Jaka Polska na mundial? Cała kadencja Adama Nawałki to praca nad makijażem dla kadry. Tuszowanie wad. Do tej pory się udawało

"Polska dawaj 2018!". Polska dawaj, bo czas ucieka. A Robert Lewandowski w wielkich turniejach to nadal historia niedokończona

Jeszcze się nie zaczęła noc świętowania po awansie, a on już zarządził pobudkę. Przy rozmowie z Adamem Nawałką na boisku zasłonił usta dłonią, więc tylko po minie trenera można się domyślać, że laurka to nie była. Ale w wywiadach po meczu nie było uników. „Jesteśmy szczęśliwi, ale miało być przyjemnie w tym meczu, a nie było”. „Nie zakłamujmy rzeczywistości”. „Czasami się wyłączamy, jakby już było po meczu”. „90 minut koncentracji to dla nas za dużo”. „Musimy pracować”. "Ławka rezerwowych pozostawia wiele do życzenia". „Mam nadzieję, że jeszcze kilka perełek się pokaże”. „To nie był dobry mecz”. „Wiele rzeczy jest do poprawy”. „Robiliśmy błędy w ustawieniu, w obronie i ataku”. „Piłka nie docierała do ataku”. „Takiego przeciwnika musimy wypunktować”.

To nie euforia, to ulga

Jeśli Robert Lewandowski daje tej reprezentacji twarz, to nie było na niej po awansie dumy, nie mówiąc o euforii. Była ulga: nie wypuściliśmy tego. A potem popłynęła litania rzeczy do poprawy, by najważniejszy turniej tego reprezentacyjnego pokolenia nie skończył się klęską.

Błędy w ustawieniu, błędy w nastawieniu. Czekanie na „kilka perełek”. Mocno. Ale przecież tak naprawdę – bez kontrowersji. Polska jaka była z Czarnogórą, każdy widział. Najpierw pokazała mocne strony, potem odsłoniła słabe. A że mocne ma bardzo mocne, a słabe bardzo słabe, to wiadomo nie od dziś. Cztery lata z Adamem Nawałką to głównie ćwiczenia z maskowania wad. Tu przypudrować, tu zatuszować, tam uwypuklić. Za Polską bez makijażu nikt by się nie obejrzał. Gdy Lewandowski przypominał przed Danią, że „jesteśmy piłkarsko gorsi”, można było jeszcze dyskutować. Po 0:4 już nie. „To był zimny prysznic i dla was i dla nas” – mówił kapitan w niedzielę. Kopenhaga to była szczepionka na chorobę samozadowolenia. W tej kadrze musi być ogień, walka, ciągle nowe zasadzki na rywali. Wtedy można myśleć o sukcesie.

Bez całowania po rękach

Taka była droga do ćwierćfinału Euro 2016. I tak będzie przez 9 miesięcy do mundialu. Może się, cytując Roberta Lewandowskiego, tych kilka perełek pokaże. Ale to nadal musi być kadra poświęcenia i automatyzmów, by wydobyć to co najlepsze z tych perełek, które są w niej od dawna.

A ściągać nikogo z chmur nie trzeba, nikt tak wysoko z okazji awansu nie odleciał. W poniedziałek kadra się obudzi po zarwanej nocy, z poczuciem, że wykonała plan i zbliża się coś wielkiego. Ale nikt nie będzie oczekiwał całowania po rękach z wdzięczności, że dał Polsce mundial, jak dawniej bywało. Nawet i ta niedawna radość, sprzed dwóch lat, była całkiem inna niż po Czarnogórze. Z przemowy Roberta Lewandowskiego na murawie w 2015 zapamiętamy, że był wzruszony. Z tej w 2017, że był zmarznięty. A zmianę jaka zaszła w reprezentacji widać nawet w haśle fety na Narodowym. Już nie wystarcza, jak wtedy, że „Jedziemy do Francji! i „Vive la Pologne!”. Teraz jest „Polska dawaj!”. Polska dawaj, bo czas ucieka, a lepszego momentu dla tej grupy piłkarzy nie będzie.

Legia mówi: szukaj klubu

Dla Roberta Lewandowskiego to będzie pierwszy mundial, niedługo przed 30. urodzinami. Cristiano Ronaldo do trzydziestki był na trzech. Leo Messi też na trzech. Gdy oni dwanaście lat temu wracali z Niemiec po mundialowych debiutach, Lewandowski właśnie był po kontuzji, po której mięsień uda miał prawie w zaniku. I właśnie usłyszał w Legii: możesz zabrać swoją kartę i szukać klubu. Nie przedłużamy kontraktu w trzecioligowych rezerwach.

Łukasz Piszczek był wtedy po pierwszym sezonie regularnego grania w ekstraklasie. Kuba Błaszczykowski był objawieniem ligowej piłki i byłby na mundialu w Niemczech, gdyby nie kontuzja. Piotr Zieliński miał 11 lat. A dziś wszyscy w marzeniu o mundialu są równi: i rocznik 1985 Błaszczykowskiego i Piszczka, i pokolenie Erasmusa, z Zielińskim na czele. Dla niektórych to może być ostatni mundial, innym zostanie może jeszcze kilka turniejów. Równi są jeśli chodzi o poczucie, że lepszy moment się może nie zdarzyć. Zwłaszcza Lewandowskiemu.

Euro niedosytu

Dla niego wielkie turnieje z Polską to są na razie historie niedokończone. Euro 2012 do zapomnienia: jedna bramka na otwarcie, a potem coraz gorzej, aż do szybkiego pożegnania, które zatruło tę grupę piłkarzy na długo. Euro 2016 było przełamaniem niemocy kadry, ale Lewandowski jako napastnik spełnienia tam nie zaznał. Walki MMA w meczach grupowych i 1/8 finału, wreszcie gol z Portugalią, ale w przegranej bitwie. Był świetnie pilnowany, ale też brakowało tych ułamków formy, które rozstrzygają w polu karnym. Po rekordowym sezonie w Bundeslidze, z pięcioma golami w dziewięć minut, z tytułem króla strzelców, z dotarciem do granicy 30 ligowych goli, co się w Niemczech nie zdarzyło od dawna, przyszło Euro strzeleckiego niedosytu. Czy w Rosji może być inaczej?

Kadra i Bayern, odwrócenie ról

W Bayernie już jest inaczej. Nie zmieniła się strzelecka regularność Lewandowskiego w klubie, ale okoliczności – jak najbardziej. Dwa lata temu Lewandowski kończył mistrzostwami Europy pierwszy sezon, w którym jego pozycja w Bayernie była niekwestionowana. Żyłował formę od lata do wiosny, żeby wywalczyć u Pepa Guardioli jak najwięcej. Dziś ma w Bayernie tak mocną pozycję, że choćby podświadomie czuje, że można czasem zwolnić. Poświęcić początek sezonu na nabranie rozpędu, tak jak to zrobił ostatniego lata i nawet tego nie ukrywał w wywiadach. Pytanie jak będzie teraz w Bayernie u Juppa Heynckesa. Bo w ostatnich tygodniach zdarzyło się coś, czego Lewandowski w karierze jeszcze nie zaznał: to na kadrę przyjeżdżał, żeby odetchnąć lepszym powietrzem niż klubowe.

„Już byłem królem i nic nie poczułem”

W eliminacjach Euro 2016 był królem strzelców. Teraz prowadzi w klasyfikacji, czekając na odpowiedź Cristiano Ronaldo. Albo raczej: wszyscy wokół czekają, jaka będzie odpowiedź. A Lewandowski mówi: już raz królem strzelców w eliminacjach byłem i nawet tego nie poczułem. Mówi rekordzista kadry, który cztery lata wcześniej na Narodowym uciszał publiczność w meczu z Czarnogórą po strzeleniu gola, który kończył długą suszę.

U Adama Nawałki urodził się inny Lewandowski i nie da się tego zbyć krótkim: poszczęściło się trenerowi. Poszczęściło się też, bez dwóch zdań: trafił się Polsce napastnik, który nie przestał się rozwijać po pierwszych wielkich sukcesach. Ale Nawałka od początku pracy z kadrą nastawiał się na to, żeby z Lewandowskiego wyciągnąć jak najwięcej. Już na wejście miał przygotowane to, co Waldemar Fornalik zaczął robić pod koniec swojej kadencji: przygotowywać specjalne filmy pokazujące jak pomóc Lewandowskiemu na boisku. Na jakie podania czeka, jaki ruch wokół siebie lubi. To Nawałka zobaczył, że kończy się czas równości Lewandowskiego i Błaszczykowskiego, że ich drogi w wielkim futbolu będą się rozjeżdżać. O Kubę trzeba walczyć, bo jeszcze może utrzymać wysoki poziom bardzo długo, co udowadnia do dziś. Ale Lewandowskiemu trzeba pootwierać wszystkie drzwi, bo on jeszcze do swoich granic nie doszedł. Dziś to się wydaje oczywiste. Ale ile dyskusji o zmianie kapitana w międzyczasie wybuchało i przygasało.

„Do mnie też musiało dotrzeć, że mam więcej talentu niż mi się wydawało”

 Wszyscy musieli się oswoić z tym, że to jest gigant. On też się musiał z tym oswoić. Dopiero czasy Bayernu dały mu pewność, że tak jest. Powiedział ostatnio w wywiadzie dla „Elf Freunde” ważne zdanie: do mnie też dopiero po czasie zaczęło docierać, że jednak mam więcej talentu niż mi się wydawało. A opaska kapitana pomogła mu dostrzec, że się bardziej nadaje na lidera, niż mu się wydawało. Wie czego chce, wie co może dać. Wie, czego nie może dać, jeśli nie dostanie dobrego podania. I tę współpracę w ataku trzeba cały czas odświeżać, szukać nowych bodźców. Nie będzie wielkiego Lewandowskiego bez wielkiego Zielińskiego, niezniszczalnego Błaszczykowskiego i bez tego boiskowego wariactwa i nieprzewidywalności, które potrafi dać Kamil Grosicki. On to wie, docenia i robi pobudkę, gdy się ten mechanizm zacina. Mając pół szansy można strzelić gola Czarnogórze, jak w niedzielę. Ale na mundialu to się już nie uda. Dawaj Polska, dawaj!

Więcej o: