Polskie wyprawy na Austrię. Pożegnanie z Happelem, zrabowane buty, łzy Beenhakkera i radość Janasa

Mundialowa wyprawa na Wiedeń Janasa. Ostatnie spotkanie z Ernstem Happelem Strejlaua. Nieoficjalne młodzieżowe mistrzostwa Europy, który rozpoczęły się... polską grabieżą austriackiego sprzętu sportowego i interwencją policji. Nasze piłkarskie podróże do Austrii, nie tylko przez pryzmat sportu, miały różne odcienie.
Zobacz wideo

Lata 70-te były specyficzne. Często podczas zagranicznych podróży myślało się nie tylko o futbolu. Przekroczenie granic Polski łączyło się z obcowaniem z innym nowszym i lepszym światem. Polska reprezentacja piłkarska odnosiła wtedy sukcesy na poziomie seniorskim, ale także juniorskim. W 1978 roku biało-czerwoni szykowali się do nieoficjalnych młodzieżowych ME, na które po wygraniu turnieju w Monte Carlo oraz zwycięskim meczu z mocną Holandią, jechali jako faworyci. Bardziej sceptyczni powiedzieliby, że jako kandydaci do podium. Impreza rozgrywana była Austrii. Biało-czerwoni bardzo chcieli się na niej pokazać, ale jechali na nią w minorowych nastrojach. W sensie wizualnym nie wyglądali jak drużyna, tylko zlepek nastolatków ściągniętych ze szkolnego boiska. Jechali we własnych ubraniach, bluzach i spodniach. Garnitury i uniformy, jakie miały inne ekipy pozostawały w sferze marzeń. Co gorsza, sporo graczy, przyzwyczajonych już choćby z klubów do gry w dobrym niemieckim sprzęcie, ze zdziwieniem patrzyła na rozdane przez PZPN polskie obuwie, które nawet nie dało się porównać z tym co mieli rywale, a jak padał deszcz czy było mokro, to wygodniej było biegać bez korków.  

Pierwszy mecz na imprezie Polacy grali 24 maja w miejscowości Bruck an der Leitha położonej 40 km od Wiednia. Rywalem byli Szkoci. Na kameralnym, ale pięknym obiekcie lokalnej drużyny, w szatni Polaków znajdował się skład sprzętu sportowego. Wszędzie porozkładane były markowe i pięknie wyglądające adidasy oraz odzież do gry.

Po pierwszej połowie meczu Polska wygrywała 2:0, ale atmosfera gęstniała. Jeden z piłkarzy oznajmił, że na drugą połowę w przydzielonych butach nie wyjdzie. Tamten mecz przegraliśmy 2:3, ale to nie była najgorsza tego dnia informacja. Po spotkaniu część młodych polskich piłkarzy w markowy sprzęt postanowiła zaopatrzyć się sama i wpakowała do toreb poustawiane na półkach wyposażenie należące do klubu z Bruck an der Leitha. Polski autokar stadionu nie zdążył opuścić. Gospodarze ubytki w sprzęcie zauważyli szybko i ściągnęli służby porządkowe. Policjanci przez kilka godzin przeszukiwali torby Polaków. Część rzeczy udało im się odzyskać odrazu. Sprawa jednak szybko nabrała rozgłosu. Nazajutrz nakaz oddania austriakom ich sprzętu przyszedł prawdopodobnie z samej góry. Ponieważ kadra była już w swojej bazie i nie miała do dyspozycji autokaru czy innego pojazdu, o odwiezienie łupu kierownik wyjazdu pułkownik Marian Bednarczyk poprosił jednego z polskich dziennikarzy.

- Dysponowałem wtedy Maluchem, więc poproszono mnie bym z tym workiem rzeczy do tamtego klubu pojechał – przyznaje nam Jerzy Nagawiecki, relacjonujący tamte mistrzostwa dla magazynu „Tempo”. – Widać było, że chłopcy byli przestraszeni, było im głupio, chodzili ze spuszczonymi głowami. Mistrzostw Europy w głowie już nie mieli - dodaje.

Impreza dla naszych młodzieżowców w tamtym momencie była praktycznie zakończona. Dwa kolejne spotkania z Danią i Bułgarią przegraliśmy. Po powrocie do kraju kary za austriacką grabież spotkały 4 zawodników.

O potencjale tamtej drużyny świadczy fakt, że rok później ekipa złożona w dużej mierze z tych samych graczy walczyła o 3. miejsce mistrzostw świata U-20 w Japonii. Za podium czekały m.in zegarki Seiko. Z Urugwajem, po karnych jednak przegraliśmy. Radiomagnetofony Hitachi i inny luksusowy, jak na polskie warunki sprzęt, zawodnicy musieli sobie kupić. Tak też zrobili.  

Skoro o wyprawach do Austrii w latach 70-tych to ze sportowego punktu widzenia najważniejsza była ta z 29 kwietnia 1970 roku. Wtedy to polski klub miał jedyny raz w historii szansę na sięgnięcie po ważne trofeum w Europie. To właśnie w Wiedniu w finale nieistniejącego już Pucharu Zdobywców Pucharów Górnik Zabrze przegrał ostatecznie z Manchesterem City 1:2. Oprócz sportowych emocji starcie to zostało zapamiętane przez olbrzymią ulewę,która przeszła nad stolicą kraju.

Pożegnanie z Happelem

Inną zapadającą po latach w pamięć czy też sentymentalną austryjacką wyprawą okazała się ta z 1992 roku. 19 maja biało-czerwoni udali się na mecz do Salzburga. Austriaków prowadził wtedy Ernst Happel jedna z najwybitniejszych postaci w tamtejszym futbolu. Trener, który dwukrotnie triumfował w Pucharze Europy z dwoma różnymi klubami, a reprezentację Holandii doprowadził do wicemistrzostwa świata. Pod koniec swojej kariery objął jeszcze narodową kadrę. Fakt, że kariera zbliża się do końca determinowała jego choroba.  

- On chorował na raka. Wszyscy zdawaliśmy sobie z tego sprawę. Znakomicie zresztą zachowywali się względem niego austriaccy dziennikarze, chociaż gospodarze to spotkanie przegrali 2:4 – przypomina sobie ówczesny selekcjoner Polski Andrzej Strejlau. Była to dla niego ostatnia możliwość spotkania i porozmawiania z legendą tamtejszej piłki. 66-letni Happel zmarł kilka miesięcy po tym meczu.

- Zapamiętałem wtedy jego słowa i pewien zachwyt nad fenomenem futbolu – mówi nam Strejlau, który przypomina, że tydzień wcześniej Polska została rozbita przez Szwecję 0:5  – To właśnie jest piękno nieprzewidywalnej piłki – ujął to spokojnie austriacki selekcjoner.

- To była wspaniała, postać. Zresztą Happel cenił Polaków, może dlatego, że uwielbiał Mirosława Okońskiego, który był wtedy jednym z najlepszym piłkarzy niemieckiej Bundesligi.On go trenował w HSV, z tego co pamiętam wpłynął na jego zachowanie, namówił do boiskowej normalności – przypomina sobie Strejlau.

 Mecz w Salzburgu, chociaż zakończony rezultatem 2:4 był bardzo wyrównany. Od tego czasu Polacy z Austrią na jej terenie grali już tylko w Wiedniu. Wszystkie mecze rozegrali zresztą na Praterze i stadionie... Ernsta Happela, który w 1992 roku został nazwany jego imieniem.

Na mundial przez Wiedeń,  łzy Leo na Euro

Austria dobrze kojarzy nam się też przez udane eliminacje do mundialu w Niemczech. W grupie 6. uplasowaliśmy się tuż za Anglią. Z Austrią wygraliśmy zarówno u siebie, jak i na wyjeździe, ale jak wspomina nam prowadzący wtedy kadrę Paweł Janas o wynik drżeliśmy do końca.

- Po tym pierwszym meczu w Wiedniu była duża radość, bo Austria była wtedy trudnym rywalem. Obydwa mecze z nimi były zresztą bardzo wyrównane. Pamiętam, że w Chorzowie przy 3:2 oni mieli sytuację po której powinien być remis. U nich na 3:1 strzeliliśmy dopiero w ostatniej minucie spotkania. Po golu Frankowskiego wtedy odetchnąłem – przypomina sobie selekcjoner.

Ten sam stadion i ten sam rywal nie był już dla nas tak szczęśliwy po ostatnim meczu z Austrią. Podczas Euro 2008 i po spotkaniu z 12 czerwca tak zdenerwowanego i rozgoryczonego Leo Beenhakkera kibice i piłkarze nie widzieli prawdopodobnie nigdy. Holenderski szkoleniowiec biało-czerwonych płakał po remisie 1:1 i utracie gola w ostatnich minutach spotkania. Spotkania, z którego zapamiętamy jeszcze kilka rzeczy – rewelacyjne parady Artura Boruca, błędy Howarda Webba (uznanie gola Rogera Guerreiro ze spalonego i podyktowanie kontrowersyjnego karnego dla gospodarzy) i to, że turniej tym spotkaniem się dla Polski zakończył. Czas w Austrii napisać nową historię, oby tylko sportową.

Czwartkowy mecz w ramach el. Euro 2020 będzie pierwszym spotkaniem z tym rywalem po 11 latach.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.