Ukochany chuligan Nawałki. Jak wielkim problemem jest kontuzja Milika?

Jego gol strzelony Niemcom w Warszawie rozpoczął nową erę polskiej piłki nożnej. Ani to, ani wiele innych pięknych chwil w karierze Arkadiusza Milika nie wydarzyłoby się, gdyby nie wiara i zaufanie Adama Nawałki. Trudno dziwić się, że serce selekcjonera zadrżało, gdy Milik w meczu SPAL - Napoli padł na murawę.

„Z całym szacunkiem dla Roberta Lewandowskiego, ale uważam, że potencjał Arka Milika jest większy. Na samym talencie jednak daleko się nie zajedzie. Trzeba go poprzeć pracą”. Te słowa padły z ust Adama Nawałki w sierpniu 2012 roku, tuż po zakończonym dla nas klapą polsko-ukraińskim Euro. Trener Górnika na pytanie reportera „Przeglądu Sportowego” o powołanie Milika do reprezentacji, odparł: „Nie chciałbym, żeby było to powołanie na wyrost. Uważam, że Arek jest jednym z najbardziej wyróżniających się zawodników w lidze i na tej podstawie powinien je dostać”. Żaden jasnowidz nie mógł wtedy przewidzieć, że pięć lat później zarówno Nawałka, jak i Milik, po świetnych dla Polski mistrzostwach Europy we Francji, będą o krok od awansu na rosyjski mundial.

Urodzonego w 1994 r. w Tychach snajpera i starszego o 37 lat szkoleniowca połączyła szczególna wieź. I to już w Zabrzu, gdy stadion przy Roosevelta gwizdał na juniora, który marnował kolejne sytuacje. A Nawałka z uporem maniaka powtarzał by dać mu czas. Bo Nawałka to nie tylko odkrywca Milika, jego promotor i opiekun, ale chwilami także trzeci ojciec. Z pierwszym gwiazdor Neapolu nie utrzymuje kontaktu. Drugim jest Sławomir Mogilan, trener juniorów w Rozwoju Katowice, który przed laty zajął się wychowaniem Milika nie tylko na boisku, ale także poza nim. Trzeci to Nawałka, największy wyznawca talentu krnąbrnego chłopaka z Tychów. Jego serce zadrżało w drugiej połowie meczu Napoli ze SPAL, gdy Polak padł na murawę. Zadrżało nie dlatego, że Arek jest jego pupilem, ale dlatego, że to kluczowy element tarana, który w październiku miał roztrzaskać eliminacyjne wrota nadchodzących wielkimi krokami mistrzostwo świata.

Dojrzewanie na Gibraltarze

Gdy dwa lata po słowach wypowiedzianych w „PS” Nawałka ogłosił listę zawodników powołanych do reprezentacji Polski na inaugurujący eliminacje ME mecz z Gibraltarem, eksperci i dziennikarze łapali się za głowy. Wśród osiemnastu piłkarzy znalazł się Arkadiusz Milik.

20-letni napastnik Ajaxu Amsterdam na starcie sezonu 2014/15 nie błyszczał. W czterech kolejkach Eredivisie wystąpił raz, rozgrywając godzinę w pojedynku z Vitesse Arnhem. Bez bramki i bez asysty. Na dodatek w tym samym czasie co otwarcie kwalifikacji Euro 2016 odbywał się arcyważny dla kadry do lat 21 mecz z Grecją. Arek był jej liderem, największą gwiazdą i najlepszym strzelcem. Był też człowiekiem, który miał pomóc zespołowi Marcina Dorny awansować na młodzieżowy czempionat. Nawałka kazał mu jednak przyjechać nie do Ożarowa Mazowieckiego, gdzie stacjonowała reprezentacja U-21, ale do Warszawy. Nawet kibice uważali, że Milik powinien pomóc kolegom, ale selekcjoner pozostawał nieugięty. A niższy szarżą Dorna nie miał nic do gadania.

7 września Polacy na Estádio Algarve rozgromili Gibraltar 7:0. Milik zagrał 71 minut, gola nie zdobył, ale zanotował asystę. Dwa dni później w Katerini młodzieżowcy ulegli Grekom 1:3 i w ostatnim meczu el. MME stracili pierwsze miejsce w grupie na rzecz Szwecji. I choć po Gibraltarze na Milika spadła fala krytyki - wytykano mu długie fragmenty, gdy był niewidoczny - to właśnie w portugalskim Faro z chłopca stał się mężczyzną. Z wyjściowego składu drużyny U-21 z 9 września do kadry A przebili się tylko: Bartosz Bereszyński, Marcin Kamiński i Paweł Wszołek. Milik ten sam krok wykonał dużo wcześniej. Chwilę po Gibraltarze znów wyszedł w podstawowym składzie reprezentacji i na PGE Narodowym pokonał Manuela Neuera. Tym golem rozpoczął nową erę polskiego futbolu.

Chuligan za miliony

Nawałka musiał odczuwać wtedy wielką satysfakcję. Chłopak, który na Śląsku został nazwany „nowym Lubańskim”, w pewnym momencie działał na nerwy wszystkim. W 2012 r., gdy trener wypowiedział zacytowane słowa, Milik miał na koncie siedemnaście rozegranych meczów i ani jednej strzelonej bramki. Przełamał się dopiero 1 kwietnia, w prima aprilis. W spotkaniu z Koroną Kielce najpierw wykonał rzut karny (podyktowany po faulu na nim samym), a cztery minut później dołożył drugiego gola. Może właśnie wtedy ostatecznie odrzucił myśli o tym, że mógł iść do Legii Warszawa, z którą wyjechał nawet do Włoch na obóz treningowy, albo do Tottenhamu lub Reading, które oferowały mu grę w swoich akademiach? Pojedynek o utalentowanego nastolatka Marek Jóźwiak i Anglicy stoczyli z innym byłym kadrowiczem, pracującym wówczas w Zabrzu Tomaszem Wałdochem.

W najważniejszych życiowych decyzjach Milika pomagała mu mama, 7 lat starszy brat Łukasz i Sławomir Mogilan. Obaj mieszkali na osiedlu „N" w Tychach. Mogilan grał kiedyś w piłkę, próbował sił w kilku śląskich klubach. Nie wyszło, został trenerem młodzieży w będącym dumą kopalni „Wujek” Rozwoju Katowice. Objął rocznik 1994. Pewnego dnia, za radą Łukasza, zabrał na trening Arka, dzieciaka, który choć miał wielki talent, to popadł w złe towarzystwo. Popalał papierosy, kradł drobne rzeczy, chuliganił. Jak po latach przyznał sam Milik, to Mogilan sprawił, że na rozstaju dróg wybrał dobry kierunek. Tak samo było zimą 2010 r., gdy młody chłopak stanął przed wyborem: Legia czy Górnik. Górnik czy Legia. Wybrał Górnik, gdzie trafił na Nawałkę i jego ojcowskie ramie.

Życie samo dopisało kolejne rozdziały scenariusza w których Milik za wszystko się odwdzięcza. Niecałe dwa lata po dołączeniu do Górnika trafił do Bayernu Leverkusen, który zapłacił za niego 2,6 mln euro. Później było wypożyczenie do Augsburga i Ajaxu, później transfer do Holandii i w końcu ponad 30 mln euro zapłacone amsterdamczykom przez Napoli. Do dziś to najwyższy transfer polskiego zawodnika w historii naszej piłki. Za zaufanie w reprezentacji Arek odwdzięczył się natomiast najlepiej, jak mógł – bramkami.

Na zawsze w historii

Przeciętny mecz z Gibraltarem i gol strzelony Niemcom były początkiem nie widzianej od dawna nad Wisłą wielkiej reprezentacyjnej kariery młodego piłkarza. Później przyszła bramka wbita Szkotom w Warszawie, gol zdobyty w Tbilisi przeciwko Gruzji, we Wrocławiu pokonanie bramkarza Szwajcarii, kolejne trafienia w meczach z Gruzją, Gibraltarem (dwa), Czechami. W kampanii przed Euro 2016 Milik był drugim najlepszym strzelcem drużyny, tuż po Lewandowskim. Ale to nie „Lewy”, a właśnie Arek z Tychów, przez kolegów z osiedla nazywany „Wiesiem”, rozpoczął polskie strzelanie na turnieju we Francji, pokonując bramkarza Irlandii Płn. I choć sytuacje marnował nie tylko w tym meczu, ale także później z Niemcami czy Ukrainą, to właśnie jego nazwisko już na zawsze związane będzie z pierwszym historycznym zwycięstwem Polaków na Euro.

W batalii o bilety do Rosji udział Milika nie był tak wielki, jak w poprzednich eliminacjach – w największej mierze przez zerwanie więzadeł krzyżowych, którego nabawił się w meczu z Danią. W pierwszym spotkaniu kwalifikacji – z Kazachstanem – wystąpił co prawda 90 minut, ale w świetnych okazjach trafiał w poprzeczkę i słupek. Później przyszła nieszczęsna kontuzja kolana. 23-latek wrócił dopiero w czerwcu, na kwadrans w starciu z Rumunią. W ostatnim meczu – znów z Kazachami – w końcu zdobył bramkę. Kolejne miały paść jego łupem na finiszu. Dlatego w sobotni wieczór serce selekcjonera zadrżało tak mocno. I nie tylko jego. Bo Milik chciał znów się odwdzięczyć. Tym razem dając trenerowi (i nam) awans na mistrzostwa świata.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.