Mateusz Borek: Mecz z Niemcami zapamiętam do końca życia

- Po raz pierwszy w życiu straciłem głos. W 88. minucie pada bramka na 2:0, a ja czuję, że to jest koniec, że mnie nie ma. Napisałem Tomkowi Hajcie na kartce, że musi ciągnąć sam. Heroicznie dotrwałem do końca - mówi w magazynie Logo Mateusz Borek, komentator Polsatu Sport

Czym się różni komentowanie kadry od komentowania jakiejkolwiek ligi?

Wszystkim. Emocjami. Komentowanie kadry to są Himalaje zawodowe. Ale trzeba umieć pogodzić komentowanie sercem i komentowanie głową.

No właśnie, na ile możesz być kibicem? Wiesz przecież, że te osiem milionów ludzi przed telewizorami jest za facetami w biało-czerwonych koszulkach....

- Na pewno można uwypuklić czasami dobre strony i sprzedać je z wielkimi emocjami. Cieszyć się po bramce jak kibic. Ale w gruncie rzeczy jestem po to, żeby ludziom mówić prawdę. Komentator musi powiedzieć, że ten gra dobrze, ten bardzo dobrze, a ten słabo. Nie jestem zwolennikiem komentarza życzeniowego.

Jaki zagraniczny styl komentowania lubisz?

- Zdecydowanie bliżej mi do Hiszpanii niż do Niemiec. W tej naszej słowiańskiej duszy trudno sobie wyobrazić komentarz w niemieckim, spokojnym stylu.

Tak jak kiedyś Andrzej Zydorowicz. Świetna anegdota. Komentował mecz Niemców z Czechami i przez dłuższy czas się nie odzywał. W Warszawie myśleli, że stracili łączność, krzyczą: "Panie Andrzeju, panie Andrzeju, jesteś?". A on po takiej szekspirowskiej pauzie mówi spokojnie: "Basler"*. Tak sobie spokojnie komentował. (śmiech)

Ale trudno mi sobie wyobrazić, że Polacy z takiego stylu komentowania reprezentacji będą zadowoleni. Mecz to czas manifestacji patriotyzmu. Ludzie rzadko kiedy mają takie poczucie polskości i jedności jak wtedy, gdy są na stadionie. Kiedy mogą zaśpiewać sobie a cappella "Mazurek Dąbrowskiego", a ci przed telewizorem podnoszą szklanki w górę. Oni chcą, żeby im trochę pokrzyczeć, żeby ich porwać, dać emocje.

Jak wtedy, gdy Polska strzela bramkę Niemcom...

- Właśnie. Ja ten mecz zapamiętam do końca życia, bo po raz pierwszy w życiu straciłem głos. W 88. minucie pada bramka na 2:0, a ja czuję, że to jest koniec, że mnie nie ma. Napisałem Tomkowi Hajcie na kartce, że musi ciągnąć sam. Heroicznie dotrwałem do końca.

A we wtorek był mecz ze Szkocją. W sobotę - nic nie mówię, w niedzielę - nie mam głosu, w poniedziałek wieczór - panika. We wtorek rano zadzwoniłem do Artura Barcisia. Miał kiedyś problemy z krtanią, umówił mnie na wizytę w szpitalu na Banacha. Dali mi jakiś steryd i powiedzieli, żebym do godz. 18 nic nie mówił. A o 18 mówiłem normalnie. Doktorze, dziękuję!

Nigdy wcześniej ci się to nie zdarzyło?

- Utrata głosu? Nie. Ale gdy komentowałem finał Ligi Mistrzów w Madrycie ze Zbyszkiem Bońkiem, zachciało mi się siku około 70. minuty. Miała być przerwa w transmisji przed dekoracją zwycięzców lub dogrywką. A tu słyszę: "Zmiana decyzji. Ciągniecie bez przerwy". Napisałem Bońkowi, że muszę wyjść, i zniknąłem na chwilę. (śmiech)

Cały wywiad z Mateuszem Borkiem w nowym numerze magazynu Logo. W kioskach od piątku 30 stycznia.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.