Liga Narodów. Portugalia - Polska 1-1. Bez historii, ale z wynikiem

Remis z urzędującym mistrzem Europy i utrzymanie pierwszego koszyka w kolejnych eliminacjach można włożyć do szufladki "małe sukcesy". Samo jednak spotkanie, które te osiągnięcia przyniosło, nowego rozdziału w historii reprezentacji raczej nie otworzyło.

Wysoko, ale ostrożnie
Początkowe nastawienie Polaków nieco zaskoczyło. Postawiliśmy na dość wysoki pressing, nierzadko przeszkadzając rywalom jeszcze na ich połowie. Formowaliśmy przy tym kompaktowe 4-4-2, starając się wypychać rywali na boki i w razie postępów ich akcji - stopniowo obniżając nasze linie. Samo kierowanie ataków przeciwnika na flanki zadziałało perfekcyjnie. Portugalczycy skonstruowali ledwie 13 akcji przez środek boiska, tylko czterokrotnie udało im się zakończyć ataki z gry strzałami. Polacy przytomnie zamykali sektor z piłką, z kolei rywale niespiesznie przenosili ciężar gry pomiędzy strefami. Solidna gra Biało-Czerwonych w defensywie w połączeniu z niechęcią do forsowania tempa przez Portugalczyków sprawiła, że mecz nie obfitował w dynamiczne akcje. Zmienił to dopiero nieco gol zdobyty przez gospodarzy po stałym fragmencie.

Dużo pracowitości
O ile do momentu straty bramki Polacy włożyli bardzo dużo wysiłku w pracę w defensywie, tak kiedy konieczne starło się gonienie wyniku, zaczęli atakować odważniej i także w ofensywę zaczęli angażować większą liczbę graczy. Choć aktywność skrajnych obrońców w zapewnianiu szerokości była mocno ograniczona, nasi reprezentanci tworzyli przewagę przede wszystkim w bocznych sektorach boiska. Tam przesuwali się zawodnicy ze środka pola, tam też chętnie indywidualnych akcji szukali Frankowski i Grosicki. Choć naszym skrzydłowym rzadko udawało się posunąć akcję do przodu w finezyjny sposób (ledwie jeden wygrany drybling), pracowicie walczyli o każdą piłkę, co pomagało w sytuacjach stykowych utrzymać się przy niej i kontynuować atak. Daleko było takiej grze do widowiskowości, jednakże dzięki niej zbliżaliśmy się coraz bardziej pod pole karne rywali.

Mało pomysłów
Na tym jednak nasze możliwości się kończyły. Przy mądrze przesuwających się Portugalczykach Polacy mieli ogromne problemy z dostarczeniem celnie piłki w pole karne. Udało się to nam ledwie osiem razy. Nie mogliśmy liczyć na akcje indywidualne, sukcesem zakończyły się ledwie trzy próby dryblingu. Kluczowe podania udały się dwukrotnie, z czego jedyne natychmiastowo po przechwycie od razu poskutkowało zmieniającą obraz meczu czerwoną kartką i rzutem karnym. Na dobra sprawę jednak zagranie Frankowskiego było jedynym momentem, w którym Polacy zagrali to, co powinni. Błyskawiczny, ryzykowny atak po przechwycie przyniósł najgroźniejszą akcję meczu. Pozostałe próby ataku były za mało dynamiczne, by stworzyć korzystne sytuacje.

Bez Lewego ani rusz
Mecz ten pokazał, że Polacy są w stanie postawić twarde warunki, przed wszystkim w grze defensywnej, i zneutralizować teoretycznie silniejszego rywala. Kiedy jednak trzeba było skonstruować coś samemu, pojawiały się ogromne problemy. Brakowało zarówno kreatywności, jak i umiejętności stworzenia przewagi indywidualnie. Według modelu expected goals (gole oczekiwane) najsprawiedliwszym rezultatem byłby bezbramkowy remis. Niewiele to odbiegało od obrazu gry, gdzie mecz toczył się przede wszystkim w środku pola, a ataki, gdy zbliżały się do pól karnych, były łatwo neutralizowane. Z jednej strony remis nam wystarczał, z drugiej mając przewagę zawodnika i szukając przełamania, można było pokusić się o więcej. Ciężko jednak nie mieć przekonania, że gdybyśmy walczyli w tym meczu o zwycięstwo, byłaby to walka z góry skazana na niepowodzenie. To starcie miało pokazać, że potrafimy sobie radzić bez Lewandowskiego. Pokazało coś zupełnie odwrotnego.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.