Jacek Magiera wykupił cały polski nakład ulubionej lektury. Rozdaje ją każdemu, a teraz poprowadzi reprezentację Polski na MŚ do lat 20

Ulubioną książką Jacka Magiery jest opowiadanie "Szczęście czy fart", które od lat rozdaje w prezencie znajomym i nieznajomym. Teraz szczęście, albo fart, nie zawadzi szkoleniowcowi, którzy lada dzień w mistrzostwach świata piłkarzy do lat 20 poprowadzi reprezentację Polski.

W październiku 2014 roku druga drużyna Legii Warszawa zmierzyła się z Lechią Tomaszów Mazowiecki. Przed tym trzecioligowym spotkaniem Jackowi Magierze, opiekunowi rezerw, odebrana została trenerska autonomia. Magiera co prawda był w szatni podczas odprawy, na meczu siedział na ławce, ale nie miał prawa głosu. To nielubiany asystent Henninga Berga, Pal Arne Johansen, zwany „Paco”, zadecydował, że w tamtym spotkaniu zagra aż dziesięciu piłkarzy pierwszej drużyny. I tak Jakub Rzeźniczak, Helio Pinto czy Jakub Kosecki przegrali z Andrzejem Dolotem i Wiktorem Żytkiem 0:3. Magiera był wściekły, czuł się upokorzony, ale zacisnął zęby i wytrzymał do końca meczu. Niedługo później, w latem 2015 roku, opuścił Łazienkowską. Minęło półtora roku i ten sam szkoleniowiec – mający przepracowanych 127 dni w pierwszoligowym Zagłębiu Sosnowiec – wrócił do klubu z którym związał całe życie, zremisował z Realem Madryt, zajął trzecie miejsce w grupie Ligi Mistrzów, zdobył tytuł mistrzowski. Taki jest Magiera: cierpliwy budowlaniec, który z wielką pokorą stawia swoje trenerskie kroki. Kolejny, być może najważniejszy w dotychczasowym życiu, może postawić z reprezentacją Polski do lat 20, którą poprowadzi w młodzieżowych mistrzostwach świata.

Zobacz wideo

Transfer za 400 tys. zł

Po szalonym meczu Zagłębia Sosnowiec z Podbeskidziem Bielsko-Biała, w którym padło aż dziewięć bramek, Magiera, zapytany przeze mnie co sądzi o plotkach o jego powrocie do Warszawy, odparł ze spokojem: – Wyrzucam z głowy takie myśli, jestem trenerem Zagłębia. Chcę się skoncentrować na sobotnim treningu, który jest bardzo ważny… Tak naprawdę o zainteresowaniu Legii wiedział jednak od dwóch dni. Doniósł mu o tym prezes sosnowiczan Marcin Jaroszewski. Prezes Legii, Bogusław Leśnodorski, prywatnie ojciec chrzestny syna przyjaciela Jaroszewskiego, za wykupienie Magiery zapłacił aż 400 tys. zł. Dużo, biorąc pod uwagę, że Wisła Płock za Kibu Vicunię litewskim Trokom przekazała dziesięć razy mniej.

W jednej z rozmów sam Leśnodorski przyznał później, że biorąc pod uwagę kwotę i jakość, jaka została za nią kupiona, jest to jego najlepszy transfer w trakcie czteroletniej kadencji w Legii. Pierwszym, o co Magiera zadbał w starej-nowej szatni, była atmosfera. We wstępnej rozmowie z legendą współczesnej Legii, Aleksandarem Vukoviciem, polecił mu, aby zgodnie zresztą z charakterem Serba, stał się on przywódcą stada. Już wcześniej „Vuko” pretendował do takiej roli, ale pod rządami Stanisława Czerczesowa nie było miejsca na jego szaleństwa. Od Magiery wychowanek Partizana Belgrad dostał jednak wolną rękę i chwilę później filmiki ze zwariowaną radością legionistów podbiły polską sieć. Magiera nie wahał się jednak ani chwili, gdy w połowie maja podjął decyzję o tym, aby celebrację wstrzymać aż do meczu z Lechią Gdańsk. Dziś jego asystent otrzymał kolejną misję odbudowania Legii. A on tworzy historię młodzieżowej reprezentacji. Jeśli w kolejnych meczach Polacy będą punktować, to kto wie, może również stworzą filmik na którym wózek do ubrań będzie latał aż pod sufit?

Człowiek, który został trenerem

Dość szybko Magierze udało się znaleźć wspólny język z piłkarzami: Vadisem Odjidją-Ofoe, Miroslavem Radoviciem, Kasperem Hamalainenem. W Legii Magiery każdy czuł się ważny, podobnie jest w reprezentacji młodzieżowej. Kilka lat temu szkoleniowiec zaufał i mocno postawił na młodego Michała Kopczyńskiego, którego na chwilę uczynił nawet kapitanem. Jak twierdzą znający realia klubu, Magiera dostrzegał w defensywnym pomocniku samego siebie – solidnego walczaka, który zachowuje stoicki spokój na murawie i poza nią. Trener z Częstochowy trafił do serc i umysłów legionistów. Zrobił coś, co kompletnie nie udało się skonfliktowanemu z drużyną Besnikowi Hasiemu. To ma być jego wielka siła także teraz. Dla niego każdy kadrowicz jest kluczowym ogniwem. Magiera umie stworzyć piłkarską rodzinę. „Człowiek, który został trenerem”, można byłoby sparafrazować tytuł filmu o Janie Pawle II. Nie przez przypadek współpracę z trenerem mimo upływu lat wspominają kolejne pokolenia legionistów: począwszy od Ariela Borysiuka i Macieja Rybusa, na Kubie Koseckim kończąc.

Szczęście czy fart?

Magiera to utalentowany trener, inteligentny człowiek, ale przede wszystkim – niezwykła osobowość. Tysiąc razy napisano już, że jako piłkarz był od zawsze „inny”. Zamiast grać w karty i pić piwo z kolegami, wolał czytać książki. Ukończył Akademię im. Jana Długosza w Częstochowie, studiował na Wydziale Filologiczno–Historycznym, jego promotorem był dr Marceli Antoniewicz, autor pięciu książek. Tytuł pracy magisterskiej Magiery: „Historyczna i heraldyczna symbolika we współczesnej emblematyce sportowej na przykładzie klubów piłkarskich". Dzieło to okazało się tak dobre, że chciał je nawet opublikować ówczesny szef Polskiego Związku Piłki Nożnej Michał Listkiewicz. Z różnych powodów – nie udało się.

„Magic”, bo tak wołano na srebrnowłosego obrońcę, od zawsze miał inklinacje do pisania. Leśnodorski pokazywał kiedyś imponujące konspekty przygotowane przez Magierę. Był to zapis jego trzecioligowej pracy – opisany był każdy piłkarz, każdy trening, każdy mecz. O miłości do słowa pisanego świadczy historia z uwielbianą przez szkoleniowca książeczką „Szczęście czy fart?” autorstwa Alexa Roviry i Fernando Triasa de Besa. Książka, w formie bajki, opisuje losy dwóch rycerzy szukających czterolistnej koniczyny dającej wielką moc. Gdy Magiera przeczytał ją po raz pierwszy, wykupił cały dostępny w Polsce nakład. Kilkaset sztuk lektury przysłano 42-latkowi z księgarni i hurtowni z całego kraju. Kiedy zebrał wszystkie, książki zaczął rozdawać – przyjaciołom, młodym trenerom, znajomym, piłkarzom.

Test generalny

Kolejne wielkie wyzwanie, może nawet największe w dotychczasowej karierze Magiery, czeka go teraz. W tak cenionej przez trenera, wspomnianej już książce „Szczęście czy fart?”, tytułowe pytanie przewija się w niemal każdym rozdziale. Odpowiedzią na nie jest sugestia, że aby osiągnąć sukces, nie wolno liczyć wyłącznie na fart, jednorazowy zbieg okoliczności. Należy za to liczyć na szczęście, które przyjdzie, jeśli stworzy się do tego odpowiednie warunki. Lepszego momentu dla Magiery na wprowadzenie teorii w życie chyba nie będzie.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.