Dziwna reprezentacja Jerzego Brzęczka: zbiera punkty, nie zbiera pochwał. Napastnikami obdzieliłaby dwie drużyny, a nie może znaleźć tego jednego dobrego ustawienia

Polska nie kontroluje meczów, a kontroluje sytuację w grupie. Nie robi postępów, a jest coraz bliżej Euro 2020. Od lat nikt nie zaczął polskich eliminacji tak skutecznie jak Jerzy Brzęczek. Ale czy ktoś potrafi powiedzieć, w którą stronę zmierza jego kadra?

Wygrał z reprezentacją trzy mecze na osiem i wszystkie trzy od początku eliminacji Euro. Może się pomylić przy wyborze składu, ale ze zmianami trafia. Mecze jego drużyny w eliminacjach najlepiej oglądać od drugich połów, bo pierwsze wpędzają w beznadzieję, a goli w nich nie ma. Z tych drugich połów Jerzy Brzęczek wyciągnął już dwa wyjazdowe zwycięstwa z rywalami, którzy u siebie potrafią się opierać najlepszym. Austriakom w Wiedniu zabrał trzy punkty jako pierwszy trener w eliminacjach od 2016 roku. Z Macedonii zabrał trzy punkty jako pierwszy rywal od dwóch lat.

Zobacz wideo

Gol Piątka: cios może zabłąkany, ale i tak rozstrzygający

Jerzy Brzęczek jest w tych eliminacjach trochę jak bohater jego trenerskiej kadencji, Krzysztof Piątek: łupy spadają mu czasem pod nogi z niczego, w środku wielkiego chaosu, w trudny do wytłumaczenia sposób. Ale spadają. Jego drużyna nie zarządza meczem, nie potrafi utrzymać rytmu i wspólnego planu przez dłużej niż piętnaście minut. Ale po 90 minutach ma trzy punkty, frustrując rywala jak Niemcy sprzed lat: nic nie grali, a wygrali. Każdemu rywalowi w walce o Euro 2020 Polska pokazywała, że futbol jest okrutny. W Macedonii cierpiała takie męki w ofensywie, że strach włączać powtórkę meczu. Ale - jak w każdym meczu o Euro 2020 - w końcu przyszedł cios, który zmienił przebieg walki. Ten cios ze Skopje bardzo zresztą pasował do przebiegu walki: zabłąkany, nieczysto wyprowadzony, w chaosie. Ale z pomocą przypadku trafił w szczękę. Krzysztof Piątek znów to zrobił. Napastnik Milanu mógł ze swojego ślubu wrócić na zgrupowanie do hotelu spóźniony (nawet dostał za to karę), ale na boisku znów był na czas. Strach pomyśleć, co by było, gdyby w tych eliminacjach Polska kadra nie miała napastnika, któremu wystarczy pierwszy, drugi kontakt po wejściu na boisko, by zrobić swoje. Bo sposobu na stałą dostawę podań do ataku w starciu z mocniejszym rywalem ta drużyna na razie nie może znaleźć. Wyszła na Macedonię z jednym, Robertem Lewandowskim, a i jego zgubiła.

Wygrywanie jest sztuką i trzeba to u tej drużyny docenić. Nawet gdy na boisku wszystko zgrzyta, ona nie traci wiary, że drogę do bramki jakoś znajdzie (w Skopje to wymagało wiary przenoszącej góry, bo ataki były konstruowane fatalnie). Ale to ciągłe zgrzytanie jest niepokojące. Piłkarze Jerzego Brzęczka mieli podczas obecnego zgrupowania rekordowo dużo na wspólną pracę, a na boisku w Skopje jedno nieporozumienie goniło drugie. Często padały podczas zgrupowania słowa o pracy nad zmniejszaniem odległości między obroną a pomocą, a efektów tej pracy nie było w pierwszej połowie widać.

Po kwadransie dość solidarnej pracy wszystko się porwało: gra bez piłki wyglądała bardzo źle. Gdy jedni piłkarze ruszali do szarży, inni stawali w miejscu. W pewnym momencie pierwszej połowy tempo zrobiło się już spacerowe. Wyszedł z tego najgorszy mecz kadry od bardzo dawna. Dla Piotra Zielińskiego – pewnie najgorsza połowa meczu od czasu Polska – Ukraina w Euro 2016. Dla Przemysława Frankowskiego –mecz straconej szansy. A jednak po przerwie ten mecz zmienił się w kolejny zwycięski. I znów dzięki wprowadzeniu rezerwowego, choć to akurat jest logiczne, bo Polska ławkę rezerwowych ma teraz silną jak rzadko. W każdym meczu eliminacyjnym piłkarz wysyłany na boisko po przerwie strzelał gola albo przy golu asystował (dwie bramki Piątka i asysta Jakuba Błaszczykowskiego przy golu na 2:0 z Łotwą). Ale nadal nie wiemy, czy to się udawało bardziej dzięki natchnieniu Piątka, doświadczeniu wracającego do formy Błaszczykowskiego, czy dzięki intuicji trenera.

Wyszarpanymi golami, wyszarpanymi zwycięstwami, golami rezerwowego Piątka Jerzy Brzęczek zapewnił Polsce wygodne miejsce na prowadzeniu, z już pięcioma punktami przewagi nad trzecią w tabeli Macedonią Północną (bezpośrednio do Euro awansują dwie drużyny). Ale nawet w pomeczowych wywiadach piłkarzy słychać narzekania, że to nie ten styl. A w wywiadach trenera Brzęczka: że znów pomysł był realizowany nie tak jak trzeba. Pytanie: czego trzeba, żeby był realizowany? Żeby wreszcie w polskiej pomocy działo się coś bardziej kreatywnego? A może tu już nic się nie zmieni, ta drużyna będzie wygrywać byle jak, i weryfikację przejdzie dopiero w Euro, jadąc tam zupełnie w nieznane? W mundialu i Lidze Narodów 2018 kadra dostała od Kolumbii, Włoch, Portugalii lekcję: za wysokie progi. A cały rok 2019 upłynie jej na grze z rywalami, których pokonywanie ma wpisane w obowiązki. 

Skoro styl się jeszcze nie urodził, to celem na poniedziałek znów jest: wygrać, nieważne jak

To jest nadal kadra zawieszona między oczekiwaniem na coś wielkiego, a bardzo zwyczajnymi - ale jednak - zwycięstwami. Ma trzech napastników światowej klasy, ale przyznajmy: najdojrzalej grała, gdy wychodziła z jednym napastnikiem: na Włochy w Bolonii i Portugalię w Guimaraes. Nadal trwają poszukiwania dobrego wariantu ataku w tym bogactwie. Po meczu w Austrii zostaliśmy z wrażeniem, że jeśli kadra ma grać dwójką napastników, to tym drugim w wyjściowym składzie powinien być jednak Piątek, a nie Arkadiusz Milik (sam Milik śmiał się z siebie podczas obecnego zgrupowania: - W meczu z Austrią grałem… a nie, przepraszam, tylko byłem). Po meczu z Łotwą zostało wrażenie, że Piątek w podstawowym składzie męczył się jak Milik w Wiedniu. A po meczu z Macedonią – że zostawienie obu na ławce i gra jednym napastnikiem też jest męcząca dla wszystkich, na czele z widzami. I bądź tu mądry: z Milikiem w wyjściowym składzie nie tak, z Piątkiem nie tak, bez nich jeszcze gorzej. Teraz najprostszą receptą wydaje się powrót do dwójki z przodu. Ale wcale niewykluczone, że po pierwszej połowie meczu z Izraelem – znów w tych eliminacjach przeciw rywalowi grającemu trójką środkowych obrońców, to ulubione ustawienie Izraelczyków – trzeba będzie zdjąć tego napastnika, który grał u boku Roberta Lewandowskiego i wprowadzić rezerwowego. Napastnikami można by obdzielić dwie reprezentacje, a jest problem z dobrym ustawieniem jednej. A z drugiej strony, jeśli się to wszystko nie wykluło do tej pory, to i w poniedziałek z Izraelem pośpiechu nie ma. Znów najważniejsze będzie: wygrać. Tych nadszarpniętych rok temu w Moskwie, Kazaniu i Wołgogradzie więzi między drużyną a jej kibicami i tak nie da się naprawić jakimś jednym ładnym eliminacyjnym wieczorem. To można zrobić tylko w wielkim turnieju. 

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.