Polska - Czarnogóra. O mundial 2018 i coś więcej. Jeśli nie reprezentacja, to kto?

Już tylko awans na mundial może uratować polskiemu futbolowi tę jesień. Gdyby się - odpukać - nie udało, to po pucharowej klęsce i nędznej rundzie w ekstraklasie poczujemy się, jakbyśmy wszyscy dostali z liścia

Brakuje już tylko punktu. Dla drużyny, która przez ostatnie dwa lata tylko raz nie zdobyła punktu w meczu o stawkę, a na Stadionie Narodowym wygrała w walce o mundial wszystkie mecze, to niby formalność. Rywale są osłabieni kartkami i kontuzjami, a u Polaków trener może swobodnie decydować, czy zostawić skład z Armenii czy też za Karola Linetty’ego wstawić Krzysztofa Mączyńskiego (prawdopodobne), a za Bartosza Bereszyńskiego Macieja Rybusa (mniej prawdopodobne, chyba że sztab oceni, że Bereszyński jeszcze się w pełni nie zregenerował po meczu w Erywaniu). Ale i tak wszyscy chodzą na palcach, żeby nie zapeszyć.

„Dobrze, że gramy o 18”

– Domyślam się, o co panu chodzi, ale nie podejmuję tematu – odpowiadał Adam Nawałka na konferencji na pytanie, czy wie, że może zrobić coś, co się żadnemu trenerowi reprezentacji Polski nie udało. Czyli wprowadzić ją na dwa wielkie turnieje z rzędu. „Nie podejmuję tematu”. - Całe szczęście, że tym razem gramy o 18, a nie 20.45, nie trzeba będzie tyle czekać – mówią piłkarze.

Napięcie rośnie, bo niby Czarnogóra przyjeżdża podłamana i osłabiona, z niewielkimi szansami choćby na baraże, ale różnie bywa. Dla zmienników, którzy dostaną szansę w miejsce zawieszonych za kartki Stefana Savicia, Marko Vesovicia i Marko Simicia oraz kontuzjowanego Stevana Joveticia, to nie będzie odrabianie pańszczyzny, tylko szansa na pokazanie się. Cała presja na Polsce.

2001, czyli prehistoria

Od ostatniego awansu na mundial minęło już 12 lat. Dzięki temu, że w międzyczasie Polska grała w Euro, tych 12 lat nie dłużyło się tak, jak poprzednia wielka smuta: 16 lat czekania po Meksyku 1986. Ale dla wielu piłkarzy z obecnej kadry rok 2001 i awans kadry Jerzego Engela to taka sama prehistoria jaką dla kadrowiczów 2001 był mundial 1986. Na mundialu, tym z 2006, był z obecnej kadry tylko Łukasz Fabiański. Ale na eliminacje nie był wówczas powoływany, dołączył w roku mistrzostw. Więc to będzie dla wszystkich ten pierwszy mundialowy awans.

Żadnych wyjątkowych przygotowań do oblewania sukcesu nie było. Jeśli się uda, to świętowanie będzie jak dwa lata temu po awansie na Euro – w restauracji hotelu Hilton, który jest od kadencji Nawałki domem kadry. U tego trenera jeśli coś się dobrze kojarzy, to się tego nie zmienia. Już dziś można typować, że w przypadku awansu kadra zgrupowanie przed turniejem będzie miała znów w Arłamowie. Ale o tym oczywiście też teraz nie wolno dyskutować, żeby nie zapeszyć. 

Awans w studiu TV

W 2001 roku święto było już na dwie kolejki przed końcem eliminacji, wesoły autobus pędził z Chorzowa do Warszawy na fetę, piłkarze ogolili się na łyso i wynajęli na zabawę całe piętro w klubie „Labirynt”, a całe pokolenie, które dorosło bez Polski w mundialu smakowało, jak to jest być wśród najlepszych . W 2005 roku piłkarze Pawła Janasa awansowali siedząc w telewizyjnym studiu w Warszawie, bo mecz Holandii z Czechami w innej grupie tak się potoczył, że Polacy jako najlepsza drużyna z drugich miejsc awansowali bez baraży. A potem już Polska do awansu na MŚ nawet się nie zbliżyła. Leo Beenhakker został zwolniony jeszcze przed końcem eliminacji mundialu 2010. Waldemar Fornalik dotrwał do końca walki o MŚ 2014, ale też było źle. Polska Beenhakkera wyprzedziła w tabeli tylko San Marino, Polska Fornalika - San Marino i Mołdawię.  

Zobacz wideo

Kiedy twierdza była jarmarkiem

W tych ostatnich eliminacjach zdarzało się, że kibice na Narodowym wygwizdywali piłkarzy. Dziś Narodowy jest twierdzą kadry, bilety na mecze rozchodzą się tuż po otwarciu sprzedaży, a hotel piłkarzy bywa tak oblężony, że przejście kilkudziesięciu metrów zajmuje im 20 minut, jak w sobotę Łukaszowi Piszczkowi i Łukaszowi Fabiańskiemu wyprawa do bankomatu na drugim końcu holu. Tylu było chętnych do zdjęć i autografów. A oni mieli wielką ochotę spełniać te życzenia.

Kiedy reprezentacja ostatni raz awansowała na mundial, twierdza Narodowy była jeszcze jarmarkiem, trwało korupcyjne trzęsienie ziemi w ekstraklasie i pierwszej lidze, a pomysł zorganizowania Euro 2012 w Polsce i na Ukrainie był jeszcze uważany za nieśmieszny żart działaczy, którym namieszał w głowie Hryhorij Surkis. Wydarzeniem było, że w mieście z ekstraklasy może powstawać nowy stadion (dla Korony Kielce), albo że ktoś sobie zainstalował podgrzewanie murawy. Nową stolicą polskiej piłki stawał się Wrocław, gdzie zwożono sędziów, piłkarzy i działaczy na przesłuchania.

Wszędzie GPS-y, ale tylko kadra jedzie do przodu

Od tamtej pory było tu Euro, prokuratorzy przeczołgali setki skorumpowanych, powyrastały stadiony, zaczęła się moda na piłkarskie akademie, trenerów strażaków zastąpili trenerzy z dronami i GPS-ami. A wszyscy, którzy wierzyli, że od tego sprzątania, unowocześniania, budowania będzie w Polsce dużo lepszy futbol, wyszli na razie na naiwnych. Żeby nie powiedzieć dosadniej. Nawet z GPS-ami ligowa piłka dalej goni własny ogon. Stadiony piękne, ale jest z nimi ciągle trochę jak u Himilsbacha z drogami („budują, tylko iść k… nie ma gdzie”). Był krótki wzlot do Ligi Mistrzów, to już rok później nie ma żadnych pucharów, a za trenowanie biorą się kibice na parkingach. Nastała taka jesień, że gdyby nie reprezentacja, to nie byłoby już teraz znikąd pomocy. Taka jest w niedzielę stawka. Rzeczywiście, trochę strach zapeszać.