Polska - Austria. Zieliński i Grosicki, jako podstawowi skrzydłowi kadry, to świetny pomysł

- Napastnicy będą strzelać wtedy, gdy otrzymają dobre podania - mówił Jerzy Brzęczek i żeby te podania zapewnić, wystawił na skrzydłach Kamila Grosickiego i Piotra Zielińskiego. Grosickiego żegnały brawa, a Zieliński był kluczowy w pierwszej połowie. Polska wygrała z Austrią 1:0.
Zobacz wideo

To skrzydłowi z dwóch różnych bajek. Grosicki od lat przyklejony do linii, biegający z zawrotną prędkością, odblokowany w kadrze przez Adama Nawałkę. Zielińskiego na bok boiska przesunął dopiero Carlo Ancelotti i wydobył drzemiący w nim od dawna potencjał. Dotychczas przyjeżdżając na zgrupowanie kadry zawsze musiał zmieniać pozycję na boisku. We włoskich klubach – najpierw w Empoli, później w Napoli grał w innym ustawieniu, otoczony dwoma środkowymi pomocnikami. W kadrze zazwyczaj to on był jednym z tych dwóch, ustawiano go też na „dziesiątce” – za napastnikiem. Grało mu się inaczej, często gorzej.

Piotr Zieliński zagrał jak w klubie

Na początku kadencji Jerzy Brzęczek też przekonywał, że widzi Zielińskiego w środku pola, bo tam ma największy wpływ na grę drużyny. Ale z Neapolu przyjechał piłkarz lepszy niż kiedykolwiek wcześniej – grający regularnie, chwalony za występy w najważniejszych meczach, częściej uderzający na bramkę, pomagający w defensywie. Zmiana pozycji mogła to wszystko zepsuć, więc Brzęczek nie ryzykował i zostawił Zielińskiego przy linii bocznej.

I dobrze, bo w pierwszej połowie niemal wszystkie akcje przechodziły przez niego. On je napędzał, on przyspieszał, znakomicie zdobywał przestrzeń schodząc z piłką do środka, często współpracował z Robertem Lewandowskim. Jak w 15. minucie, gdy przeprowadzili najpiękniejszą akcję w tym meczu: Zieliński utrzymał piłkę w powietrzu, zagrał do Lewandowskiego, a ten przyjął piętą i efektownie odegrał mu na wolne pole, nawet nie patrząc w tym kierunku - tzw. „no look pass”. Tam Zieliński przyjął piętą, minął obrońcę, ale dośrodkował niedokładnie. To stało się regułą do końca jego występu. Wszystko przed dośrodkowaniem udawało się świetnie, ale piłka zagrywana w pole karne albo trafiała na głowę Austriaka, albo w ogóle tam nie dolatywała, albo łapał ją bramkarz.

Zieliński nie unikał dryblingu i po jednej z takich akcji, na początku drugiej połowy, upadł na plecy. Rywal zobaczył żółtą kartkę, Polak długo się nie podnosił, pomóc próbowali masażyści, ale bezskutecznie. Zieliński musiał zejść z boiska. Godzina gry w meczu z Austrią wystarczyła, by wyświechtane nieco stwierdzenie „nie przypomina siebie z klubu” przestało obowiązywać. Bo Zieliński grał niemal identycznie, z tą różnicą, że w Napoli jest otoczony lepszymi piłkarzami. Takimi ze swojej bajki.

Kamil Grosicki jakiego znamy

O ile Zielińskiego na pozycji skrzydłowego musieliśmy w kadrze dopiero odkryć, tak o Kamilu Grosickim wiedzieliśmy właściwie wszystko. Każdy kibic zna jego zalety, ma świadomość wad. I w meczu z Austrią we wszystkich tych przekonaniach tylko się utwierdził. Piłkarz Hull najgroźniejszy był, gdy Polacy wyprowadzali kontrę. Wtedy miał dużo miejsca, żeby się rozpędzić, minąć obrońcę i zacentrować. Wygrał wiele pojedynków z bocznymi obrońcami, wywalczył kilka rzutów rożnych, ale jemu też bardzo długo brakowało precyzji przy dośrodkowaniach. Nie wchodziło ani z gry, ani z rzutów rożnych. Aż do 68. minuty, gdy wreszcie dograł celnie do Lewandowskiego. Spore zamieszanie w polu karnym wykorzystał Tomasz Kędziora, a jego strzał dobił Krzysztof Piątek. Tak Polska wyszła na prowadzenie.

To wreszcie był Grosicki, jakiego pamiętamy z el. Euro 2016 i samego turnieju. Odważny, napędzający ataki reprezentacji, nieco chaotyczny, ale – co bardzo ważne – dużo wytrzymalszy niż wcześniej. Nawet w 80. minucie biegał z podobną szybkością jak w pierwszej połowie. Nie trzeba było go zmieniać po godzinie. Zszedł dopiero w doliczonym czasie gry, a polscy kibice nagrodzili jego występ owacją na stojąco.

Więcej o:
Copyright © Agora SA