Przyczyny słabej II połowy reprezentacji Polski. "Świadomość, że za kilka minut wejdzie Lewandowski"

Reprezentacja Polski jak Dr Jekyll i Mr Hyde. W pierwszej połowie agresywna, pewna siebie i spokojnia w defensywie. Nawet nie dopuściła do strzału. Odpuściła za to po przerwie. Wróciła do nijakiej gry, za którą była krytykowana po poprzednich meczach. Nawet tych wygranych. Z Izraelem też wygrała - 2:1.

Przed meczem mnożyły się głosy: czy to jeszcze mecz o coś? Awans od października był już pewny, a zasady losowania grup przyszłorocznego Euro są tak skomplikowane, że nawet dwa zwycięstwa na zakończenie kwalifikacji nie gwarantowały rozstawienia. Ale reprezentanci nie kalkulowali. Jeśli już zadawali sobie jakieś pytania, to raczej o to jak ugruntować swoje miejsce w wyjściowym składzie. I tak: bardzo odważnie do ataków podłączał się Tomasz Kędziora, jak wściekły walczył Sebastian Szymański, próbował Krystian Bielik. Wygląda na tego, który najlepiej odnajduje się u boku Grzegorza Krychowiaka. On natomiast, w takiej formie jest piłkarzem absolutnie kluczowym. Strzela, odbiera i myśli za cały zespół.

A na pytania o motywację i nastawienie, piłkarze Brzęczka odpowiedzieli już pierwszym kwadransem. W żadnym z kwalifikacyjnych meczów nie zagrali bowiem tak pazernie na początku meczu, a do przerwy – tak dojrzale. I oczywiście, rywal bardzo w tym pomagał, ale wreszcie było widać, który zespół jest liderem grupy, a który miał przed meczem tylko nikłe szanse na awans. To Polacy utrzymywali się przy piłce, wysokim pressingiem prowokowali kolejne błędy rywali, grali spokojnie, mieli kilka ciekawych pomysłów na przedostanie się pod bramkę i - przede wszystkim - odwagę w podaniu rozpoczynającym akcję, której brakowało w poprzednich spotkaniach. Wtedy to pierwsze podanie zazwyczaj było bardzo zachowawcze. Nie pozwalało zaskoczyć rywala, utrzymywało polski zespół w tym samym miejscu. Wreszcie było widać pewność siebie adekwatną do umiejętności. Polacy są piłkarzami zdecydowanie lepszymi i – w przeciwieństwie do meczów z Łotwą czy Macedonią Północną – w wielu zagraniach dało się dostrzec, że o tym wiedzą. 

Słaba druga połowa. Przyczyną brak motywacji?

Dziwi natomiast i niepokoi, że mimo tak słabego rywala, Polacy w drugiej połowie nie utrzymali poziomu sprzed przerwy. Gdy już wydawało się, że reprezentacja dojrzała, że do solidności w obronie potrafi dołożyć kilka efektownych akcji z przodu i że po strzeleniu drugiego gola wciąż będzie kontrolowała mecz, a z czasem poszuka kolejnych bramek, ona pokazała drugą twarz. Wróciła do tego co znane i tak krytykowane w tych kwalifikacjach. Do gry zupełnie nijakiej, do nerwowej wybijanki z pola karnego, do błędów w rozegraniu i złych decyzji Zielińskiego i Frankowskiego. Dopiero po godzinie Izraelczycy oddali pierwszy strzał na bramkę Wojciecha Szczęsnego, ale brak reakcji piłkarzy Brzęczka tylko zachęcił ich do odważniejszej gry i kolejnych uderzeń. Aż w 88. minucie, jedno z nich skończyło się golem Munisa Dabbura. I znów Polacy nie dali swoim występem prawa do pełnej satysfakcji.

W meczu ze Słowenią z kadrą pożegna się Łukasz Piszczek. Będzie nam brakowało takiego pracusia:

Zobacz wideo

Może po przerwie wkradł się ten zły luz, którego obawialiśmy się jeszcze przed pierwszym gwizdkiem? Było prowadzenie, kilka okazji do jego podwyższenia, słabo grający rywal, pewny awans, drugi gol i świadomość, że za kilka minut wejdzie jeszcze Robert Lewandowski. Może zbyt wielu reprezentantów pomyślało w tym samym momencie, że ten mecz jest już wygrany i musi się tylko skończyć? Brakowało głodu strzelania kolejnych goli, który pokazali w środę Anglicy ładujący Czarnogórze bramkę za bramką - aż do siódmej. 

Tymczasem Polacy w drugiej połowie oddali piłkę Izraelczykom (mieli 60 proc. posiadania piłki), tylko cztery razy strzelali na ich bramkę, natomiast rywale na naszą aż 9. Dla porównania: w pierwszej połowie strzelali tylko piłkarze Brzęczka: 14 razy, z czego 7 celnie.

Polakom zabrakło skuteczności. Ile goli po pierwszej połowie miałby Lewandowski?

Wiemy już jak reprezentacja radzi sobie bez Roberta Lewandowskiego w meczu o punkty. Oby nigdy nie trzeba było z tych doświadczeń korzystać, bo z przeciwnikami lepszymi od Izraela - a na Euro będą tylko tacy - nie będzie to wyglądało tak dobrze. Ale nawet podczas meczu w Jerozolimie brak Lewandowskiego dał się we znaki. Wtedy, gdy zaczęła irytować nieskuteczność Polaków. Oddawali sporo strzałów, ale Zieliński trafiał w bramkarza lub stojące tuż przed bramką obrońcę, Szymański obok słupka, Frankowski też w bramkarza. Można się było zastanawiać, ile goli miałby "Lewy" po pierwszej połowie. Jego nieszczęście polegało na tym, że gdy po godzinie wszedł na boisko, Polska przestała stwarzać jakiekolwiek okazje. Niezwykle go to irytowało. Oberwał Frankowski, który podał nie w to miejsce pola karnego. Po akcji Lewandowski nerwowo machał rękami, obrazowo pokazując jakim torem piłka powinna dotrzeć pod jego nogi.

Akurat apetyt Lewandowskiego na kolejne gole jest nieustanny. W jedenastu kolejkach Bundesligi aż szesnaście razy trafił do siatki. Strzelał gola w każdym z ostatnich trzech meczów. I w Jerozolimie wyraźnie chciał tę serię podtrzymać. W ostatniej akcji, gdy zwycięstwo było już pewne, zagrał nieco pod siebie: bramkarz odbił jego pierwszy strzał, a on przed dobitką nawet nie rozejrzał się na boki, by poszukać lepiej ustawionego kolegi. Widział tylko bramkę. Przygotował sobie pozycję do strzału, ale zabrakło mu kilku centymetrów, by trafić w bramkę.

Brzęczka chwalimy za gole po stałych fragmentach. Ale jego zmiany utrudniły grę

Jerzy Brzęczek często na konferencjach prasowych mówił o Zahavim. Że inteligentny, że trzeba uważać na jego uderzenia z dystansu, że to kluczowy dla Izraela piłkarz. I pewnie piłkarzom powtarzał to jeszcze częściej. Podziałało. Najlepszy strzelec tych kwalifikacji (11 goli, tyle co Harry Kane) w meczu z Polską zaistniał tylko przez moment. Środkowi obrońcy, Krychowiak i Bielik odpowiednio go sobie przekazywali. Zawsze ktoś był blisko niego i skutecznie utrudniał grę. Przy tym jednym strzale czujny był też Wojciech Szczęsny. Z podobnymi uderzeniami Zahaviego nie poradzili sobie bramkarze Słowenii i Austrii.

Selekcjonera można też pochwalić za stałe fragmenty gry. Przede wszystkim ten pierwszy bramkowy rzut rożny wyglądał na zaplanowany: wycofał się Bednarek, po drodze minął się z Piątkiem i oddał strzał. Miał pecha, bo trafił w izraelskiego obrońcę, ale - to już zaplanowane nie było – piłka trafiła pod nogi Krychowiaka, który zdobył pierwszą bramkę. Również drugi gol padł po rzucie rożnym. Tutaj trudniej było doszukać się schematu, ale docenić należy, że odbitą od słupka piłkę, dobić mogło dwóch Polaków: Glik oraz Piątek. I dobrze, że gola ostatecznie strzelił napastnik Milanu. - Jemu przyda się bardziej - przyznał po meczu sam Glik na antenie „Polsatu Sport”.

Można natomiast zauważyć, że wraz z kolejnymi zmianami Polacy grali coraz gorzej. Jakby następowały za szybko i wprowadzały za dużo zamieszania. Selekcjoner tłumaczył, że dostosowywał ustawienie do formacji Izraela, a oni po przerwie odeszli od gry trójką obrońców. Wszedł Lewandowski, ale dwójką napastników graliśmy tylko siedem minut – za krótko, żeby cokolwiek przetestować. W 70. minucie za Krzysztofa Piątka wszedł Mateusz Klich, kwadrans później Dominik Furman i za każdym razem swoją pozycję musiał zmieniać Zieliński. Może to po części tłumaczyć jego sporo irytujących błędów w końcówce meczu. Inna sprawa, że „zgasł” już po wejściu Lewandowskiego. Jakby został zdominowany, jakby poczuł, że jego okres panowania na boisku dobiegł końca. Że jeżeli będzie jeszcze jeden rzut wolny pośredni z pola karnego to nie on go wykona. Problem Zielińskiego leży bowiem w psychice, co sam selekcjoner potwierdza. Dopóki czuł, że musi brać odpowiedzialność, brał ją: uderzał sprzed szesnastki, rozgrywał, szukał otwierających podań. Lewandowski go przyblokował. Ale to nie problem Lewandowskiego, a Zielińskiego właśnie.   

Więcej o:
Copyright © Agora SA