Reprezentacja Polski. Kamil Grosicki: Limit błędów wyczerpany [ROZMOWA]

- Wierzę, że przed Robertem Lewandowskim kolejne wielkie eliminacje. Że wszyscy sprostamy zadaniu. Będziemy drużyną, która wygra grupę, a potem pojedzie na Euro spełniać marzenia - mówi Kamil Grosicki, skrzydłowy reprezentacji Polski, która w czwartek zagra z Austrią. Początek meczu o 20.45, relacja na żywo w Sport.pl i w aplikacji mobilnej Sport.pl LIVE
Zobacz wideo

Bartłomiej Kubiak: To dobrze, że eliminacje zaczynacie od spotkania z Austrią, czyli z teoretycznie najtrudniejszym rywalem w grupie?

Kamil Grosicki: Dobrze, ja się cieszę. Oprócz trzech punktów, które zawsze są ważne w eliminacjach, potrzebujemy zwycięstwa z dobrym rywalem. Takiego na przełamanie. By pewność siebie wzrosła. Albo inaczej: by po prostu wszystko wróciło do normy. I to jest właśnie dobry przeciwnik, by na te właściwie tory wrócić. Cieszę się, że gramy z Austrią. No i że wielu naszych zawodników jest w formie, praktycznie wszyscy grają w klubach. Teraz tylko ważne, by tę formę przenieść na reprezentację. Co wcale nie jest takie proste, bo od dawna powtarzam, że gra w kadrze różni się od gry w klubie. To dwa zupełnie inne światy. W klubie możesz być gwiazdą, ale przyjedziesz na reprezentację i tu nie ma ani czasu, ani miejsca na błędy. Zresztą ich limit został już wyczerpany - jesienią.

Porażki w Lidze Narodów przydusiły was po nieudanym mundialu?

- Na pewno. Ale też sprawiły, że teraz ten głód jest większy. Każdy chce się pokazać. I każdy zrobi dużo, by po tych nieudanych miesiącach wszystko wróciło do normy. Ja w czerwcu kończę 31 lat, ale wciąż mam marzenia związane z tą kadrą. Kolejnym jest właśnie awans na Euro. Chciałbym tam pojechać i zapisać się na kartach historii. Czyli zrobić coś, co nie wyszło nam ostatnio w Rosji.

Czujesz, że w reprezentacji Jerzego Brzęczka jesteś tak samo ważną postacią, jak wcześniej w kadrze Adama Nawałki?

- Czuję duże wsparcie i zaufanie ze strony trenera. W ostatnim meczu Ligi Narodów z Portugalią (1:1) byłem przecież kapitanem, więc to też o czymś świadczy. Założenie wtedy opaski było dla mnie wielkim zaszczytem. Pamiętam, że po spotkaniu miałem rozmowę z selekcjonerem. Powiedział mi, że bardzo mu zaimponowałem w roli kapitana. Że podobało mu się moje podejście do zespołu. Takie słowa zawsze budują.

Wiadomo, że tamto spotkanie nie było tak ważne, bo z Portugalią graliśmy praktycznie o nic - jedynie o pierwszy koszyk w losowaniu grup Euro. Ale pamiętam też słowa trenera z przerwy. Jak powiedział, przy wyniku 0:1, że tego meczu na pewno nie przegramy. No i nie przegraliśmy. Udało się zremisować 1:1, utrzymać w pierwszym koszyku, co też było ważne dla tej reprezentacji. Bo sprawiło, że coś drgnęło, ruszyło do przodu. Umocniło nas w przekonaniu, że małymi kroczkami - grając wtedy bez liderów, czyli bez Lewego i Kamila [Glika] - idziemy w dobrym kierunku.

Przed wami teraz ważniejsze spotkania, na dodatek rozgrywane w ekspresowym tempie, bo kiedyś eliminacje trwały półtora roku, teraz ostatni mecz w fazie grupowej zagracie w listopadzie.

- No, dokładnie. Liga Narodów była po to, żeby móc posprawdzać, coś przetestować. Ale teraz już nie ma czasu, ani miejsca na eksperymenty. Trzeba być w 100 proc. skoncentrowanym na celu.

Awans na Euro traktujecie jako obowiązek?

- Jesteśmy faworytem, ale trzeba to pokazać na boisku. Przed MŚ w Rosji też byłem pewny, mówiłem, że spokojnie wyjdziemy z grupy - wszyscy w to wierzyliśmy - a stało się, jak się stało. Dlatego czyny, nie słowa.

Zgodzisz się, że to trochę zdradliwa grupa - nie ma w niej ani wyjątkowo słabych drużyn, ani też żadnej bardzo mocnej?

- Uważam, że jest bardzo podobna do tej z eliminacji do MŚ w Rosji. Tam też nie było takich drużyn - z całym szacunkiem - jak Gibraltar czy San Marino. Były za to Armenia, Kazachstan. Z tą pierwszą reprezentacją na wyjeździe udało nam się wygrać 6:1, ale z drugą - na początku eliminacji - już zremisowaliśmy 2:2. Nasze mecze z Łotwą sprzed kilku lat chyba też wszyscy pamiętają. Też ich nie wygrywaliśmy po 5:0, tylko po 1:0. Z kolei Austria to drużyna na poziomie Duńczyków. Grająca bardzo podobnie, czyli przede wszystkim twardo w obronie. Przygotowując się do czwartkowego spotkania, oglądaliśmy już klipy, na których widzieliśmy, że rywale jak sędzia nie patrzy, potrafią nadepnąć ci na stopę albo na Achillesa. By z nimi wygrać, też musimy podjąć walkę.

Powiedziałeś przed chwilą, że już nie ma czasu ani miejsca na błędy. Na testowanie nowych ustawień też nie?

- W Lidze Narodów wszyscy oczekiwali, że będziemy grać bez skrzydłowych, bo ci byli bez formy. Zagraliśmy tak jeden mecz [2:3 z Portugalią] i na drugi dzień wszyscy pisali, że tak nie może być, że jednak trzeba wrócić do sprawdzonego systemu. Może jakbyśmy wtedy wygrali, nikt by się tego nie domagał. No, ale nie wygraliśmy. I to też mówi wiele.

A jakich dziś mamy skrzydłowych - podobnie świetnych jak napastników?

- Na pewno są w dużo lepszej formie niż jesienią. Wciąż jest dwóch dinozaurów, czyli ja i Kuba [Błaszczykowski] i dwóch młodych [Damian Kądzior i Przemysław Frankowski], którzy już nie tylko walczą na treningach, ale też powoli wchodzą do składu.

Jesienią listę skrzydłowych otwierałeś ty i Frankowski, a jak będzie teraz?

- Nie wiem, rywalizacja trwa. Kuba zimą wrócił do Wisły Kraków, też jest w dobrej formie, co też od razu po nim widać. Na kadrę przyjechał uśmiechnięty, odblokowany psychicznie. To, że potrafi dobrze grać w piłkę, wszyscy wiemy. Dlatego też na pewno teraz nie będzie chciał być 13-14 piłkarzem w tej kadrze, tylko nadal ważnym zawodnikiem. Zresztą to nie dotyczy tylko dotyczy Kuby, bo wydaje mi się, że piłkarze z każdej formacji są teraz w lepszej formie niż jesienią.

Ty też w ostatnich miesiącach w Hull City znacząco poprawiłeś statystyki. Wcześniej jesień była słabsza, bo dochodziłeś do siebie po mundialu?

- Teraz przede wszystkim zacząłem regularnie grać, i to cieszy najbardziej. Udało nam się też osiągnąć cel, czyli utrzymać się w Championship. Do końca zostało osiem spotkań, wciąż mamy szanse, by odrobić sześć punktów i jeszcze zawalczyć o awans do Premier League. Spróbujemy, bo w tej lidze wszystko jest możliwe. A moje liczby? Cieszą. Tym bardziej że one zawsze mnie nakręcały, dobrze na mnie wpływały. Teraz pora przełamać się w reprezentacji, bo na gola w kadrze czekam już długo - rok, od spotkania z Koreą Południową w Chorzowie.

Czy to, że tak długo ostatnio utrzymujesz dobrą formę, jest spowodowane czymś konkretnym - zmianami w treningu, w diecie?

- Z dietą to lepiej, żebym już nie kombinował. Bo jak zacząłem kombinować we Francji, kiedy grałem w Rennes, nie wyszedłem na tym dobrze. Wiadomo, że nadal staram się podchodzić do tego profesjonalnie, ale jak mam ochotę napić się coli, to się napiję. Znam już na tyle swój organizm, że wiem, kiedy mi coś służy, a kiedy nie.

A ta dobra forma, skąd się wzięła?

- Nie wiem, może stąd, że w ostatnich miesiącach uporządkowałem sprawy w głowie? To znaczy: nie liczyłem na coś, czego nie ma. Nie myślałem o tym, co będzie, a czego nie będzie. Skupiłem się na tym, że mam klub, dobry kontrakt i trener, który mi ufa. Po tych wszystkich zawirowaniach transferowych długo rozmawialiśmy. Później dostałem szansę, drużyna też zaczęła lepiej funkcjonować, no i to wszystko się jakoś scaliło.

Chyba pierwszy raz od dawna ten ostatni dzień okna transferowego był dla ciebie spokojny?

- Spokojny to on nie był, coś tam się działo... Ale już się przyzwyczaiłem, bo w Anglii ten „Deadline Day” zawsze wzbudza największe emocje. Zawsze pojawiają się jakieś propozycje, zapytania, oferty. Ale jak pół roku wcześniej Hull mnie nie chciało - wypychało ze składu, tak teraz wiedziałem, że mnie chce. Że drzwi są zamknięte, klucza nie ma, Grosik nigdzie nie odejdzie - taki przekaz poszedł w świat, co dla mnie też było bardzo budujące.

Po ostatnim meczu z Queens Park Rangers nie kryłeś złych emocji - napisałeś na Twitterze, że jesteś wściekły.

- Bo byłem. Zagotowałem się strasznie. Z tych nerwów w szatni aż brakowało mi angielskich słówek, by przekazać emocje. Nie pamiętam, kiedy tak mocno przeżyłem porażkę. Znaczy remis [2:2], ale to był remis, który smakował jak porażka. Bo jak byśmy wygrali, to do miejsca gwarantującego walkę w play-off tracilibyśmy tylko cztery punkty, a tak tracimy sześć. No, szkoda. Jeszcze powalczymy, ale teraz liczy się tylko kadra.

Naród domaga się gry trójką napastników - wiesz co to oznacza albo może oznaczać dla ciebie?

- Nie dziwię się, bo napastników mamy świetnych. Arek Milik wrócił do fantastycznej dyspozycji po kontuzjach, Krzysiek Piątek wystrzelił w Serie A, jest Robert Lewandowski. Wszyscy regularnie zdobywają bramki. Ale jeśli pytasz mnie o taktykę, to nie mam pojęcia, jaką trener wybierze na Austrię. Mam nadzieję, że taką, w której znajdzie się dla mnie miejsce. Na pewno jeśli dostanę szansę, to zrobię wszystko, by ją wykorzystać. Udowodnię trenerowi, że zasługuję na miejsce w składzie.

Austria to zespół, z którym Polska może zagrać z kontrataku?

- Nie chcę mówić o założeniach taktycznych na ten mecz, ale wiadomo, że jesteśmy drużyną, która lubi i potrafi tak grać. Ale czy tak zagra? Zobaczymy. W dużej mierze będzie to pewnie zależne też od ustawienia Austriaków. Od tego, czy w obronie zagrają trójką, czy czwórką w linii. Jeśli wybiorą ten pierwszy wariant, miejsca na grę z kontrataku będzie więcej. Jeśli drugi - mniej. Ale bez względu na ich system i tak przede wszystkim musimy zagrać swoje. Jeśli zagramy, przeniesiemy naszą formę z klubów do reprezentacji, to będzie dobrze.

Nie tylko ty czekasz długo na bramkę w reprezentacji. Jest też Robert Lewandowski, który jesienią nie strzelał goli, po raz ostatni trafił w czerwcowym sparingu z Litwą.

- Wiem, Robert też potrzebuje przełamania. Jeśli zagram, zrobię wszystko, by mu w tym pomóc. W końcu jestem skrzydłowym, czyli mam przede wszystkim dostarczać piłki do napastników. I te piłki będą! Wierzę, że przed Robertem kolejne wielkie eliminacje. Że wszyscy sprostamy zadaniu. Będziemy drużyną, która wygra grupę, a potem pojedzie na Euro spełniać marzenia.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.