Kamil Glik: Jeśli zapytamy dziesięciu ekspertów to pięciu powie, że jesteśmy faworytem, a pięciu, że faworytem jest Dania.
Wyniki i tabela sugerują, że teoretycznie jesteśmy lepsi. Ale to będzie tak wyrównany mecz, że trudno wskazać kto będzie miał przewagę. A przynajmniej ja się na to nie odważę. Mamy co prawda sześć punktów więcej, Dania musi wygrać, aby wciąż liczyć się w walce o Mundial, ale z pierwszym gwizdkiem przestanie to mieć znaczenie.
Jakościowo – tak. Po remisie z Kazachstanem wpadliśmy w mały dołek. Pojawiła się duża krytyka, my trochę siedliśmy, presja urosła i trzeba było się z tym mierzyć. Dodatkowo zagraliśmy z naprawdę świetną drużyną. Chwilami było trudno, ale daliśmy radę.
Duńczycy potrafią grać w piłkę. Mają typowe cechy skandynawskie, są silni, wybiegani, ale przy okazji mają wysoki poziom techniczny. Będą momenty, kiedy to my osiągniemy przewagę, ale na pewno nie unikniemy chwil, kiedy będzie trzeba się bronić i czekać na kontratak. Dla Danii to przecież mecz ostatniej szansy. Nawet remis ich nie urządza.
Dobry, techniczny piłkarz, dla Duńczyków to numer 1, ale nie robi na mnie wrażenia. Od kilku lat gram za granicą i rywalizowałem z lepszymi zawodnikami. Ale szanuję go. Chłopak potrafi grać w piłkę. Strachu jednak nie czuję.
Nie było jeszcze zgrupowania reprezentacji przed jakimkolwiek meczem, żeby wszyscy piłkarze byli w swojej topowej formie. Zawodnicy zawsze mają jakieś problemy, spadki formy, urazy. Natomiast jeśli chodzi o Michała, to nie mam wątpliwości, że wskoczy na swój poziom. Pokazywał wielokrotnie, jak istotnym piłkarzem jest dla tej drużyny. Te trudne chwile z Legii go zahartują, pozwolą mu stać się lepszym zawodnikiem. Poza tym moja rola jest taka, aby wesprzeć go w trudnych momentach, chociażby mentalnie. Zrobię więc wszystko, aby na boisku Michał czuł się komfortowo.
Nie widzę takiej możliwości. Ale w Kopenhadze i Warszawie musimy postawić kropkę nad „i”.