Krystian Bielik: Gdyby nie kontuzje, dziś miałbym co najmniej kilka występów w Arsenalu w Premier League

- Straciłem rok i pozycję w Arsenalu. Po powrocie z wypożyczenia do Birmingham byłem wysoko w klubowej hierarchii. To nie są puste przechwałki, widziałem jak mnie tam traktowali. Gdybym nie doznał kontuzji barku i poszedł na drugie z rzędu wypożyczenie do Championship, to dzisiaj miałbym na koncie co najmniej kilka występów w Arsenalu i grał, jeśli nie tam, to w innym klubie z Premier League - mówi nam młodzieżowy reprezentant Polski, Krystian Bielik.

Zawodnik Arsenalu, który ostatni rok spędził na wypożyczeniu w grającym w League One Charltonie, wraz z reprezentacją do lat 21 przygotowuje się do młodzieżowych mistrzostw Europy. Te rozpoczną się już w niedzielę. Drużyna Czesława Michniewicza w grupie trafiła na Belgię, Włochy oraz Hiszpanię.

Zobacz wideo

Konrad Ferszter: Cztery lata temu, gdy zaczynałeś pierwsze lato w Arsenalu, bardzo dobry sezon w League One w wieku 21 lat uznałbyś za sukces czy rozczarowanie?

Krystian Bielik: Na to pytanie nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Do Londynu trafiłem mając 17 lat. Oczywiście jechałem tam z wiarą, że mogę przebić się do pierwszego zespołu, ale gdybym zaczął w nim grać po roku, to byłbym jakimś złotym dzieckiem. Arsene Wenger mówił, że jeśli będę wystarczająco dobry, to wiek nie będzie przeszkodą na drodze do pierwszej drużyny. Jeśli nie, miałem iść na wypożyczenie do Championship. I tak też się stało, w styczniu 2017 roku trafiłem do Birmingham. To było bardzo udane pół roku. Po powrocie do Arsenalu usłyszałem od Wengera, że muszę iść dalej tą samą drogą, że potrzebuję jeszcze jednego wypożyczenia, by rozegrać cały sezon na wysokim poziomie. Po nim Francuz widział mnie w Arsenalu.

Miałem kilka propozycji od najlepszych klubów z Championship, jednak w międzyczasie, w trakcie meczu z Manchesterem City do lat 23, wypadł mi bark. Potrzebna była operacja, straciłem cztery miesiące. Po tym czasie kluby z Championship wciąż były zainteresowane, jednak chciały zobaczyć mnie w jednym-dwóch meczach, by ocenić moją formę. Po drugim występie poczułem lekki ból w kolanie, dostałem w Arsenalu trzy dni wolnego. Po powrocie wyszedłem na zajęcia z trenerem od przygotowania fizycznego. Zrobiliśmy bardzo dobrą rozgrzewkę, ale przy jednym sprincie naderwałem mięsień dwugłowy. To był cios poniżej pasa.

Rehabilitacja trwała cztery tygodnie, mocno naciskałem na fizjoterapeutów, bym wrócił na boisko jeszcze w zimowym okienku transferowym. Chciałem załapać się na wypożyczenie. I chociaż się udało, to pośpiech okazał się błędem. Zgłosiło się po mnie Walsall, gdzie po pięciu dniach znowu naderwałem mięsień dwugłowy. Tym razem poważniej, sezon skończył się dla mnie na czterech meczach w zespole do lat 23.

Nie mam prawa być zdziwiony, że rok temu nie chciał mnie żaden klub z wyższej półki. Chociaż nie byłem anonimowy na rynku, to musiałem wrócić na boisko i pokazać, że jestem zdrowy i w wysokiej formie. Wypożyczenie do Charltonu, na trzeci poziom w Anglii, było naturalnym ruchem.

W meczu z Manchesterem City, w którym wypadł ci bark, wcale nie musiałeś grać.

- To była tylko moja decyzja. W klubie wiedzieli, że prawdopodobnie odejdę na wypożyczenie do Championship i nie naciskali na mnie, ale chciałem grać, być w odpowiednim rytmie, więc nie miałem żadnych wątpliwości.

Już na początku meczu upadłem i poczułem ogromny ból. Mimo wszystko dokończyłem tamto spotkanie, nawet wziąłem udział w przepychance. Grał z nami wtedy Jack Wilshere i jak zobaczyłem, że ktoś go odpycha, to podbiegłem do miejsca zdarzenia i też, mając rozwalony bark, kogoś odepchnąłem. Nie sądziłem, że jest aż tak źle, działała adrenalina.

Dzień po meczu pojechaliśmy do kliniki, by zrobić badania. Okazało się, że bark mi wyskoczył i wrócił na swoje miejsce, ale doszło do odłamania jego kawałka. Lekarz powiedział, że daje 80 procent szans na to, że przy jakimkolwiek upadku bark znowu wyskoczy. Musieliśmy operować.

Kontuzje były tylko kwestią pecha?

- Barku tak, po prostu nieszczęśliwie upadłem.

A mięśnia dwugłowego?

- Nie mam pojęcia. Może trochę go zaniedbałem, troszcząc się o bark? Z drugiej strony nie było tak, że rehabilitowałem tylko bark, zapominając o mięśniach nóg. Cały tamten rok był strasznie pechowy. Dzisiaj każdą rozgrzewkę traktuję z maksymalną powagą, bo wiem, że muszę odpowiednio przygotować nogi do choćby najmniejszego wysiłku.

Widocznie człowiek musi najpierw coś stracić, by dojść do takich wniosków. Ja straciłem rok, straciłem pozycję w Arsenalu. Po powrocie z wypożyczenia do Birmingham byłem wysoko w klubowej hierarchii. To nie są puste przechwałki, widziałem jak mnie tam traktowali. Po roku leczenia ledwo zaś znaleźliśmy klub w League One. Na szczęście dyrektor sportowy Charltonu znał mnie i lubił i wiedział, że może mi zaufać.

Chwilę wcześniej miałem propozycję z Turcji, z Kasimpasy. Chociaż średnio mi się to podobało, byłem prawie spakowany do wyjazdu. Nie miałem innych ofert, najważniejsze było regularne granie w seniorach. W końcu dostałem telefon z Arsenalu, że kluby się nie dogadały i w związku z tym trener zespołu do lat 23 - Freddie Ljungberg - chce, bym sezon spędził u niego. Dla mnie taka opcja jednak nie istniała. Wiedziałem, że nie chcę już grać w zespole młodzieżowym.

Zrobiłem dwa kroki wstecz, ale się opłaciło. Mam za sobą bardzo dobry sezon, grałem praktycznie co tydzień, awansowaliśmy do Championship. I wreszcie byłem zdrowy. Poza jedną, małą kontuzją, która wykluczyła mnie na cztery tygodnie, wszystko było w porządku. Zagrałem łącznie w 35 meczach, o to chodziło.

Który moment roku bez gry był najtrudniejszy?

- O ile przy kontuzji barku było jeszcze w miarę okej, bo liczyłem na półroczne wypożyczenie, o tyle po naderwaniu mięśnia dwugłowego czułem się beznadziejnie. Tylko siłownia i rehabilitacja. Chciało mi się tym rzygać. Każdego ranka budziłem się z myślą, że przede mną kolejny dzień bez piłki. Kolejny dzień, w którym będę musiał wykonywać te same, monotonne ćwiczenia. Codziennie widywałem tych samych piłkarzy i piłkarki, którzy też się leczyli. To dobijało. Nie chciało mi się gadać z ludźmi, a już na pewno nie z dziennikarzami. Ci wydzwaniali do mnie i chcieli rozmawiać, a ja odpowiadałem, że przecież nie ma o czym.

Wokół siebie miałem jednak polskich przyjaciół z Londynu i kilku bliskich kumpli z Arsenalu. Spędzałem z nimi wolny czas, zapominałem o codziennej monotonii. Dzięki nim nie zamykałem się w domu, nie siedziałem do późna przed komputerem, bo i tak się zdarzało. Ale z drugiej strony co mogłem robić?

Miałem też ciągły kontakt z rodzicami i siostrą. Tata z jednej strony mocno podtrzymywał mnie na duchu, ale z drugiej strony wiedziałem, że jest smutny, że nie może oglądać mnie w akcji. Ostatecznie udało mi się nakręcić tylko na pełny powrót do zdrowia. Wyczekiwałem też wakacji, by wrócić do domu, odpocząć i odpowiednio przygotować się do kolejnego sezonu.

Nie miałeś wątpliwości idąc do Charltonu?

- Na początku tak, ale przecież nie miałem innego wyjścia. Zaraz po podpisaniu umowy z Charltonem pomyślałem: "co ty narobiłeś, przecież to trzecia liga?", ale to była chwila. Po pierwszym treningu, rozmowie z trenerem i z chłopakami z szatni, wszystkie wątpliwości zostały rozwiane. Zostałem świetnie przyjęty, zacząłem grać.

Dziwię się ludziom, którzy wyśmiewają League One, gadają o niej głupoty. Na co dzień gram na dużym stadionie, na który przychodzi średnio po 20 tys. kibiców. Na poziom sportowy też nie można narzekać. O ile zespoły z dołu tabeli są słabsze od tych z polskiej ekstraklasy, o tyle te czołowe spokojnie walczyłyby o mistrzostwo. Zaraz po przenosinach do Charltonu spotkałem się z opiniami, że z niego już nie pójdę wyżej, a dzisiaj jest mną spore zainteresowanie, więc jak widać i w League One może się wybić.

Czego nauczyła cię League One i jak wytrzymałeś fizycznie jej trudy?

- Dobrze. Początek nie był łatwy, bo po roku przerwy granie w rytmie sobota-wtorek-sobota dawało o sobie znać, ale z czasem się do tego przyzwyczaiłem. Co wyniosłem z League One? Utwierdziłem się w przekonaniu, że gdybym nie doznał kontuzji barku i poszedł na drugie z rzędu wypożyczenie do Championship, to dzisiaj miałbym na koncie co najmniej kilka występów w Arsenalu i grał, jeśli nie tam, to w innym klubie z Premier League. Gwarantuję ci to. W tamtym momencie czułem się bardzo mocny.

Przez ostatni rok jeszcze dojrzałem. League One to trudna liga, w której by sobie poradzić, trzeba być naprawdę silnym. Doświadczyłem wielu świetnych chwil, wygraliśmy finał play-off na Wembley po golu w ostatniej minucie, co było niesamowitym przeżyciem. Zwłaszcza, że jeszcze wybrali mnie na zawodnika meczu. Pokonaliśmy Sunderland, który był faworytem. W awans wierzyliśmy chyba tylko my i nasi kibice.

W play-offach, jak i w całym sezonie, raz grałeś na środku obrony, a raz w roli defensywnego pomocnika. Gdzie czujesz się lepiej?

- Gdybym jutro miał wystąpić przeciwko Liverpoolowi na Anfield Road, to wolałbym zagrać na środku obrony. Czuję się bardziej komfortowo, gdy mam całe boisko przed sobą. Ale gra w środku pola też nie stanowi dla mnie problemu.

W jakiej roli bardziej widział cię Lee Bowyer?

- Więcej meczów zagrałem w roli defensywnego pomocnika. Zdania na mój temat są podzielone. Część ekspertów uważa, że jestem lepszy w obronie, inni że w środku pola.

Bowyer był boiskowym wariatem. Takim samym jest trenerem?

- Zdarzało mu się konkretnie wkurzyć. Zdarzały się mecze, w których graliśmy bardzo słabo, przez co trener walił pięścią w stół czy wyrzucał kosz na śmieci. Były chwile, w których w nim buzowało i musiał z siebie wyrzucić negatywne emocje. Poza tym uważam, że Bowyer to bardzo dobry trener. Ma wiedzę, charyzmę. Cenię w nim też to, że gdy miał do kogoś pretensje, to przychodził i mówił to prosto w twarz. Z drugiej strony był pierwszy do chwalenia, gdy któryś z nas na to zasłużył. Myślę, że może zrobić dużą karierę.

A co dalej z twoją karierą?

- W trakcie sezonu miałem spotkanie z ludźmi z Arsenalu, ale niczego konkretnego się na nim nie dowiedziałem. Gdyby dziś trenerem wciąż był Wenger, to z całą pewnością powiedziałbym, że wracam do Arsenalu, lecę na tournee i walczę o miejsce w pierwszym zespole.

Dziś nie wiem nic. Z trenerem Unai'em Emerym nie mam kontaktu, wiem że klub mocno się zmienił. Na pewno nie wrócę do Arsenalu, żeby grać w zespole młodzieżowym. Jeśli nie zaproponują mi realnej szansy na walkę o miejsce w pierwszej drużynie, to trzeba będzie usiąść i porozmawiać na temat mojej przyszłości.

Zwłaszcza, że do końca umowy z Arsenalem zostały ci dwa lata.

- To dziś nie jest aż tak ważne. Zobaczymy, co wydarzy się po mistrzostwach Europy.

Jeśli będziesz musiał iść na kolejne wypożyczenie, to priorytetem będzie pozostanie w Anglii?

- Czuję się w niej doskonale, Londyn to już jest mój dom, w innych miastach też nie miałem problemów. Muszę jednak brać pod uwagę inne możliwości, bo oferty mam nie tylko z Anglii. Jeśli na przykład będzie mnie chciał klub z Bundesligi, który będzie widział we mnie gracza pierwszej drużyny, to nie będę się zastanawiał. Przeprowadzki, nauka nowych języków i kultur są wpisane w życie piłkarza. Ja na pewno się ich nie boję.

Na razie przed tobą młodzieżowe mistrzostwa Europy. To dla ciebie szczególnie ważny turniej w kontekście tego, co wydarzyło się dwa lata temu, gdy Polska zdobyła punkt w trzech meczach, a ty skrytykowałeś poziom treningów i gry zespołu?

- Na pewno chcemy uzyskać lepszy rezultat. A co do tamtych słów, to nie były potrzebne. Jak już musiałem coś z siebie wyrzucić, to powinienem był zrobić to w szatni, przed drużyną i sztabem. Publicznie palnąłem głupotę i uważam, że był to największy błąd, jaki popełniłem w dotychczasowej karierze, za który słusznie spadła na mnie duża krytyka.

Zeszłoroczny baraż z Portugalią był dla mnie szansą, by na nowo ustabilizować swoją pozycję w młodzieżowej reprezentacji. Turnieju nie traktuję jednak jako możliwości udowodnienia czegokolwiek moim krytykom, jeśli jeszcze jacyś po tamtej sytuacji są. Nie mam takiej potrzeby. Ci, którzy widzieli mnie w minionym sezonie wiedzą, że jestem dobrym zawodnikiem. Do Włoch jedziemy walczyć o jak najlepszy wynik.

Mając w grupie Belgię, Włochy i Hiszpanię możemy awansować do półfinału?

- A dlaczego nie? Oczywiście to zespoły ze ścisłej europejskiej czołówki i łatwiej byłoby o awans, gdyby z każdej grupy wychodziły po dwie drużyny, ale nie możemy czuć się przegrani już przed meczami. Jedziemy co najmniej po awans do półfinału, wszyscy jesteśmy pozytywnie nastawieni. To cieszy, bo gdyby było inaczej, to nie mielibyśmy po co jechać do Włoch. Wróciłem na odpowiednie tory i chcę, by dobra passa trwała.

Więcej o:
Copyright © Agora SA