Austria - Polska. Dwa oblicza Kamila Glika. Lider defensywy słaby sezon w Monaco zostawia za sobą

Przed przerwą chaotyczny, niepewny, niedokładny. Po zmianie stron opanowany w kluczowych momentach, kierujący działaniami obrony. W meczu reprezentacji Polski z Austrią widzieliśmy dwa oblicza Kamila Glika - to gorsze, z początku sezonu w Monaco oraz to najlepsze, doskonale znane z ostatnich lat. Biało-czerwoni w pierwszym meczu el. ME 2020 wygrali 1:0 po golu Krzysztofa Piątka.
Zobacz wideo

- Oglądałem skróty ich spotkań. To bardzo solidna drużyna. Grająca twardo w obronie, wygrywająca wiele stykowych sytuacji. Sfera mentalna, ale też przygotowanie fizyczne. To będzie kluczowe, by uporać się z Austrią - podkreślał Kamil Glik na konferencji prasowej rozpoczynającej marcowe zgrupowanie.

I rzeczywiście wspomniane przygotowanie fizyczne było kluczowe. Zarówno pod względem siłowym, jak i szybkościowym, bo Glik dość przeciętnie wyglądał w obydwu, ale na szczęście tylko w pierwszej połowie. Siłowo często przegrywał w niej z Arnautoviciem (pod bramką Szczęsnego) i Hintereggerem (pod bramką Lindnera). Szybkościowo nie radził sobie natomiast z Sabitzerem, który spróbował wbiec mu za plecy raz, potem drugi, a gdy zobaczył, że przychodzi mu to dość łatwo, to próbował tego niemal w każdej akcji. W pewnym momencie pierwszej połowy widać było, że Glik nie do końca sobie z zawodnikiem RB Lipsk radzi. Próbował go lekko odpychać, by nie dopuszczać do kolejnych rajdów w kierunku pola karnego, ale to też na niewiele się zdawało. Krótko mówiąc - nie miał pomysłu, jak rywala skutecznie wyłączyć z gry. Co gorsza, miał problemy nie tylko z zatrzymaniem Austriaków, ale także z rozpoczynaniem akcji Polaków. Przed przerwą zaliczył osiem podań do przodu, najmniej spośród wszystkich obrońców drużyny Jerzego Brzęczka. Najwięcej zanotował natomiast podań niecelnych. A może nawet nie tyle miał najwięcej niecelnych podań, co największą liczbę niecelnych spośród wszystkich wykonanych.

Ale tak jak wyżej, było tylko w pierwszej połowie. W drugiej, w miarę upływu czasu było bowiem coraz lepiej. Sabitzer i Arnautović zagrażali zdecydowanie rzadziej, a nawet jak udawało im się dostać w pole karne Polaków z piłką, to ta zazwyczaj ostatecznie trafiała na głowę albo odbijała się właśnie od Glika lub Bednarka, którzy z minuty na minutę wyglądali coraz pewniej. Z 31-latkiem nie poradzili sobie także mierzący ponad 190 cm wzrostu Karim Onisiwo i Marc Janko, którzy pojawili się na boisku w końcówce meczu. Lider polskiej defensywy w całym spotkaniu zaliczył ponad 10 wybić, ale większość właśnie po zmianie stron. Podobnie było z wygranymi pojedynkami, bo ich zebrało się osiem, ale większość, bo sześć, w drugiej części gry, czyli tej, gdzie widzieliśmy „starego, dobrego Glika”, który podczas Euro 2016 i el. MŚ 2018 imponował spokojem, pewnością siebie i skutecznością w obronie.

- Ten sezon nie jest dla mnie łatwy, ale czuję się teraz lepiej niż w ostatnich miesiącach - mówił niedawno. W Monaco ze złej formy się już otrząsnął. A w kadrze chyba potrzebował takiej pierwszej połowy, by potem móc zagrać taką drugą. Taką, która dała nadzieje na powrót do najwyższej dyspozycji, pozwalającej poprowadzić Polaków do kolejnych meczów z czystym kontem. Ten czwartkowy był szczególny, bo pierwszy bez straty gola pod wodzą Brzęczka. - Fajne otwarcie, ale to dopiero początek - przyznał Glik po zakończeniu spotkania na antenie TVP Sport.

Kolejne spotkanie reprezentacji Polski w niedzielę 24 marca na Stadionie Narodowym w Warszawie. Relacja LIVE w Sport.pl, początek o godz. 20:45.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.