Bartek z Poznania nie do poznania. Dziś wielki test Bartosza Bereszyńskiego

Napastnik, który nie dał rady w pomocy, a karierę zrobił w obronie. To o Bartoszu Bereszyńskim, którego dziś czeka wielki test. 25-latek w meczu z Armenią ma zastąpić na lewej stronie obrony Macieja Rybusa i Artura Jędrzejczyka. Początek meczu Armenia - Polska w czwartek o godz. 18:00. Spotkanie z Czarnogórą odbędzie się w niedzielę o tej samej porze. Relację z obu meczów będziecie mogli śledzić w Sport.pl, a także w aplikacji mobilnej Sport.pl LIVE.

Jego transfer z Lecha do Legii wzbudził olbrzymie emocje. I niestety – wyłącznie złe. Nie chodziło nawet o klasę piłkarską, jak w przypadku Kaspra Hämäläinena, bo w dniu wyjazdu z Wielkopolski Bereszyński miał rozegranych zaledwie trzynaście ligowych meczów, ale o nazwisko. Jego ojciec, Przemysław Bereszyński, to przecież legenda Lecha, trzykrotny mistrz Polski z Kolejorzem. Syn Bartek, urodzony w Poznaniu, wychowany przy Bułgarskiej, postanowił się „sprzedać” – jak związanie się ze stolicą oceniało wielu kibiców – i przyodziać barwy największego wroga kolejowego niegdyś klubu. Jak pokazał czas, 20-latek ze wszystkich możliwych złych decyzji, podjął tą najlepszą.

Być jak Piszczek

Wybór Bereszyńskiego z początku 2013 roku, okupiony dziesiątkami wiadomości z wyzwiskami, a nawet z groźbami, okazał się jego futbolowym zbawieniem. Na Łazienkowskiej w niezbyt utalentowanym napastniku, który bez powodzenia grywał też na boku pomocy, postanowiono znaleźć gen obrońcy. Drogą, którą niegdyś z sukcesem obrał trener Herthy Berlin Lucien Favre, podążył wówczas Jan Urban. I tak jak Szwajcar z Łukasza Piszczka zrobił prawego defensora, tak i Urban postanowił cofnąć do tyłów kupionego za 100 tys. euro Bereszyńskiego. Tym samym Legia rozbiła bank, otwierając przed „Beresiem” wrota poważnej kariery.

Przez pięć ostatnich lat Bartek zdobył cztery mistrzostwa Polski, za 2 mln euro wyjechał do Serie A, a już dziś zagra w podstawowym składzie reprezentacji, która jest o krok od awansu na mistrzostwa świata w Rosji. Piłkarz Sampdorii Genua nie wystąpi co prawda na prawym, a na lewym boku obrony, gdzie zastąpi Macieja Rybusa (wciąż zmaga się z kontuzją mięśnia) i nieobecnego na zgrupowaniu Artura Jędrzejczyka. I choć w karierze Bereszyńskiego zdarzały się incydentalne mecze na tej pozycji, to w Erywaniu czeka go olbrzymi test zaufania Nawałki. Jeśli go zda – w piątek rano może obudzić się w innej futbolowej rzeczywistości.

Debiut o punkty

Benfika Lizbona. Te dwa słowa zestawione ze sobą sprawiają, że z jednej strony Bereszyńskiemu chce się śmiać, z drugiej – staje się nerwowy. Zaledwie sześć miesięcy po transferze do Legii stołecznemu klubowi ofertę złożyła ta legendarna portugalska drużyna. Benfika chciała Bereszyńskiego za którego oferowała 2 mln euro. Czyli dwadzieścia razy więcej, niż Legia zapłaciła za niego Lechowi! Piłkarz i jego agent szybko ustalili warunki kontraktu. I czekali. Czekali tak długo, aż się nie doczekali. Telefonu z Portugalii nie było, transferu – też nie. Okazało się, że fundusz inwestycyjny, który miał dołożyć się do kwoty zakupu, wycofał się z transakcji i Polak musiał zostać w Warszawie. Przez kolejne tygodnie temat rzekomego wyjazdu do Lizbony wkurzał piłkarza. I wielu kibiców korzystało z tego pytając dzień w dzień w internetowych komentarzach: „To wyjechał Bereszyński do tej Portugalii, czy jeszcze nie?”.

Na upragniony wyjazd do zachodniej ligi Bereszyński musiał poczekać kolejne trzy i pół roku. Wtedy te same 2 mln, które miała zapłacić Benfika, na konto mistrzów Polski przelała Sampdoria Genua. Wcześniej Włosi sprowadzili z Lecha Poznań Karola Linettego, który zrobił naszym rodakom dobrą reklamę. Reklamę zrobił także Bereszyński i latem tego roku Sampdoria sprowadziła trzeciego reprezentanta Polski (na razie tylko młodzieżówki do lat 21) Dawida Kownackiego.

„Bereś” szybko odnalazł się w mieście Krzysztofa Kolumba. W rundzie wiosennej Serie A w nowej drużynie wystąpił trzynastokrotnie. W tym sezonie, mimo trudnego początku rozgrywek, też wywalczył sobie miejsce w podstawowym składzie. W trzech ostatnich kolejkach Polak grał po 90 minut (z Hellas Werona, Milanem i Udinese). Dobrą formę 25-latka dostrzega Nawałka, który regularnie powołuje go na zgrupowania reprezentacji. Na prawej obronie prym wiedzie jednak wciąż Łukasz Piszczek, więc Bartek na treningach mógł jedynie podpatrywać starszego i bardziej doświadczonego kolegę. W biało-czerwonej koszulce zagrał do tej pory trzykrotnie. I to trzykrotnie towarzysko. Tylko raz u Adama Nawałki (ze Słowenią). Dla Bereszyńskiego starcie z Armenią będzie więc debiutem w meczu o punkty.

Prawa noga lewa strona

Selekcjoner bardzo liczył na Macieja Rybusa, który ponad dwa tygodnie temu naderwał mięsień dwugłowy uda. Mimo pracy sztabu medycznego piłkarza Lokomotivu Moskwa nie udało się przygotować na czwartkowe spotkanie. Trener wahał się więc, kto powinien zastąpić nieobecnego Jędrzejczyka i kontuzjowanego „Rybę”. Wybór szybko ograniczył się do dwóch nazwisk: Bereszyńskiego i Thiago Cionka. Ten drugi to żołnierz Nawałki, jeden z jego ulubieńców. Kiedy w trakcie meczu z Danią urazu nabawił się Piszczek, Nawałka posłał w bój Cionka, chociaż na ławce miał kapitana kadry U-21 Tomasza Kędziorę. Wcześniej Nawałka zabrał Cionka na Euro 2016 kosztem Łukasza Szukały, który był podstawowym obrońcą w całej kampanii eliminacyjnej przed francuskimi mistrzostwami. Przekonanie trenera, aby tym razem postawił właśnie na „Beresia”, było nie lada wyczynem. A jednak udało się, bo na oficjalnym treningu przed czwartkowym pojedynkiem to Bereszyński częściej był ustawiany w „wyjściowym” składzie.

Na jego korzyść przemawia małe - ale jednak - doświadczenie w grze na lewej obronie. Bo choć jest prawonożny, to już Henning Berg, norweski trener Legii, wystawiał go na tej pozycji. Kiedyś podobną drogę przeszedł Artur Jędrzejczyk, również zawodnik prawonożnym. On zdał swój sprawdzian na stałe wpisując się w reprezentacyjny pejzaż. Teraz szansę dostaje Bereszyński. Przeszłość pokazuje, że skorzystał z każdej, którą otrzymał – i w Warszawie, i w Genui. Teraz jednak przed 25-latkiem test generalny. I to u srogiego belfra.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.