Tylu problemów Brzęczek jeszcze nie miał. Teoretycznie najłatwiejsze zgrupowanie może okazać się najgorszym, bo selekcjoner oblewa najważniejszy egzamin

W poniedziałek w Warszawie zbiera się kadra Jerzego Brzęczka. Kadra z najlepszym strzelcem najlepszego niemieckiego klubu. Z bramkarzem, który w karierze posadził już na ławce najlepszego golkipera świata. Z pomocnikiem, który przez rosyjskich kibiców nazywany jest "Bogiem". Zebrała się jednak też kadra poraniona, porozrywana konfliktami, niedomówieniami i językowymi lapsusami szkoleniowca. Przed reprezentacją Polski teoretycznie najłatwiejsze zgrupowanie eliminacji. Praktycznie okazać się może jednak najgorsze.

- "Jakoś to będzie" u nas nie funkcjonuje. Wcześniej myśleliśmy "jakoś się układa, wygrywamy mimo tej nieidealnej gry", a teraz przyszedł jeden mecz i zimny prysznic. Wszystko zależy od nas, ale to chyba czas na analizę tego, co robimy źle. Piłka nożna jest z jednej strony prosta grą, ale z drugiej bardzo trudną, jeśli chodzi o rozgrywanie taktyczne. Jeśli brakuje ci umiejętności piłkarskich, musisz podejść do tego w inny sposób. Dostaliśmy nauczkę, że niezależnie od tego, co ktoś mówi, my musimy pokazać swoje na boisku – mówił Robert Lewandowski po wrześniowych, nieudanych meczach reprezentacji (porażka ze Słowenią i remis z Austrią).

Zobacz wideo

Kapitan wyraził w ten sposób niezadowolenie z gry drużyny, za którą bierze odpowiedzialność. Bardzo wymowne jest to, że zrobił to publicznie, bo przecież wiadomo, że zanim piłkarz wychodzi z niezadowoleniem do kamer, najpierw tym niezadowoleniem dzieli się z szatnią. Ale ono już musiało być w drużynie kilka tygodni temu naprawdę bardzo duże, skoro Lewandowski podzielił się nim z dziennikarzami. Frustracja i bezradność też zresztą musiała być w drużynie duża, bo Lewandowski nie był jedynym piłkarzem, który – bezpośrednio lub nie – dał opinii publicznej do zrozumienia, że w najważniejszej drużynie kraju coś się zaczęło psuć.

„Dom jest tam, gdzie czujesz się doceniany"

- Dom jest tam, gdzie czujesz się kochany i doceniany. Wspaniale być tu z powrotem! – takimi słowami Wojciech Szczęsny skomentował wrześniowy powrót ze zgrupowania kadry do Juventusu. Radości podstawowego bramkarza jednego z najlepszych klubów świata nie można się dziwić, bo w zespole mistrzów Włoch ma niepodważalne miejsce w składzie. W przeciwieństwie do reprezentacji, w której – niezależnie od wyczynów klubowych – miejsca pewnego nie ma. Bo selekcjoner zdecydował, że raz będzie grał on, a raz Łukasz Fabiański. Jemu umiejętności oczywiście też nie można odmówić, ale jednak nie może być przypadkiem, że Szczęsny w Romie posadził na ławce jednego z najlepszych bramkarzy świata [Alissona], a w Juventusie został następcą jednego z najlepszych w historii [Gianluigiego Buffona], podczas gdy Fabiański wylądował w West Hamie, angielskim średniaku, do którego trafił z walijskiego średniaka, Swansea. Ale Brzęczek nie chciał stawiać wyraźnie na jednego z nich, zamiast tego nimi rotując i wyznaczając "jedynkę" na konkretne półrocza. Gdyby nie to, że Fabiański ostatnio nabawił się kontuzji, wyszłoby z tego, że Szczęsny rok skończyłby z dwoma rozegranymi meczami w kadrze.

Niezrozumiałe są także wybory dotyczące lewej obrony i konsekwencja tam, gdzie jej w takiej formie być nie powinno, a brak w miejscu, gdzie powinna być. Ciągłość wyborów selekcjonera widzimy bowiem na lewej stronie, gdzie z uporem stawia na Bartosza Bereszyńskiego, nominalnego prawego obrońcę. Tam nie czuje się on jednak dobrze. I wniosek ten nie bierze się zresztą tylko z obserwacji gry, ale z samych słów piłkarza. - To ciężka sytuacja, bo nie jest to moja nominalna pozycja. Najlepiej czuję się na prawej stronie. Nie ma co ukrywać. Doskonale wszyscy widzą, że brakuje automatyzmów na lewej - przyznał gracz Sampdorii po wrześniowym meczu z Austrią. - To nawet nie jest problem lewej nogi, tylko głowy. Tego, jak ustawiam swoje ciało, jak przyjmuję piłkę. Podświadomie szukam prawej nogi, a to jest łatwe do rozszyfrowania dla przeciwników. To kwestia automatyzmów, a w klubie nie mam szans na ich wytrenowanie. Terminarz jest napięty, nie mogę pójść do trenera i powiedzieć: "Chciałbym trenować na lewej obronie, bo tak gram w kadrze" - dodał.

Podczas gdy Brzęczek usilnie stara się zrobić lewego obrońcę z zawodnika, któremu gra po lewej stronie nie pasuje, mecze kadry z ławki rezerwowych ogląda nominalny lewy obrońca – Maciej Rybus. Piłkarz Lokomotiwu, uczestnika Ligi Mistrzów, dysponujący dobrze ułożoną lewą nogą, na grę w kadrze nie może liczyć. I to się prawdopodobnie nie zmieni. Bo nie dość, że selekcjoner już wcześniej nie miał do niego zaufania, to relacje obydwu panów miesiąc temu jeszcze się pogorszyły, gdy zawodnik zaspał na śniadanie między meczami ze Słowenią i Austrią. Został za to ukarany finansowo.

Lapsusy selekcjonera

Słowa zawodników to jedno, wypowiedzi trenera drugie. Te bywają bowiem tak mocne,  że momentami trudno w nie uwierzyć. Jak w tą o Piotrze Zielińskim, który po wrześniowych meczach znowu został kozłem ofiarnym. Jak pokazały analizy – znowu niesłusznie. Ale jak tym kozłem Zieliński ma nie być, skoro selekcjoner po meczu mówi, że jednemu z najlepiej wyszkolonych polskich piłkarzy musi "przeskoczyć coś w głowie".

W głowie przeskakiwać nic nie musi za to Grosickiemu, bo on gra "zaledwie" w Championship. I nieważne jest to, że imponuje tam formą, strzela gola za golem i ciągnie grę Hull City. Gra na zapleczu ligi angielskiej, więc nie może się równać z Austriakami, których większość gra w dwóch pierwszych ligach niemieckich. Tak bezpośrednio co prawda nikt nie powiedział, ale jak inaczej można odebrać te słowa selekcjonera: "Dzisiaj kończyliśmy mecz z trzema zawodnikami z Championship, czyli 2. ligi angielskiej. Austria ma 18 zawodników z Bundesligi. Apeluję o rozsądne ocenianie naszego potencjału".

Oczywiście, słowa trenera kadry można potraktować z przymrużeniem oka, można je nazywać "językowymi lapsusami", jak w rozmowie z "Przeglądem Sportowym" zrobił to Zbigniew Boniek. Ale atmosfery one nie poprawiają.

Brzęczek gasi swoje pożary

W tym wszystkim nie chodzi już więc tylko o słabe wyniki w ostatnich meczach. Nie chodzi też o brak stylu we wszystkich spotkaniach oprócz tego z Izraelem (4:0). Chodzi przede wszystkim o to, że Brzęczek oblał, albo na razie oblewa egzamin z zarządzania ludźmi. Czyli dla trenera jeden z najważniejszych. W przeciwnym wypadku nikt po dwóch słabszych meczach, przy ciągłym prowadzeniu w grupie eliminacji, nie domagałby się zmiany selekcjonera. A jednak są takie głosy. Tej zmiany, przynajmniej na razie jednak nie będzie. A skoro nie będzie, to trzeba zacząć gasić pożary. I Brzęczek doskonale zdaje sobie z tego sprawię, bo przed październikowym zgrupowaniem zrobił wycieczkę objazdową po Europie. Był w Moskwie, gdzie rozmawiał z Grzegorzem Krychowiakiem i wspomnianym wcześniej Rybusem. Był też w Turynie, gdzie widział się ze Szczęsnym. O Neapol także zahaczył, więc z Zielińskim pewne kwestie też sobie wyjaśnił.

Mecze z Łotwą na wyjeździe i Macedonią Płn. u siebie, pod względem sportowym teoretycznie łatwe, dla polskiej reprezentacji mogą się okazać niezwykle wymagające. Najbliższy tydzień w jakiś sposób może być dla tej drużyny przełomowy. Na razie jednak nie wiadomo, czy w pozytywnym sensie.

Mecz z Łotwą 10 października o 20:45 w Rydze. Trzy dni później kadra Brzęczka podejmie na Stadionie Narodowym Macedonię Północną. Ten mecz również rozpocznie się o 20:45. Relacje z obu spotkań będzie można śledzić na Sport.pl.

Więcej o:
Copyright © Agora SA