Czesław Michniewicz: Nie stawiam przed zespołem konkretnych celów na młodzieżowe ME, ale stać nas na wiele

- Adam Małysz miał teorię dwóch równych skoków, a ja chcę zobaczyć swoją drużynę, która w ciągu kilku dni rozegra trzy dobre, równe mecze - przed młodzieżowymi mistrzostwami Europy do lat 21 mówi selekcjoner polskiej kadry, Czesław Michniewicz.

Już 16 czerwca rozpoczną się młodzieżowe mistrzostwa Europy do lat 21. Reprezentacja Polski w fazie grupowej turnieju zagra z Belgią, Włochami oraz Hiszpanią. Kadra Czesława Michniewicza od poniedziałku przygotowuje się do MME w Grodzisku Wielkopolskim.

Konrad Ferszter: Za panem najlepszy okres pracy od wywalczenia mistrzostwa Polski z Zagłębiem Lubin w 2007 roku?

Czesław Michniewicz: Na pewno okres, który wreszcie został nagrodzony. Tego brakowało w ostatnich sezonach, gdy pracowałem w Podbeskidziu Bielsko-Biała, Pogoni Szczecin czy Bruk-Becie Termalice Nieciecza. Uważam, że w każdym z tych klubów wykonaliśmy dobrą pracę, ale to w reprezentacji do lat 21 w całości wypełniłem kontrakt i postawione przede mną zadania. Nie byłoby tego bez wsparcia PZPN, bo trudnych chwil nam nie brakowało. Jestem bardzo wdzięczny za okazane nam zaufanie.

Czy to był najlepszy rok? Na pewno był szczególny. Inaczej pracuje się w ekstraklasie, gdzie rywali zna się od podszewki, a inaczej w reprezentacji, gdy wszystkich przeciwników spotyka się pierwszy raz. To zupełnie inna praca. Ale to też praca, która daje dużo przyjemności i rozwija. W ostatnich miesiącach analizowaliśmy zawodników, którzy grają w dobrych klubach, w Lidze Mistrzów i Lidze Europy, a nawet w pierwszych reprezentacjach. Przy okazji analizowaliśmy style gry różnych trenerów i ich pomysły na piłkę nożną. Za nami wiele cennych lekcji.

Zobacz wideo

Czego nauczyła pana praca z reprezentacją?

- Konkretnego podejmowania decyzji. Powołując piłkarza na zgrupowanie muszę wiedzieć, dlaczego akurat on, a nie ktoś inny, przyda mi się bardziej. W klubie aż takiego komfortu nie ma. Tam piłkarz może podobać mi się mniej, ale często nie ma możliwości wymienienia go. Bardzo istotny jest tu element selekcji i rozmów z trenerami na temat powoływanych zawodników. To bardzo rozwija, bo na każdą pozycję obserwujemy po 3-4 piłkarzy. Zawsze musimy być gotowi na to, że ktoś wypadnie z kadry i naszym obowiązkiem jest powołanie zawodnika, który w największym stopniu będzie pasował do naszej taktyki i założeń.

Czym najbardziej różni się praca trenera w klubie od selekcjonera reprezentacji?

- W kadrze większość rzeczy szkoleniowych musimy zakończyć jeszcze przed rozpoczęciem zgrupowania. Musimy powołać zawodników w najwyższej formie, którzy muszą znać swoje zadania na boisku oraz posiadać niezbędną wiedzę na temat najbliższego przeciwnika. Na zgrupowaniach mamy bardzo mało czasu, więc wiele rzeczy trzeba wykonać dużo wcześniej, by wspólny okres spędzić jak najefektywniej. 

W sierpniu 2017 roku, gdy zaczynaliśmy pracę, obraliśmy drogę, którą podążamy. Pracujemy nad tymi samymi elementami, które w międzyczasie były rozszerzane. W przygotowaniach do MME nie zmieniliśmy wiele, cały czas przypominamy zespołowi co było naszą siłą w eliminacjach i pracujemy nad tym, co wymagało poprawy.

Wspominał pan o trudnych momentach reprezentacji. Które były najtrudniejsze?

- Dwa zremisowane mecze z Wyspami Owczymi. Nawet porażka w Zabrzu z Portugalią 0:1 nie bolała aż tak bardzo. I to nawet mimo świadomości, że pomogliśmy wtedy rywalom. Chociaż graliśmy ze świetnym zespołem, to mieliśmy swoje okazje, a prosty błąd zdecydował o pierwszej porażce w eliminacjach.

Z czego wzięły się remisy z Wyspami Owczymi?

- To szerszy problem, który nie dotyczy tylko mojej reprezentacji, ale też polskich klubów. Kiedy gramy z silnymi zespołami, to nastawiamy się na kontratak, przy którym dobrze się zabezpieczamy i bronimy. Dużo gorzej jest, gdy przeciwnik stosuje taką taktykę i to my musimy wczuć się w rolę silniejszego zespołu. Mamy duży problem z reagowaniem na głębsze ustawienie rywali, nie tworzymy wystarczająco dużo okazji bramkowych. Brakuje nam kreatywności i pomysłu na rozwiązanie takiej sytuacji.

Takie rzeczy muszą być jednak trenowane w klubie. Nie jesteśmy w stanie nauczyć piłkarzy kreatywności przez 3-4 dni zgrupowania. Oczywiście szukamy różnych sposobów, ale mecze z Wyspami Owczymi mocno obnażyły nasze braki. Nadzieją na poprawę w tym względzie na pewno było 20-25 minut rewanżu z Portugalczykami, gdy zagraliśmy perfekcyjnie i praktycznie zapewniliśmy sobie awans na MME.

W którym momencie pan i pański zespół poczuliście, że obrana przez was droga jest słuszna?

- Wygrana z Duńczykami (3:1) w Gdyni. Graliśmy wtedy bez Dawida Kownackiego i Bartosza Kapustki. Tamto zwycięstwo mocno scaliło zespół, który zobaczył, że nawet bez dwóch kluczowych piłkarzy może ograć silnego przeciwnika. To bardzo pomogło też w dalszej części eliminacji, gdy pojawiały się kontuzje i kartki, jednak nikt nie załamywał rąk z powodu braku jednego czy dwóch ważnych piłkarzy. Z jedenastki wypadali jedni, w ich miejsce wskakiwali inni, a my nie odczuwaliśmy spadku jakości. To było ważne również dla nas - sztabu - bo utwierdzało w przekonaniu o słuszności selekcji. Może nie jesteśmy najlepszym zespołem na świecie, ale na pewno możemy powiedzieć, że mamy dobrą i, co najważniejsze, równą drużynę.

Cztery punkty w dwóch meczach z Duńczykami i niezłe spotkanie w Zabrzu z Portugalią były dla was nadzieją przed decydującym rewanżem w Chaves?

- Tak, bo mogliśmy pokazać zespołowi, że nie jest skazany na porażkę. W pierwszym meczu z Portugalią nie przegraliśmy sromotnie. Mecz nie wyglądał tak, że mieliśmy problemy z opuszczeniem własnej połowy. Wręcz przeciwnie, stworzyliśmy kilka okazji, od 60. minuty zdominowaliśmy rywala i według mnie zasłużyliśmy co najmniej na remis. Między meczami zachowywaliśmy spokój, bo wiedzieliśmy, że to dopiero połowa rywalizacji i Portugalczycy nie mogą być niczego pewni. Na rewanż pojechaliśmy pełni wiary w swoje umiejętności i jego początek pokazał, że stać nas na wiele.

Jak wyglądały pańskie ostatnie miesiące pracy przed turniejem?

- Wspólnie ze sztabem wykonaliśmy wiele pracy warsztatowej, analizując grupowych rywali. Poznaliśmy nie tylko kadry, które pojadą na mistrzostwa Europy, ale też piłkarzy powoływanych na początku eliminacji. Przeciwnicy to jedno, ale musieliśmy też skupić się na sobie i cały czas monitorować naszych zawodników, którym dostarczyliśmy wiele materiałów. Nie wystarczy przecież tylko znać rywala, ale przede wszystkim musimy wiedzieć, co my chcemy robić na boisku.

Jeździliśmy po Polsce i innych krajach, obserwowaliśmy naszych piłkarzy na żywo, rozmawialiśmy z nimi i ich trenerami. To żadna rewolucja, kontynuowaliśmy pracę z ostatnich kilkunastu miesięcy, jednak dołożyliśmy kilka nowinek, by ta praca wyglądała jeszcze lepiej. 

Miesiące przygotowań zostały zakłócone przez poważną kontuzję Kapustki i uraz Kownackiego.

- Sytuacja Bartka zmartwiła mnie bardzo mocno. Po pierwsze dlatego, że to ważne ogniwo zespołu, a po drugie dlatego, że bardzo mocno dla niego pracował, grał, a wiemy, że w ostatnim czasie z tym różnie bywało. Wspólnie zdecydowaliśmy, że Bartek leci z nami do Włoch, jest członkiem drużyny, niestety niezdolnym do grania.

Co do Dawida, to wszystko powinno być dobrze. W sobotę dołączył do nas, był z nami na gokartach w Poznaniu. W poniedziałek i wtorek będzie jeszcze przechodził rehabilitację na boisku. W czwartek leci z nami do Włoch, wierzę że będzie gotowy już na mecz z Belgią. Aktualnie szanse na jego występ oceniam na 99 proc. Oczywiście musimy brać pod uwagę ryzyko, że uraz da o sobie znać, dlatego cały czas szukamy innych rozwiązań na wypadek konieczności gry bez Kownackiego.

Jakie były pańskie ustalenia z Jerzym Brzęczkiem, bo to na zgrupowaniu pierwszej reprezentacji kapitan kadry młodzieżowej doznał kontuzji, która mogła wykluczyć go z mistrzostw Europy?

- Od dawna wiedziałem, że z powodu dłuższej przerwy między zakończeniem rozgrywek ligowych i meczami eliminacyjnymi oraz kartek i kontuzji, Kownacki może być brany pod uwagę przy ustalaniu pierwszej jedenastki na spotkania z Macedonią i Izraelem. To ustaliliśmy wcześniej, to była sprawa oczywista, bo kadra trenera Brzęczka jest priorytetem.

Sprawa Sebastiana Szymańskiego i Roberta Gumnego wyglądała nieco inaczej. Tuż przed rozsyłaniem powołań do pierwszej reprezentacji okazało się, że kilku piłkarzy grających na ich pozycjach narzeka na drobne urazy i w związku z tym nastała potrzeba powołania tych dwóch zawodników z młodzieżówki. Z trenerem Brzęczkiem ustaliłem, że jeśli ze starszymi piłkarzami wszystko będzie okej, to Szymański i Gumny przyjeżdżają do Grodziska Wielkopolskiego. Tak też się stało, tej dwójki nie było tylko przez jeden dzień, więc nie widzę żadnego problemu.

A widzi pan problem w zachowaniu Bartłomieja Drągowskiego?

- Zostańmy przy tym, że Empoli przysłało zaświadczenie, w którym stwierdza, iż Bartek doznał kontuzji barku i nie może zagrać na mistrzostwach Europy. Nie ma go z nami i nie będzie, bo kadra została zgłoszona, a w niej znalazł się Mateusz Lis. Tyle.

W poniedziałek zagracie ostatni sparing przez MME. We Włoszech zagracie z Niemcami w formacie cztery razy 30 minut. Skąd taki pomysł?

- Ustaliłem ze Stefanem Kuntzem, że przez jedną godzinę my będziemy "udawać" Duńczyków, z którymi Niemcy zagrają swój pierwszy mecz, a przez drugą oni będą "udawać" naszych pierwszych przeciwników, czyli Belgów. W sparingu może paść sporo bramek, bo umówiliśmy się też, że stałe fragmenty gry będziemy wykonywać po trzy razy, gdzie dopiero ostatni będzie uznawany za wiążący. To mecz treningowy, więc wynik nie będzie istotny. Jeśli przedostatnie się do mediów, to proszę się nim nie sugerować, choć wierzę, że i on zostanie tajemnicą. Burmistrz miejscowości, w której zagramy obiecał, że zamknie okolicę wokół stadionu, że nikt się nie przeciśnie, więc sparing będzie całkowicie utajniony.

Sparingi polegające na imitowaniu przyszłych rywali to coraz bardziej popularne rozwiązanie. Przed finałem Ligi Mistrzów Juergen Klopp poprosił Benficę B o "udawanie" Tottenhamu.

- W piątek graliśmy z czwartoligową Tarnovią i sam poprosiłem jej trenera - Zbigniewa Zakrzewskiego - by ustawił zespół tak, jak grają Włosi. Mogliśmy przećwiczyć kilka elementów, nad którymi pracujemy w Grodzisku Wielkopolskim. To bardzo ciekawe rozwiązanie, które w warunkach meczowych sprawdzić rozwiązania szykowane na niedaleką przyszłość.

Na co stać pańską drużynę na MME? W trudnej grupie wielu wieszczy wam klęskę, ale czy trudni rywale, z którymi nastawicie się na wasz ulubiony kontratak, paradoksalnie nie są dla was lepsi?

- Nie wiem, jak turniej się skończy, ale wiem co chcę na nim zobaczyć. Adam Małysz miał teorię dwóch równych skoków, a ja chcę zobaczyć swoją drużynę, która w ciągu kilku dni rozegra trzy dobre, równe mecze. Nie ma się co oszukiwać, nie będziemy faworytem w żadnym meczu. Wśród 12 zespołów na turnieju w europejskim rankingu jesteśmy sklasyfikowani najniżej razem z Rumunami. To oddaje siłę polskiej piłki młodzieżowej.

Rywale będą też bardziej doświadczeni, bo Belgowie, Włosi czy Hiszpanie na takich turniejach grają praktycznie co roku w różnych rocznikach. Dla nas to będzie nowość. Ale będzie to też fantastyczna lekcja, bo gospodarze turnieju wystawili najmocniejszy skład z Federico Chiesą, Nicolo Barellą czy Moise Keanem na czele. Nie stawiam przed zespołem żadnych celów, by go dodatkowo nie paraliżować. To nie ma sensu. Zagrajmy trzy dobre, równe mecze i zobaczmy dokąd nas to zaprowadzi.

Jeśli nie do medalu, to co najmniej do Igrzysk w Tokio?

- To byłoby spełnienie marzeń. Każdy sportowiec chciałby wziąć udział w Igrzyskach Olimpijskich. Jesteśmy wśród 12 zespołów walczących o cztery miejsca w turnieju w Tokio. Jesteśmy jednocześnie bardzo blisko i bardzo daleko. Nie podpalajmy się, najpierw trzy dobre, równe mecze.

Więcej o:
Copyright © Agora SA