Przez Rosję na zachód. Czy Adam Nawałka znajdzie pracę w najsilniejszych ligach Europy?

Adam Nawałka tchnął nowego ducha w dogorywającą reprezentację Polski i wywindował ją na szóste miejsce w rankingu FIFA. Czy po mistrzostwach świata w Rosji polski selekcjoner spróbuje swoich sił na zachodzie?

Kiedy Adam Nawałka rozpoczynał pracę z reprezentacją Polski, ta przypominała dogorywającą fabrykę. Stało w niej co prawda kilka niezłych maszyn, ale efekty ich pracy były żadne. W rankingu FIFA zajmowaliśmy 78., najniższe w historii miejsce; za sobą mieliśmy fatalne mistrzostwa Europy w których zajęliśmy ostatnie miejsce w grupie; boleśnie przegraliśmy eliminacje brazylijskich mistrzostw świata.

Gdyby ktoś w smutną jesień 2013 roku zahibernował się na cztery lata i obudził się jesienią 2017 r., doznałby wstrząsu. Przez 48 miesięcy Polacy ze słabeusza, który remisował nawet w Kiszyniowie, stali się szóstą drużyną rankingu, która na Euro 2016 odpadła dopiero w ćwierćfinale. Nowego ducha tchnął w polski zakład majster Adam z Krakowa, którego nowe oprogramowanie do starych maszyn może i zaskakiwało, ale przyniosło zaskakująco dobre efekty.

Nawałka na swoją renomę pracuje skutecznie. Spośród wszystkich trenerów europejskich reprezentacji, które awansowały na mundial, tylko trzech samodzielnie zakwalifikowało się także na francuski czempionat w 2016 r. W tym gronie obok Fernando Santosa i Joachima Loewa jest właśnie polski selekcjoner. Czy dzięki tym sukcesom i nadchodzącym mistrzostwom świata w Rosji Nawałka ruszy na zachód, aby tam spróbować swoich sił?

Ziemie nieobiecane

Praca w Anglii, Hiszpanii czy w Niemczech to trenerski crème de la crème; bal, na który bilet wstępu dostają tylko najlepsi szkoleniowcy, spełniający szereg kryteriów. Przez lata najsilniej reprezentowaną w polskiej kadrze narodowej ligą zachodnią była Bundesliga. O ile Niemcy dawno zaufali naszym piłkarzom, o tyle w ogóle nie chcą stawiać na naszych trenerów. W ostatnich latach niewiele znaczącymi epizodami, i to wyłącznie w 2. Bundeslidze, mogą pochwalić się tylko Dariusz Pasieka (asystent w SC Paderborn i FC Augsburg) i Artur Płatek (asystent w TuS Koblenz). Pierwszym szkoleniowcem SSV Jahn Regensburg był co prawda Franciszek Smuda, który jednak po 12 meczach razem z klubem z Ratyzbony spadł do 3 ligi. – Smuda dostał pracę, bo płynnie mówi po niemiecku. To był jego jedyny atut – mówi Sport.pl Edward Kowalczuk, odpowiedzialny za przygotowanie fizyczne piłkarzy Hannoveru, który w Dolnej Saksonii trenuje od 31 lat. To właśnie on zyskał największą renomę spośród wszystkich specjalistów z Polski pracujących za Odrą. – W Niemczech Nawałka jest dość kojarzony: z Robertem Lewandowskim, Łukaszem Piszczkiem, ze zwycięstwem Polski w Warszawie, ze zremisowanym w świetnym stylu starciu na Euro we Francji. Wśród ludzi tutejszej piłki panuje opinia, że to on poukładał polską reprezentację, że jest ojcem sukcesu – tłumaczy nam Kowalczuk.

Trenerzy znad Wisły wielkiego rozgłosu nie zyskali także we Francji, gdzie nasi reprezentanci przez lata stanowili o sile wielu zespołów. Jest tylko jeden wyjątek – Henryk Kasperczak. Metz, Saint-Étienne, RC Strasbourg, Racing Club de France, Montpellier, Lille, Bastia – klubami w których pracował Kasperczak można byłoby obdarować kilku innych szkoleniowców. Wyjątek potwierdza jednak regułę. – Francuzi są egocentrykami. Zatrudniają specjalistów z zagranicy tylko wtedy, kiedy muszą. Nie patrzą na sukcesy reprezentacyjne, tylko na klubowe. I jeśli kogoś już biorą, to z silnych lig zachodnich – tłumaczy Stefan Białas, w przeszłości opiekun drugoligowego AS Beauvais Oise. On, podobnie jak Joachim Marx, bez powodzenia próbował swoich sił we Francji. Kluczem była jednak jego – i Marxa – zawodnicza przeszłość, nierozerwalnie związana z tym krajem. – Tylko medal mistrzostw świata mógłby nakłonić Francuzów do zainteresowania się Nawałką. Pamiętam, jak po mundialu w Hiszpanii próbowałem zaproponować tutejszym klubom Antka Piechniczka, ale nie było wielkiego odzewu – wspomina Tadeusz Fogiel, dziennikarz i menadżer od kilku dekad mieszkający w Paryżu. – W tej chwili Nawałka to w Ligue1 postać anonimowa. Poza tym we Francji większe wrażenie od ćwierćfinału Euro 2016 zrobiłby ćwierćfinał Ligi Mistrzów, na przykład z Legią Warszawa. Jeśli więc Adam chciałby trafić nad Loarę, musiałby popracować w jakimś klubie. Bo są tu co prawda trenerzy z zagranicy, ale zazwyczaj to południowcy: Portugalczyk Jardim, Włoch Ranieri, Hiszpan García, Argentyńczyk Bielsa. Jednym prezesem, który mógłby rozpatrzeć zatrudnienie Nawałki, jest Waldemar Kita z Nantes – dodaje Fogiel.

Hiszpanie chcą piłkarzy

Jeszcze trudniejsza jest droga jest do Hiszpanii. Kiedy o szanse Adama Nawałki na ewentualną pracę w La Liga pytam Kibu Vicuñę, Hiszpana pracującego w Polsce od blisko 10 lat, szczerze przyznaje, że są minimalne. Jedynym polskim szkoleniowcem, który znalazł tam swoje miejsce, i to tylko na zapleczu pierwszej ligi, jest Jan Urban, któremu w Osasunie Pampeluna asystował właśnie Vicuña. – Nie jest żadną tajemnicą, że Janek dostał kredyt zaufania, bo jest legendą Osasuny. W Hiszpanii przeszłość klubowa jest bardzo ważna. Kluby stawiają na byłych piłkarzy, takich jak Ernesto Valverde, Pep Guardiola, Diego Simeone. José Ángel Ziganda, były partner Janka w ataku Osasuny, teraz prowadzi Athletic Bilbao. Wyjątkiem jest tylko Gianni De Biasi, który niedawno przyszedł do Deportivo Alavés z reprezentacji Albanii, ale on ma za to doświadczenie zdobyte w Italii – mówi Kibu, dziś asystent Urbana w Śląsku Wrocław. Adam Owen, szkoleniowiec Lechii Gdańsk, dodaje natomiast, że w Primera Division okazję dostali dwaj jego rodacy, Walijczycy John Toshack i Chris Coleman. – I choć nigdy nie grali w Hiszpanii, to mieli naprawdę imponujące kariery zawodnicze w Premier League – wyjaśnia Sport.pl Walijczyk.

Owen, który w swojej karierze pracował i w Anglii (Sheffield Wednesday, Sheffield United) i w Szkocji (Celtic, Glasgow Rangers) tłumaczy, jak trudnym rynkiem dla obcokrajowców są Wyspy Brytyjskie. – Trenerzy z Wysp nie za bardzo chcą wyjeżdżać do krajów kontynentalnych. Wyjątkami są właśnie Toshack i Coleman. To sprawia, że angielskie kluby wolą Brytyjczyków, których jest bardzo wielu. Dodatkowo wciąż pojawiają się nowi szkoleniowcy, którzy kończą piłkarskie kariery, jak na przykład Henning Berg, który był w Legii – mówi Owen. Teoretycznie znacznie większe szanse ma trener szukający pracy w Szkocji. Zresztą nie tak dawno kandydatem Dundee F.C był Czesław Michniewicz, a z działaczami Motherwell w kontakcie pozostawał Maciej Skorża, któremu pomagała brytyjska agencja menadżerska. – Problem Szkocji jest jednak taki, że poza Celticem i Rangers nie ma tam silnych i bogatych klubów. To natomiast dobre miejsce do pokazania się dla trenera, który marzy o Premier League – dodaje szkoleniowiec gdańskiego klubu.

Polskie drogi wiodą do Grecji

Co ze słabszymi ligami, które w klubowym rankingu UEFA są jednak znacznie wyżej, niż Ekstraklasa, na przykład z rozgrywkami w Belgii i Holandii? W obu tych krajach Polscy trenerzy nie mieli nigdy dobrej passy. Ani Stanisław Gzil, który pracował w Germinalu Ekeren i Beveren, ani Włodzimierz Lubański, ex trener Lokeren, ani też Antoni Brzeżańczyk prowadzący Feyenoord Rotterdam nie zawojowali Niderlandów. – Nie znam ambicji Adama, ale robi niesamowitą robotę z waszą kadrą, ma świetne wyniki. Pamiętam go jako otwartego trenera, który chce się uczyć. A to podstawa przy wyjeździe za granicę. To nigdy nie są łatwe decyzje, ja zawsze lubiłem podejmować ryzyko, ale znam wielu ludzi, którzy wolą siedzieć w kraju. Dlatego też rywalizacja na rynku wewnętrznym jest u nas duża. I dlatego nie wiem czy to dobre miejsce na szukanie pracy – mówi Sport.pl Leo Beenhakker, trener Polski w latach 2006-09. Natomiast zdaniem Jean-Marie Pfaffa, legendy reprezentacji Belgii, Nawałka już dziś znalazłby zatrudnienie w Jupiler Pro League. – Na pewno zainteresowane byłoby Lokeren, gdzie grali Lubański i Grzegorz Lato. Myślę, że takiego trenera chętnie widziałby u siebie Standard Liège, gdzie dziś pracuje Portugalczyk Sá Pinto. Najpierw jednak Nawałka musiałby pokazać się z dobrej strony na mundialu w Rosji. To sukcesy na mistrzostwach świata budują trenerów – tłumaczy wicemistrz Europy z 1980 roku.

Znacznie lepiej, niż w Belgii i Holandii, wiodło się naszym rodakom w Grecji. I choć Hellada to dziś kierunek niezwykle popularny wśród polskich turystów, to w latach 70. i 80. zamiast na wakacje, do pracy jeździli tam szkoleniowcy. I zostawali bohaterami, jak Kazimierz Górski w Olympiakosie Pireus czy Jacek Gmoch w Panathinaikosie Ateny i Larisie. W tym samym okresie w Grecji pracowali Andrzej Strejlau i Brzeżańczyk. Swoje szanse dostawali też inni: Lubański (w Gianninie), Kasperczak (w Kavali), Krzysztof Warzycha (w drugoligowych Fokikos i Kallithei) czy Michał Probierz (w Arisie Saloniki). – Szkoda Adama na ligę grecką. Kasę mają dwa, trzy kluby, a reszta żyje z dnia na dzień. Absolutnie odradzam mu Grecję. Niech szuka pracy w najlepszych ligach świata – mówi Jacek Gmoch, który jeszcze w 2010 roku poprowadził w jednym meczu Panathinaikos i wygrał z Iraklisem Saloniki 4:2.

O rynek austriacki zapytaliśmy natomiast Janusza Feinera, polskiego menadżera mieszkającego od 30 lat we Wiedniu. Zdaniem emerytowanego już agenta Nawałka jest poza zasięgiem tamtejszych klubów: „Jeśli miałby poprowadzić w Austrii jakąś drużynę, to tylko kadrę narciarską. Kluby piłkarskie nie są dziś na tyle konkurencyjne, aby przekonać go do pracy w miejscowej Bundeslidze. Najsilniejszy z nich, Red Bull Salzburg, to zaledwie rezerwy RB Leipzig. Godny kontrakt trenerowi byłby w stanie zapłacić i Rapid Wiedeń, i Austria Wiedeń, ale oba mają potencjał nie większy, niż Legia. A więc Austria nie ma argumentów, aby skusić Polaka”. Feiner dodaje także, że w wypadku potencjalnej oferty sporym kłopotem byłby język: „Austriacy patrzą na to nawet bardziej, niż Niemcy. Obecnie są w tracie poszukiwania selekcjonera kadry narodowej i poza umiejętnościami biorą pod uwagę właśnie kwestię komunikacji. Podobnie jest we wszystkich klubach. Od zawsze preferuje się tu trenerów niemieckojęzycznych. A pan Adam z tego co wiem, nie mówi w języku naszych sąsiadów”.

Do you speak English?

Nie tylko Feiner, ale niemal wszyscy nasi rozmówcy podkreślają, że kluczowe w przypadku najsilniejszych lig mogą być nie umiejętności szkoleniowe, ale... językowe. – Jeśli pan Adam nie mówi po niemiecku lub angielski, to właściwie nie ma szans w Niemczech. Rozwiązaniem byłoby zatrudnienie niemieckojęzycznego asystenta, ale to też niekoniecznie musiałoby przejść. Tu liczy się nie tylko trenowanie, ale także pedagogika, komunikacja z zespołem szczególnie w sytuacjach kryzysowych. Bez języka ani rusz – mówi Edward Kowalczuk. Z jego zdaniem zgadza się Michael Ebert, dziennikarz Kickera. – W Bundeslidze pierwszeństwo mają trenerzy, którzy znają język i kulturę. Dlatego szansę często dostają byli piłkarze, którzy przez lata grali w Niemczech. Na przykład Tomasz Wałdoch, który pracuje w akademii Schalke czy Adam Matysek, który szkolił bramkarzy Norymbergi – mówi Ebert. – A moim zdaniem nie jest to problem nie do przeskoczenia. Ja przez trzy lata pracy w Polsce nie nauczyłem się języka, a jednak pracowałem. I to nieźle. Odpowiednio dobrani asystenci to podstawa – mówi natomiast Beenhakker, który w swojej bogatej karierze trenował już zespoły w Arabii Saudyjskiej, Hiszpanii, Meksyku, Turcji czy Szwajcarii.

Zdaniem Eberta na zachodnich klubach wrażenia nie robią też sukcesy osiągnięte z reprezentacją. – Szefowie niemieckich klubów nie ufają selekcjonerom. Według nich tylko codzienna praca jest w stanie zweryfikować trenera. Aby trafić do Bundesligi z reprezentacji trzeba mieć albo wielkie nazwisko, albo duże sukcesy na arenie międzynarodowej – przyznaje. Przytakuje mu Pfaff: „Niewielu trenerów skutecznie przechodzi z reprezentacji do klubu. To wielka sztuka”.

Copyright © Agora SA