Euro U21. Polska - Anglia. Paweł Janas: u mnie winowajcy swoje odczuli. Mam nadzieję, że u Dorny też tak jest

- Bielik przesadził. Takie wypowiedzi, zwłaszcza o kolegach, są nie fair. Ale mistrzostwa trwają, lepiej je przetrzymać i dopiero później zareagować - mówi Paweł Janas. Były trener reprezentacji Polski wspomina też z jakimi problemami dyscyplinarnymi mierzył się gdy był trenerem młodzieżówki. W czwartek Polska U-21 musi pokonać swych rówieśników z Anglii różnicą dwóch bramek, by zachować szanse na półfinał Euro U21. Janas wybrał się na mecz do Kielc, mając w pamięci niespodziankę, jaką kiedyś w starciu z Anglikami sprawił jego zespół .

Łukasz Jachimiak: W 1999 roku prowadzona przez Pana reprezentacja Polski U-21 pokonała Anglię 3:1 w meczu, w którym miała nie mieć szans. Czy dzisiaj przypomina się Panu tamto spotkanie?

Paweł Janas: Trochę tak. W Płocku zagraliśmy fajny mecz przeciw bardzo dobrej drużynie. Anglicy do tego meczu nie stracili w naszej grupie eliminacyjnej punktu, a nawet bramki. Pamiętam, że Paweł Sobczak strzelił pięknego gola. Centrował, a wpadło (śmiech).

Wtedy dawano Wam takie szanse, jakie teraz daje się drużynie Marcina Dorny?

- Chyba trener i chłopaki są w podobnej sytuacji, jak my wtedy. Pół roku przed tym zwycięstwem myśmy przegrali w Anglii 0:5. Początek nie był nawet zły, graliśmy równo z nimi, ale trochę przed przerwą strzelili nam bramkę, a w drugiej połowie co dotknęli piłkę, to wpadało. Chłopaków to podłamało i się nie podnieśliśmy. Jak Anglicy przyjechali do nas na rewanż, to mówiliśmy, że to będzie właśnie rewanż. Pamiętaliśmy, jakie lanie dostaliśmy i sobie obiecaliśmy, że wygramy. Ale nikt nam nie wierzył, wszyscy uważali, że nie mamy takiej jakości, że skoro tam było 0:5, to i w Płocku Anglicy nas spokojnie pokonają. Wtedy pokazaliśmy, że w piłce wszystko jest możliwe. I teraz też na chłopaków liczę. Mecz ze Szwecją wyglądał już trochę lepiej niż ten ze Słowacją, a teraz jest o co powalczyć i trzeba to zrobić. Szkoda tylko, że nie wszystko zależy od nas, bo nawet jak wygramy, to w meczu Szwedów ze Słowakami musi być remis. Ale swoje musimy zrobić, trzeba wygrać. Mam nadzieję na zwycięstwo, dlatego specjalnie wybrałem się do Kielc, żeby zobaczyć wszystko z trybun.

Na meczach w Lublinie Pana nie było, oglądał Pan je w telewizorze?

- Byłem na innych meczach, oglądałem Hiszpanię. Świetna drużyna, najlepsza w turnieju, patrzeć na nich to wielka przyjemność. Myślałem, że z Portugalią będzie im trochę trudniej, a oni sobie spokojnie poradzili. W planach mam wyjazdy na półfinały i na finał, pewnie Hiszpanię tam zobaczę.

Co z Polską? Jest tak słaba, jak wynika z komentarza Tomasza Hajty? On się z zawodnikami obchodzi za ostro, czy dobrze robi, że zamiast głaskać wskazuje błędy?

- Moim zdaniem Tomek po to siedzi na stanowisku komentatora, żeby komentować mecz, mówić o tym, co się dzieje, a nie żeby oceniać zawodników. Idzie w tym za daleko.

Paweł Dawidowicz mimo tego co pokazał w meczu ze Szwecją, nie jest tak beznadziejny, jak wynikało ze słów Hajty?

- Tomek się zapędził, za bardzo pojechał. A jak się wynik zmienił, to w końcówce inaczej o wszystkim mówił. Wolałbym, żeby czas na podsumowania był w pomeczowym studiu. Tam niech każdy przedstawia swoje zdanie.

Jakie ma Pan zdanie o naszym zespole, o zawodnikach? Po dwóch meczach jest ktoś, kto coś wygrał?

- Na pewno wyróżnił się Dawid Kownacki. W meczu ze Szwedami był najlepszy na boisku. Miał asystę, pewnie strzelił karnego, który był bardzo trudny, w ostatniej chwili, pod dużą presją, bo gdyby nie trafił, już by nas nie było w turnieju. Widoczny jest Przemysław Frankowski, Jan Bednarek sobie radzi, Jarosław Jach po tak długiej przerwie prezentuje się nieźle. A trochę więcej spodziewałem się po Tomaszu Kędziorze. Oglądam go na co dzień w Lechu, tam gra ofensywnie, tu nie. Ale nie wiem, jakie zadania daje mu trener. Generalnie nie wygląda to tak źle, jak twierdzi większość.

Mówi Pan, że Bednarek sobie radzi, ale to nie znaczy, że zachwyca, prawda? Tymczasem Southampton proponuje za niego Lechowi już 7,5 mln funtów. Anglicy dobrze szacują wartość obrońcy, czy nie mają wyjścia i chcąc go pozyskać muszą przepłacić, bo jeśli chodzi o transfery, to świat piłki oszalał?

- Oszalał na pewno. Dzisiaj 7,5 mln funtów to dużo dla nas, dla klubów z polskiej ekstraklasy. Ale dla innych? Przecież ten angielski bramkarz zmienia klub za 30 mln funtów [Jordan Pickford za tyle przenosi się z Sunderlandu do Evertonu]. A taki Kylian Mbappe, jeszcze nastolatek, jak będzie odchodził z Monaco, to pewnie będzie kosztował ponad 100 milionów. Nie wiem czy to wszystko idzie w dobrą stronę, ale widać, że i nasze kluby zaczynają z tego korzystać. Oczywiście zainteresowanie naszymi młodymi chłopakami napędza pierwsza kadra. Młodzieżówka to musiałaby dojść chociaż do półfinału, żeby się przez ten turniej ktoś naprawdę wypromował. Jest moda na Polaków, bo mamy Roberta Lewandowskiego i innych, którzy grają coraz lepiej. Wśród nich są Arkadiusz Milik i Piotr Zieliński, czyli jedni z największych nieobecnych naszych mistrzostw. Tych nieobecności, nie tylko w polskiej kadrze, nie rozumiem. Po co UEFA robi turniej, który nazywa młodzieżowymi mistrzostwami Europy, a nie uwzględnia go w swoim oficjalnym terminarzu? To bez sensu, że kluby mogą nie puścić zawodników.

Krzysztof Piątek powiedział po meczu ze Słowacją, że jest zniesmaczony tym, że nie zagrał, a Krystian Bielik poszedł jeszcze dalej, zarzucając grającym kolegom brak charakteru i twierdząc, że gramy słabo, bo na niskim poziomie są nasze treningi. Pan też miewał problemy z zawodnikami, więc proszę powiedzieć, jak w takiej sytuacji może reagować trener Dorna?

- Bielik przesadził. Takie wypowiedzi, zwłaszcza o kolegach, są nie fair. Ale mistrzostwa trwają, lepiej je przetrzymać i dopiero później zareagować. Przyszłościowo trzeba się nad Bielikiem poważnie zastanowić. Jeszcze bym zrozumiał, gdyby był podstawowym zawodnikiem Arsenalu, gdyby grał w Premier League. Ale on w tej Anglii nic wielkiego nie gra, teraz przyjeżdża na kadrę i tak mówi o chłopakach, którzy grają w pierwszych składach dobrych drużyn, jak Karol Linetty. Ewidentnie tego nie przemyślał.

To dla Pana gorsze niż pójście zawodników w miasto?

- Gorsze, zwłaszcza że czasy mojej młodzieżówki były jednak inne. Wtedy chłopcy nie mieli takiej świadomości, jak teraz. Kadrę U-21 tworzyli zawodnicy grający tylko w kraju, nie było w niej gwiazd. A teraz prawie pół reprezentacji gra w klubach zagranicznych, a wielu kolejnych zawodników czeka na transfer. Dziś każdy wie, że skoro kolega już gdzieś gra i świetnie zarabia, to i jego mogą gdzieś za chwilę zaprosić. Dlatego lepiej się prowadzą, nie chcą przegapić swojej szansy. A kiedyś jak się spotkali, to niestety, niektórzy traktowali to bardziej rozrywkowo niż piłkarsko. Dla wielu już to był szczyt, nie czuli tak realnej szansy na wybicie się, jaką mają teraz zawodnicy Dorny. Ale jak nawet coś przeskrobali, to trzymali się razem. Nie było tak, że ktoś coś mówił do mediów na kolegów i trenera.

Najtrudniejszy moment miał pan przed barażami z Turcją o awans do MME 2000?

- Tak kilku chłopaków złamało wtedy ustalenia. To się stało przed pierwszym meczem, u siebie.

Dlaczego nie wykluczył ich Pan z drużyny?

- Nie było na to szans, bo kadra już była zgłoszona, rewanż był szybko, wszystko odbywało się w ciągu kilku dni. Ale gwarantuję, że winowajcy swoje odczuli. I mam nadzieję, że u Dorny też tak jest.

Łukasz Piszczek w "Wilkowicz Sam na Sam": "Pomyśleliśmy: ktoś rzucił kamieniem w szybę. Ale autobus aż się uniósł i już wiedzieliśmy, że to był wybuch"

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.