Zajmiemy się Robertem Lewandowskim, mówili Szkoci. Odetniemy od niego podania, mówili eksperci. Nie minęło dwieście sekund, a jeden z dwóch sektorów polskich na legendarnym Hampden oszalał - drugi, ułożony naprzeciw, też, ale pod niego nie podbiegło dziesięciu piłkarzy Adama Nawałki ciesząc się z gola - kogoż by innego? - Roberta Lewandowskiego.
Ale to podający zasługuje na wspomnienie. Arkadiusz Milik od pierwszych sekund grał fantastycznie - zarówno w rozegraniu, jak i defensywnie. To jego podanie otworzyło drogę do bramki Robertowi Lewandowskiemu. Później sam zachowywał się jak lider - grę uspokajając, a jednocześnie pokazując wyższość klasy technicznymi zagraniami.
Jednak kto ich na boisku z biało-czerwonych nie miał? Krzysztof Mączyński królował w środku pola, Grzegorz Krychowiak popisywał się wślizgami i diagonalnymi podaniami, Kamil Glik i Michał Pazdan wszystko blokowali. A Błaszczykowski prezentował taki spokój, jakby żadnego wrażenia nie zrobił na nim ten pięknie odśpiewany przez gospodarzy hymn.
I tak naprawdę przez 44 minuty szkoccy kibice byli u siebie schowani jak pod miotłą. Z letargu wybudził ich dopiero Matt Ritchie, do szatni strzelając gola swojego życia. - Już nam nie zaśpiewacie - ryknęło Hampden. Oby po przerwie tak się nie stało.
Szybki gol Lewandowskiego i szaleństwo na trybunach. Tylko po co te race?! [ZDJĘCIA]