Szczęsny o meczu z Krychowiakiem w Lidze Mistrzów: To będzie najważniejszy mecz w roku
Wojciech Szczęsny: Nie.
- Nie bawię się w takie rzeczy. A dlaczego się nie bawię? Bo to nie ma sensu. Przyjeżdżam na kadrę gotowy do gry. Jeśli trener mnie wystawi, zagram najlepiej jak mogę. Jeśli wystawi Łukasza, też go będę wspierał najlepiej jak potrafię. Zresztą, często się zdarza, że nawet jak selekcjoner podejmie decyzję, potem i tak los wybiera za niego. Następuje zmiana albo z powodu problemów w klubie, albo po słabszym meczu, albo z powodu kontuzji. I nie miejcie nadziei, że to się wkrótce zmieni. My też nie mamy. Z Łukaszem Fabiańskim jesteśmy już przyzwyczajeni, że przyjeżdżamy na kadrę i nie wiemy, kto będzie grał. Szczerze mówiąc, byłoby nawet dziwnie, gdyby się to teraz zmieniło.
- Jesteśmy liderem, wygraliśmy wszystkie cztery mecze, nie straciliśmy gola, więc to naturalna rola. Teraz sztuką jest to, by utrzymać powtarzalność z wiosny. By po spotkaniach w Lublanie oraz Warszawie znaleźć się na ostatniej prostej do Euro 2020.
- Nie. Zostało sześć meczów. I choć po czterech mamy komplet punktów, ich zdobywanie w tej grupie wcale nie jest łatwe. Żeby awansować, trzeba się jeszcze solidnie napracować i nabiegać. Ale nastroje są pozytywne, bo kiedy mają takie być, jak nie teraz? Jesteśmy bliżej awansu niż dalej. Mamy 12 punktów, do kwalifikacji potrzeba pewnie 20. Wrześniowe mecze mogą wiele wyjaśnić - liczę na pozytywne wyniki.
- Nigdy nie wychodzę na boisko z nadzieją na remis. Ale w momencie, kiedy mamy pięć punktów przewagi nad drugim zespołem [Izrael], remis to pozytywny wynik. Reprezentacja jest w dobrym momencie, bo wygrywa. Zmieniły się rezultaty, a wraz z nią postrzeganie i odbiór drużyny.
- Historia występów na ostatnich wielkich turniejach, oprócz tego we Francji trzy lata temu, nauczyła nas pokory. Bo im więcej w nas było nadziei, tym później był większy zawód. Co nie zmienia faktu, że awans na wielkie turnieje to jest to, czego od nas absolutnie trzeba wymagać. Nie powinniśmy ich hucznie świętować, robić nie wiadomo jakiej imprezy. A już szczególnie w wypadku Euro, do którego dostać się łatwiej niż na mundial. Eliminacje jednak wciąż trwają, więc może nie mówmy o tym, co możemy zdziałać za rok. Najpierw awansujmy, a potem zróbmy wszystko, by było lepiej niż w Rosji.
- Jesień 2018 roku najłatwiej wytłumaczyć kacem po nieudanych MŚ. Każdy z nas, na różnym poziomie, przeżył porażkę. Odpadnięcie po fazie grupowej. Dla wielu, a tak naprawdę dla nas wszystkich była to najważniejsza impreza w życiu. Dlatego bolało bardzo. Długo czuliśmy wielki zawód i rozczarowanie, że się nie udało. A to nie pomaga w osiąganiu pozytywnych wyników. Do tego doszła zmiana trenera, a co za tym idzie zmiana stylu, taktyki. No i ten brak entuzjazmu. Ale na szczęście motywacja już wróciła. Pojawił się nowy cel. Okres bez zwycięstw trwał za długo, więc mam nadzieję, że czas, kiedy wygrywamy, też będzie trwał za długo. Wygrywanie się nigdy nie nudzi.
- Tak. Eliminacje zaczęliśmy od ciężko wywalczonej wygranej w Wiedniu - z trudnym, bezpośrednim rywalem do awansu. Tamte punkty dodały naszemu zespołowi życia. Dziś jesteśmy w dobrej sytuacji i liczę, że jeszcze ją poprawimy.
- Trochę obawiam się rozprężenia, ale jako lider musimy się z tym mierzyć. Takie obawy to jednak żadne obawy. Zdecydowanie lepsze są wiara i pewność siebie, które towarzyszą nam teraz, niż strach i niepokój, kiedy brakuje zwycięstw. Dlatego nie będę narzekał na sytuację, w której jesteśmy uważani za faworyta grupy i oczekuje się od nas samych zwycięstw. To przyjemna sytuacja.
- Znamy nazwiska rywali, są wysokiej klasy. A Słowenia, to teren, na którym zawsze się ciężko gra. Jadąc na Bałkany, nigdy nie jest łatwo. Jeśli w piątek chcemy wygrać, musimy to spotkanie wywalczyć i wybiegać. Innego wyjścia nie ma.
- Nie nazwałbym tego obsesją, tylko celem i marzeniem.
- Oszukiwałem go... Wiadomo: zawsze jest dreszczyk emocji, kiedy w Lidze Mistrzów grasz przeciwko rodakom. I to jeszcze przeciwko takiemu, którego tak bardzo nie lubisz, jak ja nie lubię Grześka [Szczęsny i Krychowiak to od lat dobrzy przyjaciele; znani z tego, że lubią sobie wzajemnie dogryzać - red.]. Będę bardzo motywował i mobilizował chłopaków z Juve, żeby potem nie było wstydu. Żebym nie musiał wysłuchiwać różnych rzeczy na zgrupowaniach kadry. Bo przegranej z Krychowiakiem chyba bym nie przeżył.
- Tak, ale w lidze rosyjskiej pomagają mu bramkarze, którzy puszczają jego strzały z 30 metrów. Sam puszczałem gorsze bramki, ale nigdy Grześkowi. Z Juventusem może być mu trudniej.
- Nie, to jest nasz cel. W każdym roku faworytów do wygrania jest siedmiu-ośmiu: trzech z Anglii, dwóch z Hiszpanii, jeden z Niemiec i jeden z Francji. Juve nie jest jedynym faworytem i brak triumfu w LM od kilkunastu lat nie oznacza w Turynie wielkiego dramatu.
- Nie, tym bardziej że jeden z nowych obrońców jest całkiem niezły, choć młody.
- Oceniając na podstawie treningów - zdecydowanie tak. Jeśli ktoś oglądał tylko wygrany przez nas 4:3 mecz z Napoli - już niekoniecznie. Ale jesteśmy spokojni, bo po de Ligcie widać, że poza wysokimi umiejętnościami piłkarskimi, imponuje dojrzałością. On dopiero skończył 20 lat, jeszcze nie mówi po włosku, ale już ma postawę oraz osobowość lidera. Bije od niego energia, ma niesamowity charakter i wielką przyszłość przed sobą.
- Normalka... Dobra, żartuję. Ostatnio powiedziałem w wywiadzie, że kiedy broniłem w Romie na ławce siedział Alisson, obecnie najlepszy bramkarz świata. A teraz w Juve, kiedy ja gram, zmiennikiem jest jeden z najwybitniejszych bramkarzy w historii. A więc konsekwencje tego są takie, że pewnie jestem najlepszy i na świecie, i w historii. A mówiąc już zupełnie poważnie: dla mnie dodatkowy rok uczenia się od Gigiego to niezwykłe doświadczenie. Cieszę się, że wrócił. Nasza relacja, kiedy był w Paryżu, bardzo się nie zmieniła. Byliśmy w stałym kontakcie. Też byłem jedną z pierwszych osób, która dowiedziała się o możliwości jego powrotu. Nie ukrywam, że bardzo się z tego powodu ucieszyłem. Zadzwoniono do mnie z klubu i zapytano, czy nie mam żadnego problemu z tym, że wraca Gigi. To też mi dało spokój. Świadomość, że skoro moje zdanie liczy się w tak ważnej sprawie, w Turynie traktują mnie bardzo poważnie.
A tak poza tym jest to po prostu dobry ruch dla Juventusu, ale i dla mnie. Możliwości trenowania z Gigim, rozmawiania, podpatrywania, dzielenia spostrzeżeniami. Tego nigdy i nigdzie nie da się kupić. Musiałbym być bardzo głupi, by z tego nie korzystać. Kiedy dwa lata temu przychodziłem do Juventusu, wiedziałem, że przez rok będę jego zmiennikiem. Nigdy nie byłem z tego powodu nieprzyjemny. Teraz on wrócił świadomy swojej roli. Jestem zachwycony jego powrotem.
- Bolało mnie pół roku. Najpierw plan był taki, że na operację pójdę po meczu z Izraelem. Po dość szybkim odpadnięciu z Ligi Mistrzów pojawił się pomysł, żeby wtedy przejść zabieg i wrócić na czerwcowe spotkania eliminacyjne. Uprzedził mnie jednak drugi bramkarz Juventusu, który doznał urazu. Ostatnie dwa tygodnie sezonu były dla mnie ogromnym obciążeniem - po każdym treningu kolano puchło do tego stopnia, że trenerzy nakazali operację natychmiast. Na szczęście nie odbiło się to na wynikach kadry - wygraliśmy bez straty gola. I Łukasz był zadowolony, i ja zdrowy. Słowem: wyszło dobrze. Oby tak dalej.