Portugalia - Polska 1:1. Gra po linii najmniejszego oporu

Nieco ponad kwadrans do końca meczu. Na tablicy remis, na boisku Polacy w przewadze jednego zawodnika, a pierwsza zmiana nie ma nic wspólnego z duchem walki. I właśnie to można uznać za kwintesencję spotkania Portugalia - Polska.

Obsesja bezpieczeństwa

Trener Jerzy Brzęczek nie ryzykował. Nie robił tego ani na początku starcia, ani po straconej bramce, a już tym bardziej nie po tym, jak Pereira dostał czerwoną kartkę (63. minuta). Przeciwnik też się przesadnie nie wysilał, ale między reprezentacjami jest zasadnicza różnica: gospodarze nawet „na stojaka” byli w stanie konkretnie zorganizować się w ataku pozycyjnym.

Tymczasem trudno tak naprawdę wskazać jeden dłuższy moment, gdy Polacy faktycznie przejęli inicjatywę i mieli plan, jak ją efektywnie wykorzystać. Nawet grając 11 na 10 stawiali na kontratak – bez podejmowania prób rozegrania.

AnalizaAnaliza Screen z TV

Warto zwrócić uwagę na wprowadzenie piłki do gry w różnych fazach spotkania. W pierwszej połowie stoperzy ustawiali się bardzo szeroko, zostawiając pole manewru Szczęsnemu. Problem w tym, że w powyższej sytuacji bramkarz przez 9 sekund nie będzie w stanie zagrać do przodu ze względu na wysoki pressing przeciwnika (wyląduje pod samą linią końcową).

Nie był to jedyny wariant rozegrania. W wielu przypadkach między obrońców schodził Krychowiak, ale w ogólnym rozrachunku nie robiło to większej różnicy, bo po wykonaniu kilku kroków, zagrywał do tyłu nie szukając innych rozwiązań. Druga sprawa, że bardzo często po prostu nie było do kogo zagrać.

AnalizaAnaliza Screen z TV

Zdarzało się, że zarówno Krychowiak, jak i Klich podchodzili pod środkowych defensorów (tym razem para Bednarek-Cionek), jednocześnie wysyłając wyżej Bereszyńskiego i Kędziorę. Niezależnie od ustawienia, za każdym razem trudność polegała na tym samym – Polacy grali na tyle wolno, na tyle długo wymieniali podania, że momentalnie byli odcinani od centralnej strefy i jedynym „logicznym” rozwiązaniem było długie zagranie w kierunku ataku.

AnalizaAnaliza Screen z TV

Szerszą perspektywę stwarzają sytuacje, gdy wyjątkowo było do kogo zagrać, ale z jakiegoś powodu lepszym wyjściem było oddanie futbolówki Szczęsnemu. Dokładnie tak zrobi Cionek za niecałe 4 sekundy. Co więcej, żadnego pozytywnego wpływu na postawę Biało-Czerwonych nie miała czerwona kartka dla Pereiry. Poza tym, że po 75. minucie i pierwszej defensywnej zmianie (Klich-Góralski) zdecydowanie przeszli do niesławnego niskiego pressingu, pozorując jakiekolwiek próby zawiązania ataku. Zamiast impulsu motywującego do działania, cofnęli się na własną połowę.

Nic z tego nie wynika

To całe murowanie nie do końca znajdowało swoje odzwierciedlenie w grze z tyłu. Warto zauważyć, że w większości powyższych przypadków boczni defensorzy ustawiają się wysoko i – siłą rzeczy – są odcięci od podań. W momencie straty w środku pola, podopieczni trenera Brzęczka byli jeszcze bardziej narażeni na groźne kontrataki. Nie tylko ze względu na całkiem spore odległości pomiędzy zawodnikami, ale także czas reakcji. Jedynym piłkarzem, który faktycznie starał się zapewniać wsparcie na flankach (i to obu), był Frankowski – bezsprzecznie największy wygrany tego meczu.

Spóźniony doskok był bardzo wyraźnie widoczny w momencie, gdy gospodarze organizowali atak pozycyjny, a goście ograniczali się do przesuwania formacji. Problem w tym, że jeśli Polacy w ogóle podejmowali próbę wypchnięcia przeciwnika, to robili to zbyt późno i bez konkretnie wymierzonego pressingu. Częściej robił to jeden gracz niż cała strefa.

AnalizaAnaliza Screen

W efekcie Portugalczycy nie mieli większych trudności z ustawieniem się między liniami, co stanowiło dla nich spore ułatwienie w zdobywaniu terenu. Wymieniali podania dość wolno, często w jednym tempie i bardzo czytelnie, bo po przeniesieniu ciężaru gry na flankę (wszystko kręciło się wokół Renato Sanchesa), poszukiwali podaniem Cancelo. Przy czym Polacy wcale nie wyglądali na szczególnie świadomych zagrożenia ze strony tego duetu (notorycznie odpuszczane krycie).

AnalizaAnaliza Screen z TV

Problem nie dotyczył jedynie bocznego sektora boiska –sytuacja wyglądała bliźniaczo w centralnej strefie, już na połowie Polaków. Na powyższej grafice widać, że Carvalho ma kilka możliwości zagrania, a jego koledzy wychodzą do piłki znacznie wcześniej niż goście w ogóle zdążą się przesunąć. W efekcie akcja może być kontynuowana w sposób płynny i przemyślany.

AnalizaAnaliza Screen z TV

Niezależnie od tego, ile razy Portugalczycy próbowali zawiązać atak właśnie ten sposób, Polacy i tak nie korygowali ustawienia. Nie tylko reakcja była spóźniona, ale przede wszystkim brakowało odpowiedzialności za siebie czy kolegę z zespołu. W sytuacji powyżej trzech zawodników (Milik, Zieliński, Krychowiak) usiłowało zatrzymać Carvalho, który mimo wszystko i tak dał radę kontynuować akcję. Chwilę przed przerwą podobny wysiłek podjęli Zieliński i Frankowski, żeby powstrzymać Sanchesa, a ostatecznie i tak niezbędna była interwencja Cionka.

Przy okazji ataku pozycyjnego i rozegrania z wykorzystaniem linii obrony, jeszcze jeden element dość silnie rzuca się w oczy. Oczywiście różnica między ekipami jest widoczna jak na dłoni, ale nie polega jedynie na jakości podań i umiejętności poszczególnych graczy, ale na takim zwyczajnym i całkiem oczywistym wyjściu do piłki. Biało-Czerwoni z pełną premedytacjąwzajemnie pozbawiają się możliwości zagrania.

Remis dla oddechu

Tym samym w reprezentacji Polski jest mnóstwo elementów, które się nie zgrywają i jeszcze więcej takich, których cel nie został określony. One tak czy owak będą się rozjeżdżać, dopóki w zespole nie zostaną wyznaczone konkretne obowiązki – dla pojedynczych stref i całej formacji. Sprawa zresztą również nie ulegnie zmianie, jeśli plan na spotkanie będzie opierał się na grze po linii najmniejszego oporu i będą lekceważone wszelkie szanse na podkręcenie tempa i przejęcie inicjatywy.

Remis wywalczony w Portugalii to nie tylko chwila oddechu dla całego sztabu i drużyny. To również różowe okulary dla niektórych kibiców. Dzięki temu jednemu punktowi, Biało-Czerwoni utrzymali się w pierwszym koszyku. I to odgrywa w tym momencie rolę nagrody pocieszenia – być może trochę załagodzi sytuację, na kilka miesięcy uciszy niepochlebne głosy.

Mimo wszystko naprawdę trudno nie odnieść wrażenia, że zamiast zbliżać się do odpowiedzi na pytanie, jaki jest pomysł trenera Jerzego Brzęczka na kadrę, ciągle się od niej oddalamy.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.