Po pierwsze, Robert Lewandowski. Piętnaście goli w sześciu meczach, rozegranych w ciągu zaledwie dwudziestu dni to oczywiście powód w zupełności wystarczający, by zachwycać się formą piłkarza Bayernu i reprezentacji Polski, ale z łatwością znajdziemy inne, związane z tym, co najlepszy dziś napastnik Europy robił w meczu z Irlandczykami poza polem karnym. Jak schodził do linii bocznej, by powalczyć o odbiór piłki (w dziesiątej i czterdziestej trzeciej minucie - nawet na własnej połowie; w tym drugim przypadku dał się sfaulować piłkarzowi, z którym teoretycznie w ogóle nie powinien się zetknąć na boisku, środkowemu napastnikowi rywala Waltersowi). Jak w końcówce dawał popis kontrolowania (dla Adama Nawałki jedno ze słów kluczy) gry. Jak wiedział zarówno, kiedy akcję zwolnić (w 83. minucie na przykład, gdy przejął futbolówkę po szybkim wyjściu Linettego, ale zamiast w kierunku bramki zbiegł do lewej strony i dał kolegom sygnał, że czas na kilkadziesiąt sekund utrzymywania się przy piłce), jak i kiedy ją przyspieszyć (minutę później, uruchamiając Grosickiego, którego rajd zakończyło wyłożenie do Krychowiaka). Jak zastawiał piłkę, jak dawał się sfaulować Johnowi O'Shea (w 88. minucie na przykład), jak w końcu zdecydował o losach ostatniej akcji meczu, kolejny raz spowalniając grę, choć wydawało się, że ma wszelkie dane, by samemu popędzić na bramkę. Jakim był kapitanem - rozmawiającym z sędzią po faulach na polskich piłkarzach, świecącym przykładem, biorącym odpowiedzialność za drużynę. Piękną ma jesień ten pojętny uczeń Pepa Guardioli.
Po drugie, Łukasz Fabiański. Rozpoczynał te eliminacje jako rezerwowy (w pierwszej fazie miały innego bohatera między słupkami, Wojciecha Szczęsnego, dobrze broniącego w zwycięskim meczu z Niemcami). Od marca jednak, kiedy Nawałka uznał, że przeciwko Irlandii w Dublinie lepiej postawić na kogoś, kto regularnie gra w Swansea, niż rezerwowego z Arsenalu (choć przecież Szczęsny wychodził wówczas w meczach pucharowych, i to z mocnymi rywalami), nie oddał już miejsca w pierwszej jedenastce. Z Irlandią musiał obronić tak naprawdę jedno groźne uderzenie, Keogha w 81. minucie, ale na przedpolu był panem sytuacji, wyłapując wszystkie dośrodkowania i znakomicie rozpoczynając grę dalekimi wykopami. "Siła spokoju", chciałoby się rzec, podsumowując ten i poprzednie występy Fabiańskiego w reprezentacji. I doceniając także to, co mówi na temat swojego fachu - choćby w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" przy okazji czerwcowego meczu z Gruzją , gdzie odsłania kulisy pracy z trenerem bramkarzy Swansea Javierem Garcią. Wygląda na to, że ten awans zawdzięczamy również pewnemu Hiszpanowi.
Po trzecie, Krzysztof Mączyński. O pomocniku Wisły myślę jako o symbolu szczęśliwej ręki Adama Nawałki. Wyśmiewany bezlitośnie przez media po chińskim epizodzie, kwestionowany przy niemal każdym powołaniu, nie dość, że przed rokiem zdobył bramkę w meczu ze Szkotami, to w spotkaniu rewanżowym przed kilkoma dniami był najlepszy na boisku, a wczoraj również asystował przy golu Lewandowskiego, bodaj po raz czwarty w tych eliminacjach. Nie on jeden zresztą może służyć za wsparcie tezy o nieomylności selekcjonera: wczoraj nie zawiódł kolejny kwestionowany przez dziennikarzy - Karol Linetty z dołującego Lecha (to po jego podaniu Mączyński dośrodkował na głowę Lewandowskiego), wcześniej swoje szanse dostawali i wykorzystywali Mila (z Niemcami i Gruzją) czy Peszko (z Irlandczykami w Dublinie); bywało, że na lewej obronie grał Jędrzejczyk, bywało, że Rybus czy Wawrzyniak. Od początku odkryciem trenera był Milik, mniej dziwi postawa innych filarów tej kadry - Glika czy Krychowiaka, co powinno jednak poprowadzić do...
Po czwarte i najważniejsze, drużyna. Nie wiemy, czy prywatnie za sobą przepadają, ale to nieważne. Na boisku widzimy grupę ludzi, która rozpoczyna mecz skupiona w ciasnym kółku, by zamanifestować jedność; która z podobnych powodów po strzelonym golu robi kołyskę dla nowo narodzonego dziecka kolegi i która razem szampańsko cieszy się w szatni z wykonanego zadania, zostawiając gdzieś daleko za sobą debaty o kapitańskiej opasce czy niepowoływaniu Błaszczykowskiego i nie przerywając zabawy nawet podczas odwiedzin głowy państwa. Ludzi, którzy, jak trzeba, potrafią podjąć walkę wręcz, nie dając się przy tym sprowokować i kończąc spotkanie w jedenastu. Którzy wytrzymują kondycyjnie drugi "mecz walki" w ciągu czterech dni. Którzy - kibice oglądający reprezentację Polski w smutnych latach dziewięćdziesiątych XX wieku długo jeszcze będą się zachwycać tym faktem - potrafią wykonywać stałe fragmenty gry (rzut rożny i gol Krychowiaka z Irlandią to przykład najświeższy, ale były w trakcie tych eliminacji inne, np. bramka Milika z Gruzją) i w których grze można zauważyć jakże potrzebny w myśleniu o Francji z optymizmem automatyzm - to już nie tylko Błaszczykowski z Piszczkiem czy Lewandowski z Milikiem; widać, że ta grupa pracuje ze sobą już co najmniej półtora roku. W końcu: ludzi, którzy nie wyglądają na takich, których zadowoli sam wyjazd na wielką imprezę i którzy skupiliby się teraz (odpukać) na dyskusjach o podziale tortu reklamowego czy puli biletów dla rodzin. Fakt, że niemal natychmiast po wygranej z Irlandią zaczęła się rozmowa o tym, do którego koszyka możemy zostać zaliczeni w losowaniu grup na Euro, może tu w zasadzie robić za jeszcze jeden, piąty powód do zachwytu. Na koniec przypomnijmy bowiem i to: póki co udało się nam dorównać Irlandii Północnej czy Albanii. Teraz pora na następny krok.
Polska jedzie na Euro 2016! Nasz Dżepetto i Kung Fu Pazdan [MEMY]