Dlaczego Polska nie miała szans z Hiszpanią? "To są podstawy"

- Przed meczem działało wszystko, nawet w radiu poleciało "Tokyo by night". Ale nawet jakbyśmy z Hiszpanią zagrali inaczej, wiele by to nie zmieniło. Szkoda. Też tak po ludzku, bo było widać, że w tej reprezentacji dzieje się coś fajnego - mówi Piotr Urban, koordynator szkolenia młodzieży w Legii Warszawa, który przez ostatnie pół roku współpracował jako analityk z reprezentacją Czesława Michniewicza, był z nią we Włoszech na mistrzostwach Europy.

Bartłomiej Kubiak: Na młodzieżowych mistrzostwach Europy w ostatnim meczu fazy grupowej, który wcale nie miał być dla nas ostatnim meczem, przegraliśmy 0:5 z Hiszpanią. Zaskoczyła cię ta porażka?

Piotr Urban: Myśląc logicznie - w ogóle. Doskonale wiedziałem, zresztą chyba jak każdy, że Hiszpania to po prostu lepsza drużyna. Mająca świetnych piłkarzy i dużo większy potencjał. Z drugiej strony człowiek jednak się trochę łudził. Przecież był z tym zespołem, widział go z bliska. Chłonął dobrą atmosferę i z każdym dniem przesiąkał nią coraz bardziej. A po dwóch pierwszych meczach - zwycięstwach z Belgią i Włochami - to już w ogóle zapanowała euforia. Włączyło się myślenie sercem.

I szybko wyłączyło, bo w trzecim meczu wyraźnie przegrało z rozumem.

- No szybko, trochę szkoda. Ale nie ma co się okłamywać: różnica była duża, momentami nawet bardzo duża. A Hiszpanie wcale nie robili nic nadzwyczajnego, bo z ich strony nie były to żadne wyrafinowane akcje czy wyćwiczone schematy. Zyskiwali przewagę poprzez proste elementy: dobre przyjęcie, dokładne podanie, grę jeden na jednego, ruch bez piłki.

Dlaczego oni to potrafią, a my nie?

- Oj, moglibyśmy o tym rozmawiać godzinami, a i tak pewnie nie wyczerpalibyśmy tematu. W Hiszpanii wszystko zaczyna się od podejścia. Przede wszystkim do szkolenia trenerów. Tam idea jest taka, by jak najwięcej z nich miało UEFA Pro. To nie znaczy, że od razu każdy trener z tą licencją jest dobry albo że każdy kurs prowadzony jest tak samo, trzyma poziom. Ten powszechny dostęp do edukacji sprawia jednak, że jeśli ktoś jest słaby to wypada. I to szybko, bo na jego miejsce od razu znajdzie się dziesięciu innych, lepszych. Jest w kim wybierać, bo rocznie przybywa około 40 nowych trenerów z UEFA Pro. W każdym regionie, a regionów jest 19. Jak to przemnożymy to nie wiem, czy w Polsce w ogóle znajdziemy tylu z UEFA Pro. Takie podejście tam to podstawa, ale jest też wiele innych aspektów. Poczynając od całego modelu szkolenia, który w Hiszpanii bazuje na tym, by jak najwięcej zajęć było z piłką przy nodze. Taktyka czy ćwiczenia analityczne ograniczone są do minimum. Liczy się przede wszystkim piłka, która jest obecna niemal w każdym ćwiczeniu. Jako przykład weźmy też prostą grę na utrzymanie. W przeciwieństwie do Polski nikt w Hiszpanii nie patrzy w pierwszej kolejności na to, czy są bramki, czy ich nie ma. To jedynie dodatek do gry. Najważniejsze jest to, co dzieje się na boisku: przyjęcie, podanie, czasem drybling, utrzymanie się przy piłce, a oprócz tego przegląd pola - obserwacja swoich kolegów, ale też przeciwników - szukanie linii podania, ruch bez piłki. To są podstawy. Proste elementy, które później mają przełożenie na grę. Też dlatego, że są powtarzane wszędzie, przez wszystkich. Było tak przez wiele lat w Osasunie, ale jak w tym roku pojechałem na staż do Realu, zobaczyłem, że robią to samo. Przebieg zajęć był podobny. Różniła się tylko otoczka, czyli baza treningowa, która w Madrycie była po prostu większa i bardziej okazała. Na boisku, w metodyce pracy, wielkiej różnicy już nie widziałem. Widzę ją dopiero w porównaniu z Polską, gdzie trenerzy nawet w trakcie tak prostych ćwiczeń jak gra na utrzymanie lubią przekombinować - wtrącają się, krzyczą, instruują piłkarzy, gdzie mają zagrać. Taki zawodnik zamiast na boisku myśleć o piłce, zaczyna myśleć o zasadach wymyślonych przez trenera. Nie dość, że jest skołowany, to jeszcze zabijana jest w nim kreatywność. To jest droga donikąd.

Na jakim etapie szkolenia tracimy najwięcej?

- Do 11, 12 lat wyglądamy podobnie. Problemy zaczynają się później - w wieku 14, 15 lat. Szczególnie w tych mniejszych klubach, gdzie nie zawsze są wykształceni trenerzy. Zdarza się, że ich wychowankowie trafiają później do Legii. I choć mają potencjał, to braki w wyszkoleniu są tak duże, że musimy z nimi startować z innego pułapu niż powinniśmy.

To nasz największy problem?

- Nie wiem, czy największy. Na pewno dużym jest też napinka trenerów na wynik. Nie mówi się o tym zbyt wiele, ale niestety tak jest. Tutaj skala problemu rośnie z wiekiem, czyli im starsza grupa, tym większa napinka. W Hiszpanii tego nie ma, panuje dużo większy luz. Trenerzy w trakcie meczów nie rzucają wielu komend, a już na pewno nie powstrzymują piłkarzy od ryzykownej gry. W Polsce niestety robi się to nagminnie, bo dla wielu trenerów ważniejsze od rozwoju zawodnika jest wypromowanie samego siebie. Właśnie poprzez grę na wynik czy potrzebę ciągłej kontroli, czego już zupełnie nie rozumiem, bo przecież w piłce najfajniejsze rzeczy dzieją się wtedy, kiedy właśnie tej kontroli nie masz. Kiedy to piłkarz sam na boisku podejmuje decyzje - kreuje, improwizuje, szuka różnych sposobów, by przechytrzyć rywala.

Zwycięstwa w dwóch pierwszych meczach na Euro zakrzywiają naszą rzeczywistość?

- Nie tyle zakrzywiają, ile zadziwiają. Przede wszystkim tym, że mając sześć punktów po dwóch meczach - tyle samo co Hiszpanie i Włosi - nie zajęliśmy w grupie nawet drugiego miejsca. Szkoda. Też tak po ludzku, bo było widać, że w tej reprezentacji dzieje się coś fajnego.

To znaczy?

- Piłkarze wytworzyli między sobą dobrą atmosferę. Trzymali się razem, ale jak trzeba było coś powiedzieć, mówili to wprost. Trener trzymał ich krótko, ale miał z nimi dobry kontakt, darzyli go dużym szacunkiem. Sztab też wyglądał na idealnie dobrany, dogadywał się ze sobą świetnie. Tam naprawdę wszystko działało. Wyniki też się zgadzały. Najpierw 3:2 z Belgią, potem 1:0 z Włochami, którzy byli od nas lepsi, ale trener dobrał świetną taktykę. Po tym meczu wydawało się, że cały świat nam sprzyja. Że wyjazd na igrzyska tej grupie jest po prostu pisany. Mam nadzieję, że trener się nie obrazi jak to powiem, ale była nawet taka sytuacja: siedzimy ze sztabem w pokoju - pracujemy przed Hiszpanią - w tle leci jakieś radio, a tam nagle - ni z tego, ni z owego - słyszymy piosenkę „Tokyo by night”. Każdy po cichu liczył, że wszystko zmierza właśnie w tym kierunku.

Z Hiszpanami można było zagrać inaczej?

- Myślę, że wiele by to nie zmieniło. Z analizy poprzednich spotkań jasno wynikało, że największe problemy mają właśnie z drużynami, które są cofnięte, nastawione na defensywę. Nawet jeśli ktoś próbował podchodzić do nich wyżej, to i tak nic w ten sposób nie zyskiwał. U Hiszpanów poziom wyszkolenia jest na tyle wysoki, że radzili sobie nawet z bardzo agresywnym pressingiem. Poza tym to był trzeci mecz, więc organizm też już to odczuwał. A po Hiszpanach było widać - w porównaniu do dwóch poprzednich meczów - że wyszli na boisko zdeterminowani. Wiedzieli, że muszą z nami wygrać wysoko i od razu zabrali się do roboty.

Byłeś z kadrą Michniewicza przez cały turniej we Włoszech?

- Tak, od początku. Nasza współpraca rozpoczęła się jednak wcześniej - w grudniu. To wtedy trener zapytał mnie, czy nie zająłbym się analizą rywala. Już wtedy zacząłem oglądać mecze Hiszpanów na wideo, a ostatnie dwa w eliminacjach - z Austrią i Rumunią - widziałem na żywo.

Kto się wyróżniał w eliminacjach?

- Piłkarzami, którzy prowadzili tę reprezentację przez eliminacje byli Carlos Soler, Mikel Oyarzabal, Borja Mayoral. Na mistrzostwach jednak nie zachwycali. Zresztą nie tylko oni, bo przed meczem z Polską trener na ławce posadził aż pięciu zawodników. Wystawił skład bez typowego napastnika, co nie zdarzyło mu się przez całe eliminacje. Szansę dostał np. Marc Roca, dla którego były to pierwsze minuty na Euro. Ale można sobie teraz tak wymieniać, dalej analizować, ale obojętnie o kim byśmy nie mówili, to i tak wszystko sprowadzi się do tego, że byli po prostu za dobrzy.

Więcej o:
Copyright © Agora SA