MŚ U-20. Senegal - Polska 0:0. Mecz towarzyski na turnieju

Gdyby przeciwnik do awansu potrzebował zwycięstwa, to Polacy wcale nie postawiliby znaku "X" w rubryce "wyjście z grupy". Przez to można było odnieść wrażenie, że różnica poziomów nie jest aż tak drastyczna.

Krótka historia o precyzji

Na początku spotkania wydawało się, że biało-czerwoni będą mogli realizować ten sam plan, który sprawdził się przeciwko Tahiti (zwycięstwo 5:0). Strategia została oczywiście zmodyfikowana i dopasowana do rywala. Przede wszystkim nikt nie zakładał, że piłkarze Jacka Magiery stworzą sobie aż tyle sytuacji, co w ostatnim starciu. Zgadzał się ogólny zarys strategii, czyli proste środki – gra z pominięciem centralnego sektora, długie zagranie bezpośrednio na ofensywę lub rozciągnięcie akcji na skrzydło. Krótko mówiąc chodziło o to, żeby wywalczyć korzystny rezultat bez podejmowania ryzyka.

Zobacz wideo

Wideo pochodzi z serwisu VOD

Pomysł nie był przesadnie skomplikowany, ale przynajmniej przez te pierwsze 15-20 minut podania były na tyle dokładne, że Polacy bez większych trudności potrafili przenieść ciężar gry na połowę przeciwnika. W tym fragmencie szczególnie zwracał na siebie uwagę duet Szota-Bednarczyk. Wyróżniał się dobrym wyczuciem – kiedy jeden podawał, drugi już w tej chwili wychodził na obieg, przez co akcja nie traciła dynamiki.

Należy jednak zwrócić uwagę, że biało-czerwoni nie wywalczyli sobie tej przestrzeni do gry dobrą organizacją i wymiennością pozycji. W głównej roli zostali obsadzeni Senegalczycy, którzy dali na to pełne przyzwolenie. Nie tylko całkowicie zrzekli się inicjatywy, ale przede wszystkim nie zamierzali nikomu wchodzić w drogę – oczywiście w granicach rozsądku, bo tylko do momentu, gdy piłka znalazła się w okolicach „szesnastki”.

Pozwolenie na asekurację

Tak naprawdę piłkarze Youssoupha Dabo nigdzie się nie spieszyli. Praktycznie przez całe spotkanie nie nakładali pressingu na linię obrony, a dzięki temu Polacy zyskiwali czas i miejsce na dokładne przygotowanie podania i zaplanowanie akcji. Problem w tym, że tej precyzji wystarczyło na raptem kilka sytuacji, głównie w początkowej fazie meczu. Później – zwłaszcza w drugiej połowie – mnóstwo akcji paliło na panewce tylko dlatego, że któryś z graczy zagrał niedokładnie.

Senegalczycy tak naprawdę nie mieli powodów, żeby podchodzić wysoko. Tryb oszczędzania energii całkowicie ich satysfakcjonował. Podeszli do sprawy bardzo pragmatycznie, mając świadomość, że w kolejnym starciu taka gra na pół gwizdka może okazać się niewystarczająca. W parze z bardzo racjonalnym podejściem kroczyła niezła organizacja w centralnej strefie. Samym ustawieniem byli w stanie ograniczyć przestrzeń Tomaszowi Makowskiemu i Bartoszowi Sliszowi. Ich zadanie było o tyle ułatwione, że Polacy nawet nie próbowali wprowadzać piłki przez środek. Warto na chwilę zatrzymać się przy wyżej wspomnianym duecie, bo można było odnieść wrażenie, że wykonuje wiele zadań, które nie przekładają się na konkretne sytuacje. Przede wszystkim należy podkreślić, że obaj pomocnicy nie podejmowali ryzyka. Plan zakładał proste środki i nikt nawet nie próbował wyjść poza schemat.

Zawodnik Zagłębia Lubin bardzo często schodził między stoperów lub ustawiał się bezpośrednio przed nimi, ale w ten sposób ani nie ściągał na siebie uwagi przeciwnika, ani nie umożliwiał środkowemu obrońcy przesunięcia się w głąb boiska. W efekcie akcja nie była dynamizowana, odległości między graczami się nie zmniejszały, a pomocnik przemieszczał się tylko po to, żeby ktoś inny, ustawiony obok niego, mógł posłać daleką piłkę do Adriana Benedyczaka lub na skrzydło. Jeśli chodzi o samą asekurację, to w pierwszej połowie Bartosz Slisz kilka razy ustawił się na przecięciu podań i przerwał dobrze zapowiadający się atak rywala.

Strach przed dynamiczną grą

Pragmatyzm Senegalczyków nie wykluczał kontrataków. Tylko że wcale nie musieli szarżować i nagle podkręcać tempa akcji. Im więcej błędów w środkowej strefie popełniali Polacy, tym częściej zawodnicy Youssoupha Dabo byli w stanie stworzyć sobie dogodną sytuację. Wszystko mieli podane na tacy. Bazę ich strategii stanowiło konsekwentne ustawienie, dzięki któremu bez większego wysiłku mogli zebrać wszystkie te piłki, których biało-czerwoni nie byli w stanie opanować.

Dlatego Senegal miał znacznie większe pole manewru po przerwie, kiedy formuła z długą piłką na ofensywę całkowicie się wyczerpała i nie przynosiła nawet mizernych korzyści w postaci przeniesienia ciężaru gry na połowę rywala. Trudno wymagać, żeby biało-czerwoni nagle uruchomili plan awaryjny, skoro nawet ten główny był niedopracowany i opierał się tylko na dalekim zagraniu w kierunku ataku. Nikt nawet nie próbował zagrać mniej konwencjonalnie, nie czerpano korzyści z graczy w środku pola. Po prostu tam byli. Mechanicznie przesuwali się raz do przodu, raz do tyłu, ale przy tym zupełnie nie wiedzieli, po co tak właściwie to robią.

Poza przebojowymi próbami Tymoteusza Puchacza w końcówce meczu, Polacy wystrzegali się dynamicznej gry jak ognia. W przeciwieństwie do Senegalczyków, którzy po każdym przechwycie reagowali szybko i w ten sposób odsłaniali problemy biało-czerwonych z reakcją na przyspieszone tempo gry. Nie mieli również większych trudności z wejściem między linie i znalezieniem sobie miejsca albo bezpośrednio w polu karnym, albo w okolicach „szesnastki”. To również ściśle wiąże się z grą środkowych pomocników, którzy tylko wtedy byli w stanie odpowiednio zareagować, kiedy akcja była czytelna. Podobnie jak przeciwko Kolumbii czy nawet Tahiti, Polacy zachowywali się tak, jakby nie byli świadomi swoich obowiązków w obronie – odpowiedzialność za krycie była nieustannie spychana. Szczęśliwie dla piłkarzy Jacka Magiery, przeciwnik również był zadowolony z remisu, przez co mógł zagrać na pół gwizdka.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.