W Izraelu obrzucono go pomarańczami, teraz dostaje je na tacy. "Herzoga nazwano nawet antysemitą"

Kilkanaście lat temu w Tel Awiwie grać nie chciał. Bał się "latających nad głowami F-16". Ostatecznie latały nad nim "tylko" pomarańcze. Był wrogiem tamtejszej publiczności. Teraz owoce dostaje na tacy. - On zmienił mentalność piłkarzy - słyszymy. Stoi też za sukcesem najlepszego strzelca eliminacji Erana Zahaviego.

Andreas Herzog trenerem Izraela został w podobnym czasie, gdy polską kadrę obejmował Jerzy Brzęczek. Jeśli w Polsce powierzenie funkcji selekcjonera byłemu graczowi Tirolu czy Sturmu było dla niektórych kibiców lekkim zaskoczeniem, to w Tel Awiwie, gdzie dokonywano ustaleń z Herzogiem, kibice nazwisko nowego szefa reprezentacji sprawdzali w wyszukiwarkach internetowych. Nie dlatego, że to nazwisko w futbolu nic im nie mówiło, ale dlatego, że Herzog nie był związany z izraelską piłką, a doświadczenie w trenerce miał małe. Poza tym niegdyś Herzog zaszedł za skórę tamtejszym fanom, więc ten wybór przyjęto z niedowierzaniem.

Zobacz wideo

Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że Austriak pojawił się na Bliskim Wschodzi w atmosferze skandalu. Eyal Berkovic, były reprezentant kraju, który zrobił nawet  karierę w Premier League (m.in. West Ham, Manchester City) nie przebierał w słowach.

- Nazwał go nawet antysemitą – mówi nam Dani Porath, zajmujący się futbolem w telewizji Sport5. Kilkanaście lat temu, gdy Austria rywalizowała z Izraelem o baraże MŚ 2002, Herzog powiedział w jednym z wywiadów, że nie chce jechać tam na mecz i grać w państwie, w którym „nad głowami latają F-16”. Te słowa wzbudziły złość. Na mecz do Ramat Gan ostatecznie pojechał i stał się wrogiem kibiców. W doliczonym czasie gry zdobył tam bramkę dając swej ekipie zwycięski remis (1:1). Trafił też w pierwszym meczu, w którym Austria wygrała 2:1. Do baraży dostała się ekipa Herzoga. Na obiekcie w Ramat Gan ówczesnemu pomocnikowi Werderu Brema ostatecznie nie przeszkadzały wojskowe samoloty, ale izraelskie pomarańcze.

- Jest bombardowany pomarańczami i innego rodzaju przedmiotami – krzyczał do swojego mikrofonu komentator telewizji ORF relacjonując te wydarzenia.

Teraz jednak Austriak odkupił swoje grzechy. Po dobrej grze kadry, nikt dawnych spraw już mu nie wypomina. Izraelskie pomarańcze dostaje na tacy na zgrupowaniach. - Jesteśmy z niego zadowoleni, podoba nam się jak pracuje – słyszymy od tamtejszych dziennikarzy.

Dostał pracę przez austriackiego kolegę

Co ciekawe Austriak na czele izraelskiej piłki był pomysłem... innego Austriaka – Willibalda Ruttensteinera, który niegdyś pracował w Austriackim Związku Piłki Nożnej. Przez chwilę był nawet pierwszym trenerem tamtejszej kadry, ale od jakiegoś czasu związał się z izraelską federacją jako dyrektor sportowy.

- Był nawet chyba przymierzany na stanowisko naszego selekcjonera. To sprytny i znający się na piłce gość. Prawdopodobnie to on polecił Herzoga, z którym się dobrze znał – mówi nam Porath. Dodatkowo to on prawdopodobnie pomagał Herzogowi jeśli chodzi o taktykę, a na pewno miał spory wpływ na to, co się w kadrze działo na początku – dodaje.

To, za co chwalony jest Herzog, to poradzenie sobie m.in. ze sprawą obrońców. Izrael w tej formacji miał spore problemy. Trudno było znaleźć 4 dobrych defensorów. Nowy selekcjoner zadecydował więc, że kadra będzie grała trójką stoperów. Do tego na bokach dołożył cofniętych skrzydłowych i okazało się, że z piątką w obronie, tył jest lepiej zabezpieczony, choć to i tak najbardziej newralgiczna linia tej reprezentacji. Atutem naszego poniedziałkowego rywala stał się za to środek pola.

- Gwiazdą w tej strefie jest Beram Kayal z Brighton. Dobrze radzi sobie tam też  Bibras Nacho, który niedawno grał jeszcze w CSKA Moskwa (obecnie Olympiakos Pireus – przyp. red.). No i znakomity sezon w Maccabi Tel Awiw ma Dor Peretz – komplementuje swoich rodaków Porath.

Drużyna wreszcie ma charakter

Sukcesem reprezentacji Izraela jest też charakter drużyny i wola walki, co zostało dostrzeżone przez kibiców. - Może nie jest to futbol taki jakbyśmy chcieli, ale nasza kadra gra z wielkim zaangażowaniem. Trener zmienił mentalność piłkarzy. Tego serca do gry jest dużo więcej niż było kiedyś. Nie patrzymy już na niedawne mecze licząc stracone punkty, ale czekamy na kolejne spotkania, by znów je zdobywać. Nie ma żadnych obietnic awansu na Euro 2020, po prostu wychodzimy i gramy bardzo zrelaksowani – podkreśla nam izraelski dziennikarz, tłumacząc, że w ekipie nie ma żadnej presji. 

Siedem punktów po trzech grach, to jeden z najlepszych wyników reprezentacji tego kraju we współczesnej historii. Drużyna nigdy nie zakwalifikowała się przecież do mistrzostw Europy, raz grała na mundialu, ale było to w latach 70-tych. Wartość izraelskich piłkarzy sprawia, że gdyby zrobić tabelę w oparciu o euro, to ekipa Herzoga byłaby w niej za Austrią, Polską i Słowenią, a nawet Macedonią. Obecne wyniki oceniane są zatem jako te ponad stan.  

Zahavi? „Havertz powiedział, że nie chce gwiazdy”

Zdaniem naszego rozmówcy obecna gwiazda kadry Izraela, Eran Zahavi odżyła przy nowym trenerze i skorzystała z nowego rozdania. We wrześniu 2017 były gracz Hapoelu i Maccabi Tel Awiw rzucił opaską kapitańską pod koniec meczu z Macedonią (0:1).  Został za to na rok zawieszony przez federację. Właściwie to miał już przygodę z kadrą zakończyć. 

- Przyszedł Havertz pogadał z Zahavim i powiedział, że chce go w drużynie. Zaznaczył, że nie będzie dawał mu jednak opaski kapitańskiej. Jakoś się dogadali, ale na zasadach partnerskich. Trener powiedział mu, że jest wartościowym graczem, ale nie gwiazdą i że w kadrze wszyscy grają dla drużyny, a nie dla siebie – tłumaczy dziennikarz Sport5. Tak to jego zdaniem obecnie wygląda. 7 goli w trzech meczach, w tym dwa hattricki z rzędu to robi wrażenie i stawia Zahaviego jako lidera klasyfikacji najskuteczniejszych strzelców eliminacji Euro.

- To typ wiecznie głodnego na gole piłkarza, który próbuje strzelać z każdej pozycji, z każdego kąta. Wie jak się poruszać, wie gdzie spadnie piłka, ma duży talent. Jedyny jego problem, to że jest wolny. Pewnie to nie pozwoli i nie pozwoliło mu na grę w mocniejszych ligach – ocenia dziennikarz, ale przypomina też jego zasługi.

- Z mocniejszymi rywalizował natomiast z dobrymi efektami. To dzięki niemu w 2016 roku graliśmy w Lidze Mistrzów. W barwach Maccabi strzelił dwa gole FC Basel, strzelał też Porto czy Viktorii Pilzno – przypomina Porath i dodaje, że piłkarz teraz jest już nieco spokojniejszy. Nie mówi wszystkiego, co przyjdzie mu na myśl.

- To nasza największa gwiazda od czasów Josi Benajuna – kończy i zastanawia się, co napastnik może dać w meczu z Polską. Za faworyta spotkania uważa jednak biało-czerwonych.   

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.