Polska - Irlandia 1:1. Testy w zwolnionym tempie

Najwięcej energii niezaprzeczalnie miał trener Jerzy Brzęczek. Gdyby powstała klasyfikacja na podstawie zaangażowania, jego podopieczni nie mieliby żadnych podstaw, żeby się z nim mierzyć.

Laga bonito

Trzy minuty, cztery straty. Początek meczu nie zwiastował nic dobrego i żaden z piłkarzy ani nie miał zamiaru wyprowadzić widzów z błędu, ani udowodnić, że pochopnie wystawili negatywną ocenę.

Długie zagranie w kierunku Kędziory – piłka oddana rywalowi. Szczęsny naciskany przez linię ofensywną Irlandczyków – aut dla nich. Strata Kędziory pod presją. Szansa na kontratak – Krychowiak zagrywa bezpośrednio do przodu. To wszystko wydarzyło się w zaledwie trzy minuty. A miało być jeszcze gorzej.

Podanie wprowadzające wyglądało cały czas tak samo. Ta seria z pierwszych pięciu minut powtórzyła się wielokrotnie. Bo chociaż różni zawodnicy się tym zajmowali (stoperzy/boczni obrońcy), to w gruncie rzeczy chodziło o to samo, czyli bezpośrednie uruchomienie ataku. Jak łatwo się domyślić, szanse powodzenia były mikroskopijne – zważywszy na to, że dominowały podania nieprzygotowane, a przez to bardzo niechlujne.

Taka gra lagą nie miała nic wspólnego z czymś ładnym, a już na pewno nie efektywnym. Polacy najpierw oddawali piłkę przeciwnikowi, a później zaczęli udostępniać pole gry.

Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie

Załóżmy, że akurat zawiązanie ataku pozycyjnego leżało w gestii stoperów. Piłka była przekazywana na skrzydło, czy to do Kędziory, czy do Recy. I byłoby z tym wszystko w porządku, gdyby nie jeden arcyważny element: tempo. W momencie, gdy ciężar gry został przeniesiony na flankę, pojawiały się problemy.

Przeciwnik wcale nie musiał odcinać poszczególnych stref, żeby przejąć inicjatywę. Brakowało jakichkolwiek mechanizmów na skrzydłach. Kurzawa i Błaszczykowski bardzo często przesuwali się w jednej linii z Recą i Kędziorą, co uniemożliwiało wypuszczenie któregoś zawodnika na obieg i – tym samym – zaskoczenie Irlandczyków.

W takim przypadku jedyną możliwością pozostawało to, co wychodziło naprawdę słabo – dalekie zagranie w kierunku graczy ofensywnych. Faktycznie, przez sporą część spotkania, Polacy posyłali długie podanie, które było z góry skazane na stratę, po czym sytuacją się powtarzała.

Odwoływanie się do braku motywacji jest zwykle pójściem na łatwiznę, ale co innego pozostaje, gdy po drużynie nie widać chęci do przejęcia inicjatywy nawet na krótki moment.

Odpowiedzialność? Nie tym razem

Podopiecznym trenera Brzęczka nie tylko brakowało pomysłu, ale i dyscypliny taktycznej. Bo to nie było tak, że nagle wszystkie siły zostały przerzucone na inny pokład. Zresztą ćwiczenie ryglowania w takim meczu byłoby zupełnie niezrozumiałe, biorąc pod uwagę to, w jaki sposób grają Irlandczycy.

Przede wszystkim warto zwrócić uwagę na bierność w środkowej strefie, którą kilkakrotnie udało się wykorzystać gościom. Zwykle Polacy sami strzelali sobie w kolano i po którymś z takich niechlujnych podań zakończonych stratą, rywal znajdował się w świetnej sytuacji do wyprowadzenia kontrataku. Nie brał jednak przykładu z przeciwnika, a starał się albo postawić na indywidualności (jak np. w 52. minucie, gdy Christie z łatwością poradził sobie z Linettym, Błaszczykowskim i Kamińskim po stracie Milika), albo wykorzystać przyspieszenie (sytuacja bramkowa, rozegranie w trójkącie Hendrick-O’Dowda-Keogh zakończone dośrodkowaniem na O’Briena).

Na próżno było tego wypatrywać u gospodarzy. Może poza jednym jedynym razem, gdy Klich sam wyrwał do ataku i nie tylko wykończył akcję na 1:1, ale i był jej głównym napędowym.

Brakowało reakcji w środkowej strefie. Irlandczycy mieli aż tyle miejsca, bo nikt nie miał im zamiaru utrudniać sprawy. Nie było wyjścia na pozycję, doskoku do rywala, ograniczenia mu przestrzeni. Co z tego, że podopieczni trenera Brzęczka starali się przesuwać formację, jak robili to dla samego przesunięcia. Nic z tego nie wynikało, nikt nie podejmował ryzyka. Jedna rzecz wychodziła konsekwentnie: spychanie odpowiedzialności.

Przegląd na niskich obrotach

Jeśli ten sparing miał dowieść, kto z powołanych jest najlepszy w oszczędzaniu energii, to faktycznie materiał do analizy jest dość obfity. Zupełnie niemiarodajne byłoby stawianie plusów i minusów przy poszczególnych nazwiskach. Zwłaszcza że te pierwsze musiałyby być mocno naciągane – jak np. schemat rozegrania autu (długi rzut Recy, oderwanie stopera i przedłużenie na zawodnika atakującego) czy dwa udane dośrodkowania Kądziora. Chociaż w tym drugim przypadku warto się jednak zastanowić, bo dobrych centr w tym meczu było jak na lekarstwo.

Poza tym trudno tak naprawdę wskazać schematy, które mogły zostać przećwiczone w tym spotkaniu. Mam w głowie starcie z Litwą, ten rozegrany bezpośrednio przed mistrzostwami świata. Miał służyć za pakiet różowe okulary + morale i przy okazji być ostatnim momentem na przećwiczenie kilku konfiguracji. Mowa głównie o wszystkim tym, co dało się osiągnąć przy dużej przestrzeni do gry – m.in. regulowanym tempie przy wprowadzeniu piłki czy zmianie struktury formacji.

Po spotkaniu z Irlandią tak naprawdę „wiemy, że nic nie wiemy”. Nie pojawiły się nawet przesłanki do czegoś, co może chcieć zbudować nowy szkoleniowiec. Nikt na tym etapie nie może przecież wymagać jakichś potężnych innowacji. Wolne tempo uniemożliwiało płynną konstrukcję akcji ofensywnych, ślamazarne pokazywanie się do gry sprzyjało niedokładnym podaniom. Szkoda tylko tych wszystkich kibiców, którzy zapłacili naprawdę sporo za bilety i przyjechali do Wrocławia tylko po to, żeby przez ponad 90 minut walczyć ze snem.

Nie da się zaskoczyć przeciwnika, nieważne jak dysponowanego, grając na stojąco. O tym teoretycznie powinien wiedzieć każdy. Tymczasem przez większość czasu to trener Jerzy Brzęczek przy linii bocznej był kilka razy bardziej aktywny, o niebo bardziej dynamiczny i zaangażowany, niż jego podopieczni.

 Polska - Irlandia. Wymarzonego debiutu nie było. Krzysztof Piątek zawiódł, podobnie jak cały zespół

Jakub Błaszczykowski rozczarował w rekordowym meczu

Tak źle we Wrocławiu jeszcze nie było. Bardzo słaba frekwencja na meczu Polski z Irlandią


Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.