Michniewicz, murowanie, monolit. Włosi zostali rozłożeni na czynniki pierwsze

Trener reprezentacji U-21 przedstawia: "Jak zamurować i nie zwariować". Jego piłkarze działali tak, jakby byli częścią dobrze naoliwionej maszyny, w której każdy zna swoje miejsce, a obowiązki są wymienne. Polska wygrała z Italią 1:0.

Jeden za wszystkich

W drużynie Czesława Michniewicza przestrzegany jest kodeks. Najwyżej w hierarchii cenione są odpowiedzialność, współpraca i wiara we wspólny cel. Każda cnota wybija się na pierwszy plan w strategii, którą wdrożył szkoleniowiec. Takim swoistym punktem wyjścia, planem-bazą, są dwie linie, które mieszają się w zależności od fazy gry. Od nich się wszystko zaczyna, one stanowią strukturę zespołu.

Zobacz wideo

Z założenia można przyjąć, że trener zorganizował swoją drużynę w cztero i pięcioosobowe bloki z lekko odsuniętym od nich napastnikiem. „Z założenia”, bo w toku akcji dochodziło do ciągłych przesunięć. Warto jednak podkreślić, że ruch między liniami nie jest wyuczonym, powielanym bez zastanowienia automatyzmem. Chociaż u jego podstaw leży konkretny mechanizm – który wynika z podziału obowiązków – to zawodnicy są na tyle świadomi taktyki, że sami doskonale wiedzą, kiedy trzeba wystartować do przodu, a kiedy lepszym rozwiązaniem będzie zagęszczenie tyłów. To wszystko wynika z odpowiedzialności i za siebie, i za kolegę z ekipy. W kadrze U-21 nie ma miejsca na egoizm. Jeżeli trzeba odciąć akurat ten jeden konkretny sektor, to nikt nie czeka aż ktoś zrobi to za niego. Jednocześnie jest świadomy, że każdy doskok, każda próba wypchnięcia przeciwnika może go bardzo dużo kosztować, bo po chwili będzie musiał wrócić na swoją „wyjściową” pozycję.

Ale nikomu to nie przeszkadza. Wszyscy wiedzą, że za każdy moment zawahania może przyjść im zapłacić najwyższą cenę. Dlatego reagują natychmiast, praktycznie bez zastanowienia. I chociaż po ostatnim gwizdku sędziego, brzmi to niezwykle prosto, to w rzeczywistości stanowi arcytrudne zadanie. Wszyscy bez wyjątku muszą wierzyć, że ta strategia jest jedyną słuszną i przyjmować ją bez mrugnięcia. Gdyby ktokolwiek zaczął ją kwestionować, np. choćby jeden piłkarz ze środka pola zaniedbałby swoje zadania, a gracze ustawieni na bokach nie wspieraliby obrońców, to już nie byłoby mowy o takim monolicie.

Już przeciwko Belgom (zwycięstwo 3:2), biało-czerwoni byli świadomi swoich wad oraz ograniczeń wynikających ze słabszego wyszkolenia technicznego. I tym bardziej w spotkaniu z Włochami nie mogli sobie pozwolić na najmniejszy błąd – na sytuacje 1v1 w bocznym sektorze czy na pozostawienie Rolando Mandragorze, choć trochę wolnego miejsca w okolicach pola karnego. A to i tak się zdarzało. Tylko że jeśli jeden zawodnik sobie nie poradził, to dosłownie w tej chwili był przesyłany sygnał do pozostałych graczy, że trzeba się jeszcze bardziej zmobilizować.

Oblężenie warowni

Warto poświęcić chwilę Italii, bo jej strategia dobitnie podkreśla wyzwania, przed którymi stanął zespół trenera Czesława Michniewicza. Piłkarze Luigiego Di Biagio zaliczyli kilka faz gry, próbując znaleźć wytrych do zwartej struktury rywali. Na samym początku spotkania wyraźnie rzucało się w oczy, że mają dużo miejsca w środkowej strefie, bowiem Polacy ustawiali się dość głęboko na własnej połowie. Rolando Mandragora stosunkowo często schodził do rozegrania, rozrzucając piłki na boki, starając się w ten bezpośredni sposób zyskać przewagę na flankach i rozciągnąć ustawienie przeciwnika.

Biało-czerwoni byli gotowi na taką ewentualność. Nawet jeżeli boczni obrońcy (Karol Fila i Kamil Pestka) ustawiali się wąsko, schodząc na „piątkę” z tyłu, to mieli zapewnione wsparcie (odpowiednio Filipa Jagiełły i Sebastiana Szymańskiego). Polacy woleli nie ryzykować nawet w sytuacjach 2v2 (np. w starciach z duetem Lorenzo Pellegrini-Federico Chiesa), biorąc pod uwagę indywidualne umiejętności Włochów, dlatego często jeden gracz ze środka pola odrywał się do boku, znacznie ograniczając przestrzeń do gry.

Problem pojawiał się, gdy zamiast czytelnego rozciągnięcia akcji na flankę, Azzurri konstruowali swój atak pozycyjny od tyłu i przyspieszali grę w okolicach 25.-35. metra. Wówczas biało-czerwoni napotykali znacznie większe problemy z odpowiednio sprawnym odcięciem poszczególnych sektorów. Nie nadążali z powrotami na swoje „wyjściowe” pozycje. Dość dobrze obrazują to fragmenty, gdy po zapewnieniu wsparcia na skrzydle nie byli w stanie tak szybko uzupełnić centralnej części drugiej linii, przez co robiło się znacznie więcej miejsca w tamtej strefie. Z powodzeniem wykorzystywali je Włosi – m.in. Federico Chiesa zyskiwał przestrzeń do gry, a Rolando Mandragora zostawał bez krycia na granicy pola karnego. Jednocześnie warto zaznaczyć, że po przeniesieniu akcji do środka, na 20.-25. metr, gospodarze turnieju dość często jeszcze starali się rozciągać grę na boki, gdzie Polacy zostawali w sytuacjach 1v1. Widać to na przykładzie Filipa Jagiełły i Sebastiana Szymańskiego, którzy żeby skutecznie powstrzymać rywali, musieliby być w dwóch miejscach jednocześnie – i murować drugą linię, i wspierać bocznych obrońców. Jako że nie dysponują takimi nadprzyrodzonymi siłami (chociaż czasami można było odnieść inne wrażenie), to w pojedynkach zwykle górą byli Azzurri.

W drugiej połowie piłkarze Luigiego Di Biagio przyjęli trochę inną strategię. Zanim przerzucili piłkę w okolice linii bocznej, wymieniali 3-4 podania wszerz na 25. metrze przed bramką Kamila Grabary. W tym czasie Polacy nieustannie zamieniali się miejscami. Krystian Bielik wypychał zawodnika, który akurat był przy piłce, a wtedy Kamil Dziczek zajmował jego miejsce. Tymczasem Filip Jagiełło operował na linii skrzydło-środek. Włosi testowali, jak długo w ciągłym biegu i bez utraty koncentracji są w stanie wytrzymać biało-czerwoni.

Dwa typy murowania

Okazało się, że do końca starcia. Oczywiście nie obeszło się bez mniejszych lub większych przestojów, które skutkowały mocnymi uderzeniami Włochów, ale wówczas zawsze na posterunku meldował się polski bramkarz. I niekoniecznie wynikały one z dekoncentracji, a po prostu własnych ograniczeń. Warto jeszcze na chwilę zatrzymać się przy tej aktywnej postawie Polaków w fazie murowania dostępu do własnej bramki. Bo murowanie w wykonaniu kadrowiczów U-21, a to, które próbuje wprowadzić Jerzy Brzęczek, to dwie różne strategie.

W zespole Czesława Michniewicza doskonale wiadomo z czego wynika taka gra i co można w ten sposób osiągnąć. Zawodnicy cały czas się przesuwają, ciągle korygują swoje pozycje i – przede wszystkim – starają się wycisnąć maksimum z nielicznych kontrataków. Wystarczy wrócić do końcówki spotkania, kiedy biało-czerwonym udawało się przenieść pod pole karne Italii, przytrzymać piłkę na tyle, na ile się dało i po chwili wrócić do swojej „firmowej” koncepcji. Bardzo ważną rolę odgrywał w tym elemencie Adam Buksa (zmienił Dawida Kownackiego w 76. minucie), który świetnie zastawiał się z piłką.

Najbardziej imponujące w ich grze było właśnie to połączenie konsekwentnego ustawienie niezależnie od fazy meczu z rozłożeniem przeciwnika na czynniki pierwsze. Włosi zostali do takiego stopnia rozpracowani przez sztab szkoleniowy, że można było odnieść wrażenie, iż biało-czerwoni są przygotowani na praktycznie każdą ewentualność. Dodatkowo cały czas twardo obstawali przy swojej koncepcji, trzymając koncentrację na wysokim poziomie. Polacy zamurowali, zwyciężyli i… nie zwariowali. Chociaż od tego ciągłego biegania mogli mieć zawroty głowy.

Więcej o:
Copyright © Agora SA