzowsku. Czyli tak, jak na to zasłużył.

66 meczów, trzy gole i dziewięć asyst. To dorobek Łukasza Piszczka w reprezentacji Polski. Ale tylko ten policzalny, bo tego co 34-letni obrońca zrobił dla polskiej kadry, nie da się policzyć. - Ciężko powiedzieć, czy moja kariera reprezentacyjna jest spełniona. Nie udało mi się zdobyć żadnego medalu, więc to jest pewien niedosyt. Ale to, że miałem okazję grać na czterech wielkich turniejach, zawsze będzie napawało mnie dumą - mówił przed meczem ze Słowenią.

Piszczek: Czuję niedosyt, bo nie zdobyłem medalu z reprezentacją Polski:

Zobacz wideo

Zbigniew Boniek wręczył Piszczkowi koszulkę i paterę

Wtorkowe spotkanie w eliminacjach Euro 2020 było ostatnim występem Piszczka z orzełkiem na piersi. Na murawę wyszedł w pierwszym składzie. Z dwudziestką na plecach, którą specjalnie na ten mecz oddał mu Piotr Zieliński. Ale zanim rozbrzmiał pierwszy gwizdek, Piszczek odebrał okolicznościową paterę oraz koszulkę z numerem 66 z rąk Zbigniewa Bońka, prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej. Był wyraźnie wzruszony, kilka razy głęboko złapał oddech, ale przedmeczowa koncentracja nie pozwoliła mu na łzy. Później był hymn, wspólne zdjęcie z kolegami i mecz.

Ten Piszczek zaczął od dobrze wykonywanych rzutów z autu i zabezpieczania prawej strony defensywy. Kilka razy ruszył też do ofensywy, a jego współpraca z Sebastianem Szymańskim wyglądała bardzo dobrze. W 13. minucie kibice zaczęli głośno skandować imię i nazwisko piłkarza Borussii Dortmund, a ten podziękował im podnosząc ręce w górę i klaszcząc. Okazję na gola miał jedną. W 23. minucie najwyżej wyskoczył w polu karnym przy rzucie rożnym wykonywanym przez Piotra Zielińskiego. Uderzył nad poprzeczką, a gdy wracał na własną połowę, skrył twarz w dłoniach żałując niewykorzystanej szansy.

Z boiska zeszedł w doliczonym czasie gry pierwszej połowy. - Nie wiem, jak to będzie wyglądało. Trudno powiedzieć, co się wydarzy jak dostanę zmianę, ale mam nadzieję, że będę mógł zejść z boiska z uśmiechem na ustach - mówił przed meczem. I jak powiedział, tak zrobił. Choć było widać, że z trudem powstrzymywał łzy. Dziękował kibicom, a później przeszedł przez szpaler, w którym stali nie tylko reprezentanci Polski, ale też Słoweńcy. Piękny gest i piękne pożegnanie.

Więcej o:
Copyright © Agora SA