Polacy pokonali piłkarskich amatorów. Prawie stracili gola, a mogli strzelić nawet 10

Polacy pokonali Tahiti 5:0 po dobrej, ofensywnej grze. Z jednej strony zwycięstwo i postawa polskich zawodników cieszy, z drugiej - to wciąż wygrana w meczu z piłkarskimi amatorami.

Przez kilkanaście minut wydawało się, że bramkę Tahiti zaczarował tamtejszy szaman i piłka po prostu nie chce do niej wpaść. Gości znad Oceanu Spokojnego chronił albo bramkarz, albo poprzeczka. Ale Polacy w końcu przełamali klątwę i strzelili pięć bramek. Pokazali przy tym odważą, ofensywną grę. Z jednej strony zwycięstwo 5:0 i postawa piłkarzy selekcjonera Jacka Magiery musi cieszyć, z drugiej – to wciąż zwycięstwo w meczu z piłkarskimi amatorami.

Zobacz wideo

Siedemnastoletnia niespodzianka

Adam Nawałka w drugim meczu mistrzostw świata z Kolumbią niespodziewanie postawił na młodego Dawida Kownackiego. Jacek Magiera po porażce z Kolumbią zdecydował się dać szansę ledwie siedemnastoletniemu Nicoli Zalewskiemu. Piłkarz Romy w niedzielę do siatki nie trafił, ale dał drużynie polot, którego zabrakło w meczu z Kolumbijczykami. Na dobrym poziomie zagrali także jego koledzy, którzy w niedzielę pięciokrotnie trafili do bramki Tahiti. Goli mogło i powinno być co najmniej dwa razy tyle. Tylko w pierwszym kwadransie Polacy mieli trzy sytuacje, ale na posterunku stał Moana Pito, a raz gościom pomogła poprzeczka.

Tor must zein

To, co imponowało w grze Polaków, to odwaga. Kadrowicze Magiery od pierwszej minuty ruszyli do ataku. Co kilka chwil pod bramką Pito było gorąco – naszym piłkarzom brakowało jednak dokładności, kilkukrotnie dobrze interweniował bramkarz. Zaskoczony przebiegiem spotkania mógł być trener Bruno Tehaamoana, który przed meczem mówił, że oglądał kilka sparingów Polaków, ale ich tempo mu nie zaimponowało. W niedzielę tempo było wysokie, atak gonił atak. Najgroźniejsze były te przeprowadzane skrzydłami, które w przegranym 0:2 meczu z Kolumbią w ogóle nie istniały. Teraz siały w obronie rywali niepokój. W ofensywie wyróżniał się wszędobylski Marcel Zylla, który zdobył gola i zanotował asystę przy trafieniu Dominika Steczyka. Jeśli Legia Warszawa faktycznie interesuje się Zyllą, to na celownikach stołecznych powinien znaleźć się również Steczyk. W niedzielę pomocnik dla Tahitańczyków był nie do upilnowania, do siatki trafił dwukrotnie, dorzucił do tego asystę przy golu… Zylli.

Zylla to piłkarz młodzieżowej drużyny Bayernu Monachium, Steczyk – rezerw Norymbergii. Trzecią gwiazdą wygranego meczu był Jakub Bednarczyk, zawodnik St. Pauli. Gdyby nieco więcej szczęścia przy strzale z 78 min., Bednarczyk wywiózłby z Łodzi hat-tricka. Wcześniej cudownym strzałem otworzył wynik spotkania, drugą bramkę dołożył po przerwie. Grający w obronie Bednarczyk błyszczał na prawym skrzydle. Gorzej dysponowany był David Kopacz ze Stuttgartu, którego Magiera zmienił jako pierwszego. To właśnie zawodnicy na co dzień grający w Niemczech w niedzielę okazali się jednak kluczowymi ogniwami reprezentacji.

Nie zachłysnąć się zwycięstwem

Z jednej strony postawa piłkarzy Magiery i zwycięstwo 5:0 musi cieszyć, z drugiej – to wciąż wygrana w meczu z amatorami. Gdyby nie świetna interwencja Radosława Majeckiego z 82 min. goście zdobyliby honorową bramkę. To było ostrzeżenie: koncentracji nie wolno stracić nawet na sekundę. Szkoda, że biało-czerwoni do siatki nie trafili dziesięć razy – a mieli na to okazje – ale jeśli odwagę i fantazję w ataku przeniosą na środowe spotkanie z Senegalem, i do tego poprawią skuteczność, to nie będzie trzeba obawiać się o awans. Do tego potrzebna jest jednak pewność siebie i chłodne głowy, które nie mogą zagotować się po triumfie w meczu z rywalem, który w dwóch spotkaniach mundialu stracił osiem bramek i nie zdobył ani jednej.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.