Urugwajski Pele, którego pokochał Szczecin. 8 lat temu tragicznie zginął Claudio Milar

Gdyby wciąż żył, na jego telefonie wyświetlałyby się dziś połączenia z numerem kierunkowym +48. Chociaż kto wie, może odwiedziłby akurat Polskę? Ale nie żyje. Claudio Milar, były napastnik ŁKS Łódź i Pogoni Szczecin, pierwszy Urugwajczyk w Ekstraklasie, piątkowy mecz obejrzy z najwyższej trybuny.

Dziś przyjmuje się wersję, że autokar jechał za szybko. Drużyna Grêmio Esportivo Brasil wracała z towarzyskiego meczu z Santa Cruz. Grali w Vale do Sol, 300 kilometrów od Pelotas. I wygrali 2:1. Powrót miał potrwać kilka godzin. Bus był już w granicach stanu Rio Grande do Sul. Do celu brakowało trochę ponad 80 km. Na ostrym zakręcie kierowca stracił jednak panowanie nad pojazdem, który wypadł z drogi i o godz. 23:30 runął prosto w przepaść Canguçu. Razem z nim runęło życie trzydziestu jeden pasażerów.

Dochodzenie wykazało, że kierowca był trzeźwy i miał zapięte pasy, ale śledczy nie znaleźli monitorującego czas pracy tachografu, który pomógłby wyjaśnić przyczyny tragedii. Nie miało to żadnego znaczenia dla ludzi, którzy staczając się 30 metrów w dół znaleźli się nad urwiskiem życia i śmierci. Dwadzieścia osób zostało rannych. Trzy nie zdążyły się zatrzymać. W nocy z 15 na 16 stycznia 2009 roku zginęli obrońca Régis Gouveia Alve, trener bramkarzy Giovane Guimarães i napastnik Claudio Milar. Miał zaledwie 34 lata.

Dzień później ciała Régisa i Guimarãesa zostały wystawione na murawie stadionu Bento Freitas w Pelotas. Ciało Milara na widoku pozostało tylko kilka minut. Wkrótce później trumna została umieszczona w samolocie, który poleciał do miasteczka Chuy we wschodnim Urugwaju. Tam 6 kwietnia 1974 roku przyszedł na świat Milar. Tam też został pochowany. Tego dnia niebo posmutniało nie tylko w Urugwaju i Brazylii, ale także w oddalonej o 10 tys. km Polsce.

Piłkarz zamiast mercedesa

20 sierpnia 2004 roku był zwariowany. Tak zwariowany, że w Szczecinie wspominany jest do dziś. Ostatnia w ligowej tabeli Pogoń mierzyła się z mocnym Lechem Poznań. Dopiero na godzinę przed rozpoczęciem spotkania PZPN potwierdził rejestrację nowego piłkarza „Portowców” Roberto Claudio Milara Decuadrę. CV Urugwajczyka nie rzucało na kolana. Wcześniej Milar bez powodzenia kopał piłkę w ŁKS Łódź, błąkał się po Tunezji i Izraelu. Nigdzie – poza ukochanym Pelotas, gdzie został legendą – nie poznano się na jego talencie. Jego odkrywcą dla Pogoni był Dawid Ptak, syn Antoniego, milionera, właściciela klubu. Dawid wypatrzył Milara w drugiej lidze brazylijskiej. Miejska legenda głosi, że ojciec dał mu do wyboru najnowszy model mercedesa albo transfer piłkarza. Ptak junior postawił na snajpera. I nigdy tego nie żałował.

Samolot z Brazylii wylądował w Berlinie dwa dni przed meczem z Kolejorzem. Jadąc do Szczecina Urugwajczyk narzekał na złe samopoczucie. Wszystko przez różnicę czasu. Nie znał języka, drużyny, kolegów. Ale mimo to 20 sierpnia pojawił się na murawie. Na pół godziny. I zatańczył rozkochując w sobie cały Szczecin. Najpierw zanotował asystę przy bramce Tomasza Parzego, później sam trafił do siatki. A walcząca w dziesięciu Pogoń wygrała. Milar stał się bohaterem. Mecz z Lechem tak wspomina trener Bogusław Baniak. – W czwartek na rozruchu zarządziłem gierkę i robił [Milar] już wtedy wielkie wrażenie. Pamiętam, że ten trening z trybun stadionu obserwował Dawid Ptak i krzyczał: „Trenerze, niech mu trener da spróbować rzuty wolne!”. Spróbowaliśmy. Jak on podszedł do czterech rzutów wolnych z prawej strony i zamienił te cztery strzały na bramki, to już wiedziałem, że będzie to solidne wzmocnienie dla Pogoni (…) Pamiętam, że Piotrek Reiss przed tym meczem pytał: „A kto to jest ten Milar?”. To ja pozwoliłem sobie po meczu odbić piłeczkę i powiedziałem do niego: “I jak tam Piotruś? Już wiesz kto to jest?” – wspominał w rozmowie z pogonszczecin.pl trener Baniak.

Magiczne rzuty wolne

Olgierd Moskalewicz musnął tylko piłkę, a Milar w stylu Michela Platiniego zrobił jeden krok i uderzył nie do obrony. Technicznie, delikatnie i poza zasięgiem rąk bramkarza Wisły Płock Roberta Gubca. Futbolówka, choć kopnięta niezbyt mocno, ku uciesze portowych kibiców wyleciała za dziurawą siatkę. O umiejętnościach fantastycznie bijącego rzuty wolne Milara przekonało się kilku innych bramkarzy, m.in. Mateusz Sławik z GKS Katowice. Bajeczna technika, duża fantazja i skuteczne strzały sprawiły, że Szczecin uwielbiał Milara. Dla dzieciaków był wzorem. Pomocnik Pogoni Dawid Kort w rozmowie z weszło.com na pytanie o piłkarskiego idola wymienił obok Ediego Andradiny i Bartosza Ławy właśnie Milara. „Jak on strzelał z rzutów wolnych! Niesamowite” – zachwycał się 22-latek, który oglądając popisy Urugwajczyka miał dziesięć lat.

Pogoń nie zawsze mogła jednak liczyć na magicznego Claudio. Andradina wspominał w jednym z wywiadów, że jego kolega był leniem. Nie chciał biegać, szczególnie zimą. Gdy trenerzy dawali mu mierzące dane paski treningowe, oddawał je żonie Sheili, która codziennie uprawiał jogging. Pod koniec sezonu 2004/2005 po meczu Pucharu Polski z Wisłą Kraków Milar spakował się i poleciał do Brazylii, gdzie małżonka miała rodzić. Wcześniej zdążył strzelić bramkę Wiśle, ale z Płocka. Na wyjazd zgodził się młodszy z Ptaków, mający do Milara słabość. Nie sądził chyba jednak, że świętowanie urodzin potomka będzie trwało... dwa miesiące. W międzyczasie Milar trenował jednak z drużyną Grêmio, tą samą, która będzie jego ostatnią. Później na jedną rundę wrócił jeszcze do Szczecina, rozegrał 22 mecze, strzelił siedem bramek i na stałe wrócił do Kraju Kawy (miał także brazylijskie obywatelstwo). Ostatecznie jego bilans w Pogoni to 31 meczów i 11 goli, a także 12 meczów i dwie bramki w barwach ŁKS Łódź.

Pele Xavante

Śniada cera, na głowie burza kruczoczarnych włosów, na granatowych spodenkach Pogoni biały numer 6. To szarżujący na bramkę Claudio Milar. Na zdjęciu Jerzego Undro na twarzy Urugwajczyka widać skupienie. Mięśnie są napięte, wzrok spoczywa na piłce, którą kochał umieszczać w bramce rywali. Takiego go zapamiętają kibice Pogoni Szczecin. Gdyby żył, byłby dziś rozchwytywany. Na wyświetlaczu jego telefonu wyświetlałyby się połączenia z numerem kierunkowym +48. I Milar opowiadałby o szansach Polski w meczu z Urugwajem, o swoich rodakach, o tym, co w Montevideo mówi się o Robercie Lewandowskim. Choć pewnie mieszkałby w Pelotas. Ale może odwiedziłby Szczecin?

Milar jest legendą trzecioligowego Grêmio, gdzie sprowadził go lekarz André Guerreiro, który dostrzegł ambitnego chłopaka przebijającego się bez skutku w Botafogo Rio de Janeiro. Milar dla Xavante (przydomek Grêmio, od plemienia Xavante) zdobył 110 bramek w 208 meczach. Po raz setny pokonał bramkrza w styczniu 2008 roku. Dwanaście miesięcy przed śmiercią. Grêmio pokonało 4:1 São José Porto Alegre. Już po tragicznym wypadku jego klubowy kolega Alex Martins nazwał go „lokalnym Pele”. „Pele Xavante” zatytułowała wielki reportaż o Milarze brazylijski dziennik „O Globo”.

Niespełnione pragnienie

Marzeniem Claudio był wspólny występ z młodszym bratem Bruno. Też napastnikiem. Marzenie się jednak nie spełniło. Bruno nie miał talentu. Zagrał w koszulce Grêmio w towarzyskim meczu z urugwajskim Racingiem. To było już po wypadku. Młodszy z Milarów strzelił nawet zwycięską bramkę wpychając piłkę do siatki z dwóch metrów. Nie spełnił jednak oczekiwań. Został w Pelotas, pracował jako kelner w barze Lobão. – Straciłem rachubę ile razy śniłem, że grałem wraz z moim bratem. A potem budziłem się i docierało do mnie, że to tylko sen – wspominał w rozmowie z dziennikarzami „O Globo” Bruno. Jeszcze w 2014 roku pojawił się na chwilę w kadrze trzecioligowego Guarany FC, ale i tam nie zagrzał długo miejsca.

Bruno pewnie obejrzy mecz z Polską. Może razem z Martinem, synem Claudio? Tym samym dla którego napastnik Pogoni uciekł do Brazylii. Martin ma dziś 12 lat. Podobno gra w piłkę i podobno dobrze. Może odwiedzi kiedyś Szczecin? Miasto, gdzie wciąż kochają jego ojca.

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.